Właściwie mąż ma teraz wakacje bo ja to mam cały rok, ale i dla mnie teraz zaczął się inny czas, bo dwa miesiące z małymi przerwami będziemy siedzieć w Chabaziewie.
Te wakacje rozpoczęły się nocą Świętojańską i jak w szajcarskim zegarku w tą noc pojawiły się robaczki świętojańskie. Są to takie małe chrząszcze, które podczas latania wytwarzają światło. Wygląda to niesamowicie, takie malutkie poruszające się światełka. U mnie najwięcej jest ich na tle lasku. Niestety, żałuję ale zdjęcia mi nie wyszły. Przyznam się , że nigdy wcześniej ich nie widziałam dopiero właśnie w Chabaziewie po raz pierwszy kilka lat temu. Podejrzewam, że wpływ na ich pojawienie się ma pogoda ( teraz jest piękana ) i czyste powietrze, którego tutaj jest pod dostatkiem.
No i dzisiaj ( sobota ), właśnie trwa mecz Polska - Szwajcaria i wygrywamy na tą chwilę 1 ; 0. Ja co prawda nie ogladam meczu ( za bardzo się denerwuję ) , ale kibicuję i wyśmienicie słyszę co się dzieje w telewizorze i przed nim. Zwłaszcza jak padła bramka, słyszę wrzask i trzask a to mąż uszkodził sobie rękę, mebel na szczęście wytrzymał. Każdy ma jakiś sposób na okazanie amocji i radości. Potem nie było tak dobrze a na koniec ( przy rzutach karnych ) mąż wyłączył sprzęt bo stwierdził, że nie wytrzyma napięcia. I to ja po meczu zostałam wysłana na sprawdzenie wyniku. No ale wszystko dobrze się skończyło i z meczem i z mężem. Jesteśmy w ćwierćfinale. Teraz martwi się jak przeżyje kolejny mecz.
Ja w tym czasie piszę posta i podsumowuję pierwszy dzień wakacji.
Ze względu na upał na ogródku nie pracowałam a całe dopołudnie spędziłam w kuchni.
Skupiłam się na obiedzie, będę miała spokój na co najmniej 2 - 3 dni a poza tym zabrałam się za kiszenie ogórków, takich małosolnych. To już drugie podejście do ogórków w tym roku, poprzednie wyszły super i już znikły więc pora na kolejne
Mam prosty i 100% -owy sposób : używam do kiszenia ogórków gotowej przyprawy do ogórków kwaszonych i zalewy ; 1 łyżka soli niejodowanej na litr wody takiej ze studni. Zawsze zalewam zimną zalewą.
Właśnie się kiszą:
Poza tym mój Nunek - Argo również rozpoczął wakacje i to jako czyścioszek. Ze względu na jego rozmiary kąpiel jest możliwa tylko w lecie i to przy upalnej temperaturze. I właśnie dzisiaj taka była.
Już tydzień wcześniej przygotowalismy wodę w baniaku ( wcześniej służył do gotowania pościeli ). Przez tydzień wystarczająco się ogrzała i teraz można było sprawić frajdę Niuńkowi. Najzabawniej wygląda jak po kąpieli mokry biega jak opetany, tarza się i robi przeróżne jak my to mówimy figury.
To jedna z nich;
To jeszcze nie koniec na dzisiaj.
W roku ubiegłym kupiłam kapitalną książkę Pani Klaudyny Hebda Ziołowy zakątek, aby poszukać kolejnych inspiracji i podpowiedzi. O tym jeszcze nie pisałam ale przymierzam się od pewnego czasu do robienia kosmetyków w długie jesienne i zimowe wieczory. Dzisiaj właśnie zajęłam się przygotowaniem Różanej mikstury z tajemniczego ogrodu. Taką nazwę nadala temu specyfikowi pani Klaudyna.
A tak prościej to powinien wyjść olejek różany. Uwielbiam róże i będę szczęśliwa jak uda mi się utrwalić ich zapach na dłużej. Np. wetrzeć w zimie olejek na rękę i pomyśleć o upalnym lecie. A ponadto taki olejek może być półproduktem przy produkcji kremu o czym w swoim czasie.
