Witam w Chabaziewie

Witam w Chabaziewie

niedziela, 25 września 2016

Takie sobie bajdurzenie

I tak sobie siedziałm cały tydzień w Chabaziewie w myśl wcześniej wspomnianej prawidłowości, że u mnie wakacje trwają cały rok.  Jest to coś niesamowitego, po 30 latach pracy zawodowej nic nie musieć. Przede wszystkim nie musieć się śpieszyć i robić co się chce, kiedy się chce i jak się chce. Coś wspaniałego!!!!

I w myśl tej zasady tak właśnie spędziłam ten tydzień.

Moim towarzyszem był najcudowniejszy na świecie, ciągle zamyślony, dostojny, wspaniały pies Niuniek - Argo. Ale mu naczadziłam, jakby to wiedział to chyba by się zawstydził.




Jak jesteśmy sami wówczas szczególnie staje się uważny, pilnuje mnie, sprawdza co chwilę co też porabiam i można powiedzieć, że prawie nie spuszcza mnie z oka.

Trochę się nachodzi, bo ja to raczej mam latane zwłaszcza w godzinach do wczesnego popołudnia.

Mój dzień można podzielić na dwie części; pierwsza pracowita - do godzin wczesnego popołudnia i właśnie wtedy mam ganiane po całym terytorium i druga - same przyjemności, czyli: trochę zwalniam i zajmuję się w zależności od nastroju; szydełkowaniem, puzlami ( bo już wyciągnęłam kolejny zestaw, tym razem 2 tys. sztuk ), szukaniem przodków czyli genealogią, robieniem zdjęć, rozwiązywaniem sudoku czy też czytaniem, oczywiście jestem wierna historii.

I tak w tym sielskim otoczeniu poza upajaniem się pięknem,


spokojem i naturą troszkę popracowałam.
 
1. Powolutku zabrałam się za zaplanowane odgruzowywanie '' placu budowy '' i bardzo powolutku efekty zaczynają być widoczne. Ale nie będę się nimi na razie chwalić bo wygladają dość nieciekawie. Po prostu goła ziemia. Ponieważ jest to dość ciężka praca więc się trochę oszczędzałam, przecież nigdzie się nie spieszę i mam dużo czasu a robota nie zając i nie ucieknie. I tak sobie przenosiłam ten gruz w bardziej odpowiednie miejsce przez cały tydzień a w ostatni jego dzień popracowałm trochę z grabkami.

2. Nie obeszło się również od drobnego słoikowania. Sąsiadka zadbała o to abym się zbytnio nie nudziła i codziennie podrzucała mi jakieś plony. Teraz owocują maliny jesienne w związku z tym babcinym sposobem zasypałam je cukrem w słojach. Będzie z tego na przyszły weekend pyszny sok.
Nadmiar pomidorów wylądował w słoikach jako półprodukt do zupy pomidorowej oraz druga opcja , podduszone z cebulką jako dodatek do jajecznicy.



3. Aby nie umrzeć z głodu ugotowałam na cały tydzień gar żuru, który uwielbiam. Zresztą co na wsi lepiej smakuje niż żur zrobiony na własnym zakwasie z dodatkiem prawdziwego jajka czyli od kurek sąsiadki i prawdziwej wiejskiej śmietanki ( uboczny półprodukt wyrobu sera )?
Jeżeli chodzi o żurek to poza tym, że go lubię mam do niego podejście sentymentalne.
A mianowicie dawno, dawno temu jako małe dziewczynki, spędzałyśmy wakacje ( z siostrą ) u dziadków niedaleko od Chabaziewa czyli w Błażowej. Były to wspaniałe czasy, które wraz z upływem czasu stają się jeszcze piękniejsze i wspanialsze. I właśnie na śniadanie babcia codziennie gotowała nam żur. I nigdy nam się nie znudził. Tamten żur to niedościgniony ideał. Pewnie nigdy nie uda mi się uzyskać takiego smaku i coraz bardziej utwierdzam się w tym, że jest to po prostu smak dzieciństwa, który nigdy już niestety nie zostanie zaspokojony.
Podobne doznania odczuwam przy zupie pomidorowej w przyrządzaniu której specjalistką była z kolei druga babcia.

4. Tak, że głód został zaspokojony ale jeszcze coś słodkiego. Do sklepu daleko więc trzeba było coś wymyśleć. To jest właśnie fajne, że człowiek staje się bardzo kreatywny. I padło na ryż ale dość niezwykły. Znalazłam przepis w internecie na ryż z jabłkami.

