Witam w Chabaziewie

Witam w Chabaziewie

sobota, 28 stycznia 2017

Chabaziowe czasopochłaniacze

Minęły dwutygodniowe wspaniałe wczasy na wsi w moim Chabaziewie.( Jakie były cyrki z dotarciem pisałam poprzednio.) Jaki tam był spokój, cisza, od czasu do czasu coś przebiegło za płotem albo przyszły na kolację kociaki sąsiadki. Oczywiście po kryjomu aby Niuniek się nie zoriętował. Nie potrzeba Alp, Tatr tudzież innych pięknych widoków bo u nas jest najpiękniej. I to o każdej porze roku.
To ostatni spacer z Niuńkiem:


piękne błękitne niebo, słoneczko ładuje pozytywną energię, bielutki niczym nie zanieczyszczony śnieg.
Piękna panorama ale na horyzoncie w stronę Rzeszowa jakieś dziwne to niebo, takie jakby przydymione, po raz pierwszy na własne oczy ukazał mi się smog w całej okazałości. Nie powiem aby to był przyjemny widok a na dodatek mamy się tam udać. No ale cóż zrobić?

A co ja oprócz upajania się bytnością w Chabaziewie porabiałam?
Aby się zbytnio nie nudzić, no co ja piszę, przecież ja nigdy się nie nudzę i nie cierpię bezczynności. W związku z tym i tutaj cały czas coś kombinowałam. O gotowaniu nie będę pisać, bo wiadomo, że trzeba męża wyżywić zwłaszcza, że wszystkie potrawy gotowane na kuchni kaflowej są jakby pyszniejsze. Zwłaszcza bigos kilka dni gotowany. Palce lizać!!!


Zresztą nie tylko gotowanie na wsi jest szczególne ale udają mi się również wspaniałe nalewki. Późną jesienią oberwałam pigwę i z niej nastawiłam pigwówkę.
Jeszcze w grudniu zasypałam kilogramem cukru kilogram pokrojonej pigwy. Stała sobie miesiąc, czyli do naszego przyjazdu. Odcedziłam sok a owoce zalałam 1 litrem spirytusu akurat na czas naszego pobytu.




Przed wyjazdem odcedziłam i połączyłam oba płyny i teraz będzie sobie dojrzewać co najmniej rok.
Taka nalewka oprócz walorów smakowych jest wspaniała na jakiekolwiek przejawy przeziębienia.
Pigwa, często zwana polską cytryną zawiera dużo witaminy C i innych witamin i minerałów więc sama w sobie w tym okresie powinna być stałym składnikiem diety. Obojętne pod jaką postacią.😉

W lecie uprawiałam stewię, którą ścięłam jesienią, niestety w naszych warunkach nie zimuje. Co roku kupuję krzaczek lub dwa i hoduję przez całe lato. W międzyczasie w miarę potrzeb obrywam listki do słodzenia. Bo stewię stosuje się zamiast cukru. Nie jest kaloryczna ale za to jest kilkadziesiąt razy słodsza od cukru. Po ścięciu wysuszyłam całe gałązki i teraz po raz pierwszy spróbowałam zrobić z nich syrop.
No i jest syrop ze stewii ;




A jak zrobiłam? Prościuteńko; oberwałam listki ,wrzuciłam do garnka i zalałam litrem wody. Gotowanie około 10-15 min i gotowe po przecedzeniu przez sitko. Chyba jeszcze profilaktycznie dwie buteleczki na wszelki wypadek zapasteryzuję.
Wypróbowałam do słodzenia i jest fantastyczny. Kolor może nie jest powalający ale świadomość, że zero kalorii niweluje wszystkie ewentualne niedoskonałości. W tym roku zrobię taki syrop ale z zielonych, świeżych listków, kolor powinien być jaśniejszy. Choć mi on nie przeszkadza.