Do sporządzenia olejku potrzebowałam:
- sporą garsć płatków róży; ja zebrałam mieszankę róż, po prostu chodziłam po ogrodzie i wąchałam. Te najpiękniej pachnące trafiły do słoika,
- 250 ml oleju słonecznikowego ( może być inny ).
Zalałam płatki róży olejem, postawiłam na północnym parapecie okiennym i po 2 - 3 tygodniach ma być gotowy. Jeszcze codziennie należy mieszać.
Bardzo jestem ciekawa efektu końcowego.
Na razie tak to wygląda:
Witam w Chabaziewie

sobota, 25 czerwca 2016
niedziela, 19 czerwca 2016
Truskawki
Oczywiście dzięki Klareńce znalazłam się we wczesnym lecie, jest cudnie.
Siedzę sobie cały tydzień w Chabaziewie, upajam się sielskością, ciszą i piękną pogodą, jestem w swoim żywiole.
Pracy się trochę nazbierało, bo po dwóch a właściwie trzech weekandach świętowania , imprezowania i nic nie robienia trawsko osiagnęło ogromne rozmiary.
Ale powoli opanowałam sytuację. Znów było koszenie, plewienie, wydzieranie chabazi a na koniec ich palenie i sadzenie nowych nabytków. Toszkę zeszło z szukaniem odpowiedniego miejsca, jak zwykle nachodziłam się aby je znaleźć ale już sobie rosną posadzone w ogrodzie. Mogę kupować następne.
W pracach polowych pomagał mi oczywiście mój Niuniek, tutaj wącha kwiatki - goździki:
I w tym szaleństwie ogrodowym sąsiadka uraczyła mnie truskawkami. Co prawda nie przewidywałam w tym roku nowych przetworów ( jeszcze mam z ubiegłego ), ale wiaderko truskawek wymusiło na mnie inicjatywę.
Truskawkami zajadamy się już od pewnego czasu w różnych zestawach. Np. pogniecione z cukrem, śmietaną i z kaszką manną ( przysmak mój i córki ), syn preferuje solo a mąż takie prosto z krzaczka.
Każdy coś fajnego, innego i zdrowego.
Tradycyjnie; kilka słów o dobroczynnych właściwościach :
Truskawki zawierają sporo witamin a w połączeniu z magnezem odkwaszają organizm. Są żródłem m.in kwasu elegonowego, który chroni przed nowotworami. Poprawiają przemianę materii, oczyszczają jelita i korzystnie wpływają na florę bakteryjną. Wykazują dzialanie odtruwające, antybakteryjne oraz wzmacniają organizm. Wskazane m.in. przy chorobach reumatycznych, schorzeniach watroby, nerek, kamieni moczowych i żółciowych oraz przy podagrze.
No i ich nadmiar muszę przetworzyć;
1. truskawki w syropie, to mój sprawdzony przepis, który gdy tylko biorę się za przetwory to go robię.
- 2 kg. truskawek,
- 0,8 kg cukru,
- 1,6 l wody
Zagotowuję syrop i na wrzący wsypuję truskawki ( umyte, odszypułkowane i osuszone ). gotuję 3 mniuty.
Ściągam z ognia i czekam aż wystygną. Truskawki przecedzam a syrop ponownie zagotowuję i na gotujący wrzucam truskawki. Ściągam z ognia. I trzeci raz robię tak samo tyko truskawki gotuję w syropie 3-4 min.
W międzyczasie przygotowuję słoiki. Mój sposób: przegotowuję wodę w czajniku, wlewam do słoików ( ok 1/4 słoika ), zakręcam, potrząsam i zostawiam. I taki gotujące się truskawki przekładam do słoików. Nie pasteryzuję i jeszcze nie zdarzyło mi się aby coś się zepsuło.
2. nie byłabym sobą gdybym nie zaczęła coś kombinować. I tak znalazłam dwa ciekawe przepisy, które zamierzam wypróbować.. Pierwszy to różany syrop z truskawkami. Podobno wspaniały do wody na upały, do deserów i jogurtu. Do tego przepisu zachęciła mnie również kwitnąca za oknem róża.