Ugotowałam ryż ( torebka - 10 dkg ) w wodzie z dodatkiem mleka. Po ugotowaniu ryż wymieszałam z budyniem wanilowym i łyżeczką oleju kokosowego. Masę przełożyłam do naczynia żaroodpornego, na wierzch wyłożyłam drobno pokrojone jabłka ( owoce dowolne, ja miałam akurat tylko jabłka ). I to włożyłam do piekarnika na 30 min. , temperatura 180 st.C .

I gotowe ;


 z dodatkiem frużeliny malinowej jest pyszny



niedziela, 18 września 2016

Dynia i nie tylko

Jest niedziela, pogoda jest iście barowa czyli pochmurno - deszczowa.
Ale przewidując tą zmianę, tzn śledząc pogodę i jej prognozy w środkach masowego przekazu ( w TVN ) przygotowałam się na taką ewentualność.

Korzystając jeszcze z suchego piątku zdążyłam wykosić Chabaziewo i trochę uporządkować, jak to się na wsi mówi obejście.
O tak to wyglądało:

Dymy poszły na całą okolicę i tak to trwało prawie cały dzień, z większym lub mniejszym dymem.
A ja biegałam po ogrodzie i podrzucałam różności trawiaste i gałęziaste do ogniska.
Tak, że teraz deszcz nie wpływa na moje dobre samopoczucie, bo zdążyłam z zaplanowanymi pracami.

Nawet jestem zadowolona, że jest troszkę chłodniej bo mam inne plany, również porządkowe w Chabaziewie na przyszły tydzień. Te plany to nie typowe bieganie po ogrodzie ale coś jak porządkowanie placu po budowie. Do tej pory czekał na uporządkowanie fragment ogrodu gdzie kiedyś był piach i żwir potrzebne podczas remontu domu. Trochę go zostało i tak przez lata był jeszcze wykorzystywany do różnych celów. Aż wreszcie przyszedł czas aby się tych resztek pozbyć, ucywilizować ten teren i zasiać trawę. Ale to w przyszłym tygodniu a efekt pewnie będzie widoczny dopiero w przyszłym roku.

I w sobotę mogłam spokojnie zabrać się za to co również w Chabaziewie lubię robić a mianowicie za gotowanie, tym razem bez eksperymentów.

We wrześniu całe zagony pokryte są pięknymi mniejszymi lub olbrzymimi dyniami. Tutaj uprawia się ją głównie dla zwierząt domowych; kurki ją dziubią, krowy nią nie pogardzą nie wspomnnając o świnkach tudzież innych zwierzątkach.

Przez pewnien czas służy ona do dekoracji :



a potem wyśmienicie smakuje.

Od kilku lat gotuję przepyszną zupę dyniową. Każdy powinien choć raz spróbować ją ugotować, a gwarantuję, że wejdzie ona do stałego wrześniowego menu.
Podstawą mojej zupy jest przepis na kremową zupę z dyni pana Makłowicza. Ja oczywiście dostosowałam ją do naszych upodobań ale to nie wpływa na jej przedni smak, tylko ją zagęszcza.

- ok 1 -1,5 kg dyni,
- duża cebula,
- 3 ząbki czosnku,
- 3-4 ziemniaki,
- szczypta gałki muszkatołowej,
- śmietana,
- sól, pieprz
- 2 łyżki masła

Cebulę pokrojoną w kostkę i przeciśnięty przez praskę czosnek szklimy na maśle.
Dynię obieramy, kroimy w kostkę. To samo robimy z ziemniakami.
Do garnka z cebulą i czosnkiem wlewamy wywar ( 3 litry ) i dodajemy dynię i ziemniaki. Gotujemy do miękkości. Blendujemy wg pana Makłowicza . Ja nie blenduję całości tylko jej część. Dodajemy śmietanę i doprawiamy solą, pieprzem i gałką. I już gotowa.
Można dodatkowo ugotować makaron nitki i do talerza dodatkowo dodać ząbek czosnku. ale to zależy od indywidualnych upodobań.
I smacznego:


Ta zupa jest tak smakowita, że w zasadzie dynię wykorzystuję tylko do jej gotowania, po prostu szkoda mi jej na inne kulinaria. Czasami jak troszkę dyni zostanie ponad zupną porcję to smażę placuszki. Też są bardzo fajne dla plackowych smakoszy.

przepis podstawowy, który można dostosować do własnych ilościowych zapotrzebowań:

- 80 dkg. dyni,
- 6 dkg masła,
- 1 szklanka maki,
- 4 jajka,
- 1/2 łyżeczki sody,
- 2 łyżki cukru pudru

Dynię ścieram na tarce o dużych oczkach.
Jajka; oddzielam białka i ubijam na sztywną pianę ze szczyptą soli a żółtka ucieram z masłem i cukrem.
Masę maślano - jajeczną łączę z dynią i mąką, a na końcu dodaję pianę z białek i dokładnie mieszam.
Placuszki smażę na oleju.
Przed podaniem można polać miodem lub jakąkolwiek konfiturą .

niedziela, 11 września 2016

Zapraszam do Chabaziewa cz 3

A teraz pora na chyba najistotniejszą i najbardziej malowniczą budowlę w ogrodzie. Na altanę, gdzie toczy się życie ogrodowe, towarzyskie i imprezowe.  To właśnie tam w sierpniu imprezowaliśmy, grilowaliśmy i w pobliżu paliliśmy ogniska. Jest to, można powiedzieć letni pokój 4 x 4 , wokół którego kręci się życie na wsi od wiosny nawet do później jesieni.

