I w myśl tej zasady tak właśnie spędziłam ten tydzień.
Moim towarzyszem był najcudowniejszy na świecie, ciągle zamyślony, dostojny, wspaniały pies Niuniek - Argo. Ale mu naczadziłam, jakby to wiedział to chyba by się zawstydził.
Jak jesteśmy sami wówczas szczególnie staje się uważny, pilnuje mnie, sprawdza co chwilę co też porabiam i można powiedzieć, że prawie nie spuszcza mnie z oka.
Trochę się nachodzi, bo ja to raczej mam latane zwłaszcza w godzinach do wczesnego popołudnia.
Mój dzień można podzielić na dwie części; pierwsza pracowita - do godzin wczesnego popołudnia i właśnie wtedy mam ganiane po całym terytorium i druga - same przyjemności, czyli: trochę zwalniam i zajmuję się w zależności od nastroju; szydełkowaniem, puzlami ( bo już wyciągnęłam kolejny zestaw, tym razem 2 tys. sztuk ), szukaniem przodków czyli genealogią, robieniem zdjęć, rozwiązywaniem sudoku czy też czytaniem, oczywiście jestem wierna historii.
I tak w tym sielskim otoczeniu poza upajaniem się pięknem,
spokojem i naturą troszkę popracowałam.
1. Powolutku zabrałam się za zaplanowane odgruzowywanie '' placu budowy '' i bardzo powolutku efekty zaczynają być widoczne. Ale nie będę się nimi na razie chwalić bo wygladają dość nieciekawie. Po prostu goła ziemia. Ponieważ jest to dość ciężka praca więc się trochę oszczędzałam, przecież nigdzie się nie spieszę i mam dużo czasu a robota nie zając i nie ucieknie. I tak sobie przenosiłam ten gruz w bardziej odpowiednie miejsce przez cały tydzień a w ostatni jego dzień popracowałm trochę z grabkami.
2. Nie obeszło się również od drobnego słoikowania. Sąsiadka zadbała o to abym się zbytnio nie nudziła i codziennie podrzucała mi jakieś plony. Teraz owocują maliny jesienne w związku z tym babcinym sposobem zasypałam je cukrem w słojach. Będzie z tego na przyszły weekend pyszny sok.
Nadmiar pomidorów wylądował w słoikach jako półprodukt do zupy pomidorowej oraz druga opcja , podduszone z cebulką jako dodatek do jajecznicy.
3. Aby nie umrzeć z głodu ugotowałam na cały tydzień gar żuru, który uwielbiam. Zresztą co na wsi lepiej smakuje niż żur zrobiony na własnym zakwasie z dodatkiem prawdziwego jajka czyli od kurek sąsiadki i prawdziwej wiejskiej śmietanki ( uboczny półprodukt wyrobu sera )?
Jeżeli chodzi o żurek to poza tym, że go lubię mam do niego podejście sentymentalne.
A mianowicie dawno, dawno temu jako małe dziewczynki, spędzałyśmy wakacje ( z siostrą ) u dziadków niedaleko od Chabaziewa czyli w Błażowej. Były to wspaniałe czasy, które wraz z upływem czasu stają się jeszcze piękniejsze i wspanialsze. I właśnie na śniadanie babcia codziennie gotowała nam żur. I nigdy nam się nie znudził. Tamten żur to niedościgniony ideał. Pewnie nigdy nie uda mi się uzyskać takiego smaku i coraz bardziej utwierdzam się w tym, że jest to po prostu smak dzieciństwa, który nigdy już niestety nie zostanie zaspokojony.
Podobne doznania odczuwam przy zupie pomidorowej w przyrządzaniu której specjalistką była z kolei druga babcia.
4. Tak, że głód został zaspokojony ale jeszcze coś słodkiego. Do sklepu daleko więc trzeba było coś wymyśleć. To jest właśnie fajne, że człowiek staje się bardzo kreatywny. I padło na ryż ale dość niezwykły. Znalazłam przepis w internecie na ryż z jabłkami.
Ugotowałam ryż ( torebka - 10 dkg ) w wodzie z dodatkiem mleka. Po ugotowaniu ryż wymieszałam z budyniem wanilowym i łyżeczką oleju kokosowego. Masę przełożyłam do naczynia żaroodpornego, na wierzch wyłożyłam drobno pokrojone jabłka ( owoce dowolne, ja miałam akurat tylko jabłka ). I to włożyłam do piekarnika na 30 min. , temperatura 180 st.C .
I gotowe ;