- 1kg truskawek,
- 1l wody,
- 1kg cukru,
- 40 kwiatów róży
Płatki oberwać, połowę za nich zagotować w wodzie, zdjąć z gazu. Wywar pozostawić na 20 minut do macerowania, następnie odcedzić, wlać z powrotem do garnka. Drugą połowę płatków zagotować w wywarze, znowu pozostawić na 20 minut do macerowania, następnie wywar odcedzić i przelać do drugiego naczynia. Wywar wstawić na kuchenkę, dodać truskawki i cukier, zagotować i gotować na wolnym ogniu około 3 minut. Jeszcze gorący wywar przelać do słoików. Ciekawy, fajny smak , czuć delikatnie różę.
3. a do tego przepisu przekonał mnie krzaczek rabarbaru, który w tym roku ładnie się rozkrzewił i aż szkoda tego nie wykorzystać.
i tak jest drugi przepis, konfitura rabarbarowo - truskawkowa.
- po 0,8 kg truskawek i rabarbaru,
- 0,5 kg cukru żelujacego ( 3:1 ),
- 2 łyżki hibiskusa
Rabarbar oczyścić, obrać, pokroić na ok 2 cm kawałki. Wrzucić do gorącej wody i obgotować 1-2 min.
Wodę wylewamy. Robimy to po to aby pozbyć się kwasu oksalowego, który utrudnia proces żelowania.
Przekładamy rabarbar do garnka, zalewamy 100 ml wody i dusimy do miękkości, 3-4 min.
Truskawki oczyścić, umyć, odszypułkować. Owoce zmiksować lub pokroić w drobną kostkę, wymieszać z cukrem żelującym i hibiskusem. Jeżeli pokroimy truskawki odstawić najpierw na 3 godz.
Mieszankę zagotować i zgodnie z instrukcją na opakowaniu cukru intensywnie gotować 4 min., ciagle mieszając. Jest super, lekko winna, ma piekny kolor właśnie dzięki hibiskusowi lub innemu barwnikowi ( rabarbar odbarwia ). Ja dodałam herbatę owoce leśnie z hibiskusem , taką '' fusiastą ".
W trakcie przygotowania, ta mniejsza miseczka to rozgotowany rabarbar:
a to efekt końcowy; większy słoik to różany syrop z truskawkami, mniejszy słoik konfitura:
Siedzę sobie cały tydzień w Chabaziewie, upajam się sielskością, ciszą i piękną pogodą, jestem w swoim żywiole.
Pracy się trochę nazbierało, bo po dwóch a właściwie trzech weekandach świętowania , imprezowania i nic nie robienia trawsko osiagnęło ogromne rozmiary.
Ale powoli opanowałam sytuację. Znów było koszenie, plewienie, wydzieranie chabazi a na koniec ich palenie i sadzenie nowych nabytków. Toszkę zeszło z szukaniem odpowiedniego miejsca, jak zwykle nachodziłam się aby je znaleźć ale już sobie rosną posadzone w ogrodzie. Mogę kupować następne.
W pracach polowych pomagał mi oczywiście mój Niuniek, tutaj wącha kwiatki - goździki:
I w tym szaleństwie ogrodowym sąsiadka uraczyła mnie truskawkami. Co prawda nie przewidywałam w tym roku nowych przetworów ( jeszcze mam z ubiegłego ), ale wiaderko truskawek wymusiło na mnie inicjatywę.
Truskawkami zajadamy się już od pewnego czasu w różnych zestawach. Np. pogniecione z cukrem, śmietaną i z kaszką manną ( przysmak mój i córki ), syn preferuje solo a mąż takie prosto z krzaczka.
Każdy coś fajnego, innego i zdrowego.
Tradycyjnie; kilka słów o dobroczynnych właściwościach :
Truskawki zawierają sporo witamin a w połączeniu z magnezem odkwaszają organizm. Są żródłem m.in kwasu elegonowego, który chroni przed nowotworami. Poprawiają przemianę materii, oczyszczają jelita i korzystnie wpływają na florę bakteryjną. Wykazują dzialanie odtruwające, antybakteryjne oraz wzmacniają organizm. Wskazane m.in. przy chorobach reumatycznych, schorzeniach watroby, nerek, kamieni moczowych i żółciowych oraz przy podagrze.