Długo zastanawialiśmy się gdzie znaleźć dla niej miejsce. Aż wreszcie oświecenie, obok stodoły tzn w jednej linii,  ale wiązało się to  z pracami można powiedzieć wykopaliskowymi. Żeby ją postawić trzeba było wybrać koparą tony ziemi ponieważ w tym miejscu była dolna część skarpy. Część jej pozostał w związku z tym altana z dwóch stron jest jakby we wgłębieniu czyli otoczona skarpą ale dzięki temu jest tam spokój gdy wieje wiatr , chłodek podczas upałów a w zimie podczas śnieżycy i zamieci śnieg nie zawiewa.  Czyli same plusy. A na skarpie sadzę skalne roślinki.

Jak przystało na " pokój " konieczne jest stosowne umeblowanie. Oczywiście podstawą jest odpowiedni stół aby kilka osób swobodnie przy nim mogło siedzieć.
Są to dwa solidne, kwadratowe stoły, każdy na masywnej metalowej nodze po środku,  pamiętające czasy PRL-u. Stoły są złączone a na nich kolorowe, szydełkowe obrusy, oczywiście własnej roboty.       Krzesła, każde z innej parafi pomalowane na różne kolory dopełniają całości. Uwielbiam stare rzeczy i wszystko co wpadnie w moje ręce uzyskuje drugie życie. W tym przypadku tak było ze starymi krzesłami.

W rogu altany stoi stary kredens:
Kredens jest meblem kupionym razem z domem. Długo nie mógł znaleźć swojego miejsca, aż wreszcie uświetnił swoją obecnością altanę i tworzy niepowtarzalny sielski klimat. W roku ubiegłym odczyściłam go i okazało się, że podczas swojej raczej dość długiej żywotności zmieniał kilkakrotnie swoje ubarwienie. Odkryłam kilka warstw farby od białej poprzez charakterystyczny wiejski blue a skończywszy na groszkowej zieleni. Teraz jest on oryginalnie różnokolorowy i taki pozostanie. W środkowej górnej części w miejsce brakujacej szyby przybiłam w zimie zrobioną na szydełku, również różnokolorową serwetę. Serweta jak przystało na wiejski klimat jest połączeniem kilkudziesięciu kolorowych kwadratów tak charakterystycznych w moim odczuciu,  dla utrzymania prostej sielkości. 


Obok kredensu ( powyżej ) stał stary stolik od maszyny, który docelowo zmienił miejsce.
Teraz obok kredensu usadowiłam starą, drewnianą skrzynię, tegoroczny nabytek. Jest słabo widoczna bo została przykryta kwadratowym obrusem. Jest to surowe drewno i solidna robota z niewielkimi frezami po bokach.
Siedząc w altanie możemy się delektować swojskim jadłem, czy też inną czynnością ( np.nic nie robieniem )  i reksować się spoglądając na wszędobylską  zieleń, rosnące kwiaty,

czy też wygrzewającego się szczęśliwego Niuńka:

W pełni lata altana jest skąpana w kwiatach, a to;  powojnik kwitnący na biało, na barierkach i kamiennych schodkach prowadzących do altany w skrzynkach i donicach kwitną do późnej jesieni jedne z ulubionych moich kwiatów doniczkowych czyli różnokolorowe pelargonie.
No i oczywiście jak przystało na wieś nie może zabraknąć pięknych malw, tutaj w odcieniach różu.


Aby szczęście i pomyślność dopisywało gościom i domownikom  na froncie altany przytwierdzone są  znalezione czy też wyszperane na złomie i w różnych innych miejscach podkowy własnoręcznie pomalowane na różne kolory.

Dużo wspominam o różnych kolorach, ale tak właśnie sobie wymyśliłam aby w altanie było kolorowo i wesoło. Kojarzy mi się to z radością i sielskością .
A całości dopełniają różne dodatki, a to wiszące lampy na świece, siedzące na belkach baby-Jagi na miotłach, stara pordzewiała waga   czy też koła od wozu.

Altana jest nie tylko naszym ulubionym miejscem, ale również Niuniek docenia jej zalety. Rano dopóki jest na trawie rosa uwielbia się w niej wylegiwać na słoneczku. Ma tam również wspaniały punkt obserwacyjny na znaczną najbardziej uczęszczanej część ogrodu.