No i ich nadmiar muszę przetworzyć;
1. truskawki w syropie, to mój sprawdzony przepis, który gdy tylko biorę się za przetwory to go robię.
- 2 kg. truskawek,
- 0,8 kg cukru,
- 1,6 l wody
Zagotowuję syrop i na wrzący wsypuję truskawki ( umyte, odszypułkowane i osuszone ). gotuję 3 mniuty.
Ściągam z ognia i czekam aż wystygną. Truskawki przecedzam a syrop ponownie zagotowuję i na gotujący wrzucam truskawki. Ściągam z ognia. I trzeci raz robię tak samo tyko truskawki gotuję w syropie 3-4 min.
W międzyczasie przygotowuję słoiki. Mój sposób: przegotowuję wodę w czajniku, wlewam do słoików ( ok 1/4 słoika ), zakręcam, potrząsam i zostawiam. I taki gotujące się truskawki przekładam do słoików. Nie pasteryzuję i jeszcze nie zdarzyło mi się aby coś się zepsuło.
2. nie byłabym sobą gdybym nie zaczęła coś kombinować. I tak znalazłam dwa ciekawe przepisy, które zamierzam wypróbować.. Pierwszy to różany syrop z truskawkami. Podobno wspaniały do wody na upały, do deserów i jogurtu. Do tego przepisu zachęciła mnie również kwitnąca za oknem róża.
- 1kg truskawek,
- 1l wody,
- 1kg cukru,
- 40 kwiatów róży
Płatki oberwać, połowę za nich zagotować w wodzie, zdjąć z gazu. Wywar pozostawić na 20 minut do macerowania, następnie odcedzić, wlać z powrotem do garnka. Drugą połowę płatków zagotować w wywarze, znowu pozostawić na 20 minut do macerowania, następnie wywar odcedzić i przelać do drugiego naczynia. Wywar wstawić na kuchenkę, dodać truskawki i cukier, zagotować i gotować na wolnym ogniu około 3 minut. Jeszcze gorący wywar przelać do słoików. Ciekawy, fajny smak , czuć delikatnie różę.
3. a do tego przepisu przekonał mnie krzaczek rabarbaru, który w tym roku ładnie się rozkrzewił i aż szkoda tego nie wykorzystać.
i tak jest drugi przepis, konfitura rabarbarowo - truskawkowa.
- po 0,8 kg truskawek i rabarbaru,
- 0,5 kg cukru żelujacego ( 3:1 ),
- 2 łyżki hibiskusa
Rabarbar oczyścić, obrać, pokroić na ok 2 cm kawałki. Wrzucić do gorącej wody i obgotować 1-2 min.
Wodę wylewamy. Robimy to po to aby pozbyć się kwasu oksalowego, który utrudnia proces żelowania.
Przekładamy rabarbar do garnka, zalewamy 100 ml wody i dusimy do miękkości, 3-4 min.
Truskawki oczyścić, umyć, odszypułkować. Owoce zmiksować lub pokroić w drobną kostkę, wymieszać z cukrem żelującym i hibiskusem. Jeżeli pokroimy truskawki odstawić najpierw na 3 godz.
Mieszankę zagotować i zgodnie z instrukcją na opakowaniu cukru intensywnie gotować 4 min., ciagle mieszając. Jest super, lekko winna, ma piekny kolor właśnie dzięki hibiskusowi lub innemu barwnikowi ( rabarbar odbarwia ). Ja dodałam herbatę owoce leśnie z hibiskusem , taką '' fusiastą ".
W trakcie przygotowania, ta mniejsza miseczka to rozgotowany rabarbar:
a to efekt końcowy; większy słoik to różany syrop z truskawkami, mniejszy słoik konfitura:
niedziela, 12 czerwca 2016
Super było ...........
Minął kolejny tydzień i to jak szybko. Niecierpiliwe czekałam jego końca bo................
Tym razem na weekend przyjechała moja córka. Uwielbiam takie chwile kiedy mam wszystkie moje dzieci u siebie. Że mogę się nimi zaopiekować ( choć tego nie potrzebują ) i chociaż kulinarnie mogę je porozpieszczać. Syn Michał jest co prawda na codzień, jednak w takich momentach jest częstszym gościem w rodzinnym domu i te pobyty są zdecydowanie dłuższe. Ma to również zastosowanie do przyjazdu wnuczek, które uwielbia zresztą z wzajemnoscią. Natomiast przyjazd Beatki to święto. Zdarza się ono zaledwie kilka razy do roku i zawsze z radością czekam na kolejny raz.
Czasami przychodzą mi refleksje, jakie te moje dzieci są już dorosłe i samodzielne kiedy to się stało? Jak ten czas szybko przeleciał. Duma mnie rozpiera jak na nie patrzę, jak coś szepczą, śmieją się, są takie młode, piękne, wspaniałe i kochane.
Jak zawsze przed przyjazdem Beatki biorę się za gotowanie Jej ulubionych dań. A są to takie właściwie stałe dyżurne potrawy, które są jakby trzonem moich poczynań kulinarnych ; barszcz ukraiński, fasolka po bretońsku i koniecznie kotlety z piersi kurczaka a do tego ziemiaczki i buraczki w śmietanie.
Przy okazji zostałam, można powiedzieć obsypana kwiatami. Nic nie sprawia mi takiej przyjemności ( oprócz w/w ) jak otrzymywanie kwiatów a co ważne doniczkowych a zwłaszcza jak sobie sama wybiorę, choć niespodzianki też są super. Tym razem są to kwiaty ogrodowe, oczywiście do Chabaziewa. Doniczkowe przy odpowiedniej pielęgnacji cieszą oko i wywołują wspomienia przez długie lata.
A są to trzy piękne hortensje ( dwie niebieskie, jedna czerwona ) i trzy róże ( dwie rabatowe; czerwona i herbaciana ) i jedna prawdziwa piękność prześlicznie pachnąca z odmiany Poulsena w kolorze czerwonym ).
Zapakowane czekają na wycieczkę do miejsca przeznaczenia czyli do Chabaziewa.
No i czeka mnie znów kombinowanie gdzie je posadzić. Zgodnie z zasadą, o której wcześniej wspominałam, że najpierw kupuję ( tym razem dostaję ) a później kombinuję. Ale lubię ten stan, mogę tak nawet codziennie.
I przyszedł koniec weekendu, czyli niedziela i czas pożegnań. Co dobre szybko się kończy.
Beatka pojechała i właśnie dojeżdrza do swojego domu.
Pożegnałam również moją siostrę, która także siedzi już na walizkach.
Po naszych spotkaniach otrzymałam dużo materiału, który będzie wykorzystany do moich poszukiwań genealogicznych. Jest to stary album ze zdjęciami, który był kiedyś w posiadaniu naszych dziadków.
Niesamowite wrażenie, bo właśnie dzisiaj poznałam moich pradziadków. Jest tam również dużo innych osób, które będę starała się zidentyfikować i wykorzystać ich podobizny do mojego finalnego opracowania. Coś wspaniałego i eksytującego.
to fragment rodzinnej historii:
Tym razem na weekend przyjechała moja córka. Uwielbiam takie chwile kiedy mam wszystkie moje dzieci u siebie. Że mogę się nimi zaopiekować ( choć tego nie potrzebują ) i chociaż kulinarnie mogę je porozpieszczać. Syn Michał jest co prawda na codzień, jednak w takich momentach jest częstszym gościem w rodzinnym domu i te pobyty są zdecydowanie dłuższe. Ma to również zastosowanie do przyjazdu wnuczek, które uwielbia zresztą z wzajemnoscią. Natomiast przyjazd Beatki to święto. Zdarza się ono zaledwie kilka razy do roku i zawsze z radością czekam na kolejny raz.
Czasami przychodzą mi refleksje, jakie te moje dzieci są już dorosłe i samodzielne kiedy to się stało? Jak ten czas szybko przeleciał. Duma mnie rozpiera jak na nie patrzę, jak coś szepczą, śmieją się, są takie młode, piękne, wspaniałe i kochane.