Jeszcze sprawą przyszłości jest oświetlenie a lampa ma być zrobina z koła od wozu oraz stylowa grilowędzarnia ( obecnie w trakcie budowy ) ale o tym po zakończeniu prac.


niedziela, 4 września 2016

Skończyły się wakacje.....

Od razu przypomniał mi się kawałek Niebiesko Czarnych o tym tytule:  https://www.youtube.com/watch?v=p7j4PGDtiW0 .
Aż się rozczuliłam i rozmarzyłam,  to przecież moje młode lata; kolonie, obozy, randki, beztroskie wspaniałe czasy, które gdzieś tam sobie dawno minęły ale .............wspomnienia pozostały.

Ale pora wrócić na ziemię..................

I tak sobie teraz w ciszy i spokoju urzęduję w ten weekend w Chabaziewie , wspominam wesoły sierpień i powoli zaczynam wracać do normalności.
Poganiałam po ogrodzie, zapaliłam ognisko w celach porządkowych z oberwanych suchych kwiatów, skoszonej trawy i zgrabionych liści.
Poprzyglądałam się również uważniej roślinom i co zauważyłam? Że we wrześniu zakwitły pierwiosnki i łubin, który normalnie kwitnie w czerwcu a pierwiosnki gdzieś na wiosnę:
Oto te niezwykłości:




Drugi krok w tą normalność to poszukiwania fajnych przepisów na niedzielny obiad. Ostatnio tylko słoikowałam, gosci przyjmowałam i stęskniłam się za kuchennym eksperymantowaniem.

I ugotowałam pyszną zupę wg zmodyfikowanego przepisu z wrześniowych Przepisów czytelników. Naprawdę jest warta spróbowania i bardzo szybka w produkcji.
Wg orginalnego przepisu jest to zupa serowa z pieczarkami ja zamiast pieczarek dałam grzyby z okolicznych lasów bo takie akurat miałam. I tak:

- 400g serka topionego,
- 200g startego sera żółtego,
- 2 duże ziemniaki
- ok 300g grzybów / pieczarek, więcej tez nie zaszkodzi,
- cebula,
- sól, pieprz,
- natka pietruszki

Zagotować wodę (2 - 3 litry ) z pokrojonymi w kostkę ziemniakami , wrzucić pokrojone topione serki i mieszając rozpuścić je. Dodać żółty ser a na koniec grzyby podduszone wczesniej  z cebulką na oleju. Gotować ok 15 min, na koniec dodać natkę i doprawić.
Oddzielnie ugotowałam makaron nitki , ale można ją serwować np z groszkiem ptysiowym.
Smacznie wygląda i tak też smakuje:




Na tym jeszcze nie koniec, w niedzielę wypada również postarać się o jakieś  drugie danie. Pokombinowałam i wykombinowałam zapiekankę, jest to mix dwóch znalezionych w internecie zapiekanek, dałam jej nazwę
zapiekanka niedzielna;

- ziemiaki surowe pokrojone w cieńkie plasterki, ilość na dwie warstwy naczynia do zapiekania,
- karkówka ok 0,5 kg, poktojona w cieńkie plastry,
- grzyby z okolicznego lasu, pewnie pieczarki też się sprawdzą,
- cebula,
- ser żółty wędzony w plastrach,
- ok 15 dkg startego sera żółtego ( miałam kawałek oscypka i normalnego ),
- zalewa: śmietana, majonez i 1/2 opakowania Przyprawy do karkówki.


Naczynie żaroodporne posmarowałam cieńko olejem i jako pierwszą warstwę ułożyłam ziemniaki,
posypałam tymiankiem, druga warstwa to karkówka  a trzecia ułożone plastry sera.
Grzyby poddusiłam z cebulką i wyłożyłam jako czwartą warstwę a piata to ponownie plasterki ziemniaków. Zapiekankę posypałam mixem serów:


i posmarowałam przygotowaną zalewą. Przykryłam folią alumniową i włożyłam do piekarnika.
Niby w przepisach jest aby go nagrzać ale ja bałam się pęknięcia naczynia i włożyłam do zimnego.
Piekarnik ustawiłam na ok 220 st no i czekałam cierpliwie; będzie obiad czy nie...................?

no i był po dwóch godzinach bo tyle czasu jej dałam do pieczenia i to wystarczyło. ( w przepisie jest 1 godzina ale w nagrzanym do 220 st piekarniku )
Podsumowując; zapiekanka wyszła super przyprawiona, mięsko mięciutkie i bardzo smakowała z mixem pomidorków z moich krzaczków:

 
Tak, że obiad niedzielny, dwu daniowy był.