Jak zawsze przed przyjazdem Beatki biorę się za gotowanie Jej ulubionych dań. A są to takie właściwie stałe dyżurne potrawy, które są jakby trzonem moich poczynań kulinarnych ; barszcz ukraiński, fasolka po bretońsku i koniecznie kotlety z piersi kurczaka a do tego ziemiaczki i buraczki w śmietanie.
Przy okazji zostałam, można powiedzieć obsypana kwiatami. Nic nie sprawia mi takiej przyjemności ( oprócz w/w ) jak otrzymywanie kwiatów a co ważne doniczkowych a zwłaszcza jak sobie sama wybiorę, choć niespodzianki też są super. Tym razem są to kwiaty ogrodowe, oczywiście do Chabaziewa. Doniczkowe przy odpowiedniej pielęgnacji cieszą oko i wywołują wspomienia przez długie lata.
A są to trzy piękne hortensje ( dwie niebieskie, jedna czerwona ) i trzy róże ( dwie rabatowe; czerwona i herbaciana ) i jedna prawdziwa piękność prześlicznie pachnąca z odmiany Poulsena w kolorze czerwonym ).
Zapakowane czekają na wycieczkę do miejsca przeznaczenia czyli do Chabaziewa.
No i czeka mnie znów kombinowanie gdzie je posadzić. Zgodnie z zasadą, o której wcześniej wspominałam, że najpierw kupuję ( tym razem dostaję ) a później kombinuję. Ale lubię ten stan, mogę tak nawet codziennie.
I przyszedł koniec weekendu, czyli niedziela i czas pożegnań. Co dobre szybko się kończy.
Beatka pojechała i właśnie dojeżdrza do swojego domu.
Pożegnałam również moją siostrę, która także siedzi już na walizkach.
Po naszych spotkaniach otrzymałam dużo materiału, który będzie wykorzystany do moich poszukiwań genealogicznych. Jest to stary album ze zdjęciami, który był kiedyś w posiadaniu naszych dziadków.
Niesamowite wrażenie, bo właśnie dzisiaj poznałam moich pradziadków. Jest tam również dużo innych osób, które będę starała się zidentyfikować i wykorzystać ich podobizny do mojego finalnego opracowania. Coś wspaniałego i eksytującego.
to fragment rodzinnej historii:
niedziela, 5 czerwca 2016
Dziki bez - kwiaty i tornado bis
I tak jak przypuszczałam, w ten weekend było w Chabaziewie tornado bis. Jak ono wygląda o tym szerzej w poprzednim poście. Większej różnicy nie zauważyłam. Tym razem było to w wykonaniu wnuczek mojej siostry, Nikoli i Roksany. Co prawda są one młodsze od moich ale nie mniej zdolne i zaradne. I tym sposobem znów do Chabaziewa zawitała młodość, krzyki i zabawa.
Również były miłe pogawędki, degustacje i wspomnienia w towarzystwie mojej siostry, z którą niestety nie często się widuję. Od kilku lat mieszka w Anglii. Ale za to spotkania są bardziej wzruszające, intensywne i ogólnie mówiąc super.
I w tym pięknym czasie właśnie pięknie kwitnie bez . A ponieważ jest piękna słoneczna pogoda więc jest bogaty w pyłek, który jest niezbędny do wrobów. A są to głównie wyroby procentowe.
Wiadomo, że jest on dobry na nerwice, stany zapalne żoładka, biegunkę, nerwobóle i jeszcze pewnie długo by wyliczać. Wspomnę jeszcze, że wspomaga leczenie astmy, kataru, gorączki, reumatyzmu, zapalenia oskrzeli. I chociażby już to jest powodem by nie przegapić jego kwitnienia i zabrać się do roboty.
A ta robota jest przyjemna nie wspominając o degustacji.
1. Przepyszne, delikatne wino, lekko musujące. Specjalistą w produkcji win jest mój mąż. Odbywa się to tak, że ja znajduję jakiś ciekawy przepis, najlepiej co roku inny - nowy i mój mąż przystępuje do pracy.
- zbieramy 90 baldachów ( kwiatów ) koniecznie w słoneczny, suchy dzień,
- 12 cytryn,
- drożdże winne, pożywka
- cukier,
- 40 litrowa butla
Baldachy wkładamy do garnka, myjemy cytryny, kroimy w talarki i dokładamy do kwiatów. Zalewamy gorącym syropem ( w 3 litrach wody rozpuszczamy 1 kg. cukru ), mieszamy. I tak maceruje się 3 dni. Uwaga na muszki - my sobie radzimy okrywając macerat gazą. Kilka razy dziennie należy mieszać. Po tym czasie odciskamy sok , który wlewamy do butli. Równocześnie dodajemy drożdże ( przygotowujemy wg instrukcji ) i dodajemy wodę z rozpuszczonym cukrem. Woda zawsze musi być przegotowana i wystudzona a cukier zawsze rozpuszczony w wodzie przed dodaniem do butli. Cukier mąż dodaje partiami a jego ilość zależy od tego jak mocne i jak słodkie ma być wino. Przeważnie jest to około 10 kg. cukru.
Jak fermentacja się uspokoi, ściągamy wino do drugiej butli, garnków, pojemników itp. Po zlaniu wylewamy osad, myjemy butlę i z powrotem wino do niej wlewamy. I możemy tak przechowywać lub zlać po około pół roku do butelek. Ja staram się zawsze zdążyć z tą czynnością przed pojawieniem się nowych owoców w roku następnym.
Natomiast moja specjalność to nalewki. Co roku z czymś ekseprymentuję i podobnie jak z winami, staram się zrobić coś nowego i intrygującego zgodnie z kalendarzem dojrzewania owoców.
2. Przepis na nalewkę z dzikiego bzu jest zbliżony do w/w.
I tak potrzebne jest;
- 50 baldachów kwiatów czarnego bzu, zasady jak powyżej,
- 2 cytryny,
- 3 limonki,
- 70 dkg cukru, litr wody,
- łyżeczka korzenia arcydzięgla,
- 1 litr spirytusu.
Gotujemy syrop, studzimy.Cytryny myjemy, kroimy w plasterki, wyciągamy pestki. Do słoja wkładamy kwiaty, przekładamy je plasterkami cytryny, zalewamy syropem i przykrywamy płótnem. Pozostawiamy w słonecznym miejscu na 10 dni. Co jakiś czas mieszamy drewnianą łyżką. Przecadzamy przez gęste sito ( gazę ) i sok łączymy ze spirytusem i dodajemy sok z limonek i arcydzięgiel. Odstawiamy na 4 tygodnie i co kilka dni wstrząsamy słojem ( szczelnie zamkniętym ). Po tym czasie pozostawiamy nalewkę do sklarowania, po czym zlewamy znad osadu i odstawiamy aby trunek dojrzał.
3. W tym roku po raz pierwszy zabrałam się za syrop.
- 40 baladachów kwiatów dzikiego bzu,
- 4 duże cytryny,
- 2 kg cukru,
- 1,5 litra wody
Gotujemy syrop. W tym czasie obcinamy nożycami kwiaty ( jak najmniej zielonego ), myjemy cytryny, wyciskamy sok a skórki kroimy. Goracy syropem zalewamy kwiaty, skórki i sok. Pozostawiamy na 2 dni, od czasu do czasu mieszamy. Po tym czasie przecedzamy , zlewamy do butelek i pasteryzujemy.
I korzystamy z dobroczynnych właściwości.
a to efekty końcowe; nalewka i sok a wino bulgocze w butli i raczej nie wygląda na tym etape ciekawie:
Również były miłe pogawędki, degustacje i wspomnienia w towarzystwie mojej siostry, z którą niestety nie często się widuję. Od kilku lat mieszka w Anglii. Ale za to spotkania są bardziej wzruszające, intensywne i ogólnie mówiąc super.
I w tym pięknym czasie właśnie pięknie kwitnie bez . A ponieważ jest piękna słoneczna pogoda więc jest bogaty w pyłek, który jest niezbędny do wrobów. A są to głównie wyroby procentowe.
Wiadomo, że jest on dobry na nerwice, stany zapalne żoładka, biegunkę, nerwobóle i jeszcze pewnie długo by wyliczać. Wspomnę jeszcze, że wspomaga leczenie astmy, kataru, gorączki, reumatyzmu, zapalenia oskrzeli. I chociażby już to jest powodem by nie przegapić jego kwitnienia i zabrać się do roboty.
A ta robota jest przyjemna nie wspominając o degustacji.
1. Przepyszne, delikatne wino, lekko musujące. Specjalistą w produkcji win jest mój mąż. Odbywa się to tak, że ja znajduję jakiś ciekawy przepis, najlepiej co roku inny - nowy i mój mąż przystępuje do pracy.
- zbieramy 90 baldachów ( kwiatów ) koniecznie w słoneczny, suchy dzień,
- 12 cytryn,
- drożdże winne, pożywka
- cukier,
- 40 litrowa butla
Baldachy wkładamy do garnka, myjemy cytryny, kroimy w talarki i dokładamy do kwiatów. Zalewamy gorącym syropem ( w 3 litrach wody rozpuszczamy 1 kg. cukru ), mieszamy. I tak maceruje się 3 dni. Uwaga na muszki - my sobie radzimy okrywając macerat gazą. Kilka razy dziennie należy mieszać. Po tym czasie odciskamy sok , który wlewamy do butli. Równocześnie dodajemy drożdże ( przygotowujemy wg instrukcji ) i dodajemy wodę z rozpuszczonym cukrem. Woda zawsze musi być przegotowana i wystudzona a cukier zawsze rozpuszczony w wodzie przed dodaniem do butli. Cukier mąż dodaje partiami a jego ilość zależy od tego jak mocne i jak słodkie ma być wino. Przeważnie jest to około 10 kg. cukru.
Jak fermentacja się uspokoi, ściągamy wino do drugiej butli, garnków, pojemników itp. Po zlaniu wylewamy osad, myjemy butlę i z powrotem wino do niej wlewamy. I możemy tak przechowywać lub zlać po około pół roku do butelek. Ja staram się zawsze zdążyć z tą czynnością przed pojawieniem się nowych owoców w roku następnym.
Natomiast moja specjalność to nalewki. Co roku z czymś ekseprymentuję i podobnie jak z winami, staram się zrobić coś nowego i intrygującego zgodnie z kalendarzem dojrzewania owoców.
2. Przepis na nalewkę z dzikiego bzu jest zbliżony do w/w.
I tak potrzebne jest;
- 50 baldachów kwiatów czarnego bzu, zasady jak powyżej,
- 2 cytryny,
- 3 limonki,
- 70 dkg cukru, litr wody,
- łyżeczka korzenia arcydzięgla,
- 1 litr spirytusu.
Gotujemy syrop, studzimy.Cytryny myjemy, kroimy w plasterki, wyciągamy pestki. Do słoja wkładamy kwiaty, przekładamy je plasterkami cytryny, zalewamy syropem i przykrywamy płótnem. Pozostawiamy w słonecznym miejscu na 10 dni. Co jakiś czas mieszamy drewnianą łyżką. Przecadzamy przez gęste sito ( gazę ) i sok łączymy ze spirytusem i dodajemy sok z limonek i arcydzięgiel. Odstawiamy na 4 tygodnie i co kilka dni wstrząsamy słojem ( szczelnie zamkniętym ). Po tym czasie pozostawiamy nalewkę do sklarowania, po czym zlewamy znad osadu i odstawiamy aby trunek dojrzał.
3. W tym roku po raz pierwszy zabrałam się za syrop.
- 40 baladachów kwiatów dzikiego bzu,
- 4 duże cytryny,
- 2 kg cukru,
- 1,5 litra wody
Gotujemy syrop. W tym czasie obcinamy nożycami kwiaty ( jak najmniej zielonego ), myjemy cytryny, wyciskamy sok a skórki kroimy. Goracy syropem zalewamy kwiaty, skórki i sok. Pozostawiamy na 2 dni, od czasu do czasu mieszamy. Po tym czasie przecedzamy , zlewamy do butelek i pasteryzujemy.
I korzystamy z dobroczynnych właściwości.
a to efekty końcowe; nalewka i sok a wino bulgocze w butli i raczej nie wygląda na tym etape ciekawie:
Subskrybuj:
Posty (Atom)