Od dawna miałam ochotę zrobić mydło, no i teraz mając wystarczająco dużo czasu ciepłą kuchnię aż grzech było by nie wykorzystać tego.
Nie jest to mydło całkowicie mojej produkcji, bo kupiłam w internecie masę wazelinową i to ona jest podstawą mojego mydła. Kiedyś na pewno zajmę się produkcją od A do Z ale pomysł musi dojrzeć.
Do moich mydełek użyłam olejku lawendowego i zebranej w lecie lawendy, której zapach uwielbiam. To jest jedna odsłona mydełka, a druga to mydełko różane, czyli dodany olejek różany i barwnik spożywczy:

to są właśnie przepięknie, latem pachnące moje mydełka.
Surowcem leczniczym są również nasiona pigwy. Macerat lub napar z nasion pigwy złagodzi niestrawności, a także pomoże pozbyć się zgagi i refluksu. Są zalecane również przy nadmiernej fermentacji jelitowej i stanach zapalnych przewodu pokarmowego, nieżycie żołądka i jelit, uszkodzeniach śluzówki żołądka.
Zarówno owoce, jak i nasiona pobudzają trawienie oraz wpierają przemianę materii, dlatego często polecane są jako suplement diety odchudzającej. Wzmacniają również wątrobę, dlatego mogą je spożywać osoby zażywające leki.
Z kolei pestki pigwy, które również mają wiele właściwości zdrowotnych (w tradycyjnej medycynie ludowej to lek na poprawę apetytu), można przygotować nalewkę zwaną pestkówką lub wyciąg z nich dodać do herbaty.


http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/pigwa-nie-tylko-na-przeziebienie-wlasciwosci-lecznicze-pigwy_42012.html

Surowcem leczniczym są również nasiona pigwy. Macerat lub napar z nasion pigwy złagodzi niestrawności, a także pomoże pozbyć się zgagi i refluksu. Są zalecane również przy nadmiernej fermentacji jelitowej i stanach zapalnych przewodu pokarmowego, nieżycie żołądka i jelit, uszkodzeniach śluzówki żołądka.
Zarówno owoce, jak i nasiona pobudzają trawienie oraz wpierają przemianę materii, dlatego często polecane są jako suplement diety odchudzającej. Wzmacniają również wątrobę, dlatego mogą je spożywać osoby zażywające leki.
Z kolei pestki pigwy, które również mają wiele właściwości zdrowotnych (w tradycyjnej medycynie ludowej to lek na poprawę apetytu), można przygotować nalewkę zwaną pestkówką lub wyciąg z nich dodać do herbaty.


http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/pigwa-nie-tylko-na-przeziebienie-wlasciwosci-lecznicze-pigwy_42012.html
A wieczorami, oczywiście przemieniałam się w genealożkę, od czego, stwierdzam,  jestem uzależniona. Przeczytałam kolejną książkę pt. Henryk VIII tym razem Georga Bidwella. No a w chwilach oglądania jakiegoś filmu, głównie Ranczo oczywiście dziergałam:

Wymyśliłam sobie nową dekorację w altanie i aby zdążyć na sezon, czyli lato już teraz zaczęłam wprowadzać w czyn mój zamysł. Są to wydziergane, dwustronne poszewki na poduszki do siedzenia. Kolejnym dziełem będzie koc / pled do zarzucenia na olbrzymi fotel. Tak, że zapewniłam sobie pracę w chabaziowe zimowo - wiosenne wieczory.

I na koniec....................
Kończy się karnawał więc warto powiedzieć jeszcze kilka słów w tym temacie.
Wiele jest tłumaczeń pochodzenia słowa karnawał, począwszy od ; połykać mięso albo z mięsa się oczyszczać, albo mięso żegnaj, jak dla mnie to trochę się zaprzeczają. Ale chyba najfajniejsze jest polskie pochodzenie słowa - od; nawału kar ,które przyniesie post jako konieczność odpokutowania grzechów.
W Polsce niezwykle wesoło obchodzono ten czas, o czym świadczy m.in. opinia jaką w XVI wieku przedstawił sułtanowi Sulejmanowi po pobycie w Polsce w tym okresie, jego poseł:
w pewnej porze roku chrześcijanie dostają warjacji i dopiero jakiś proch sypany im w kościele na głowy leczy takową. 
A jestem taka mądra bo zdobyłam fantastyczną książkę Hanny Szymanderskiej pt. Polskie tradycje świąteczne. Uwielbiam, jak już niejednokrotnie pisałam historię ze szczególnym uwzględnieniem polskiej a zwłaszcza wszystkiego co mieści się w słowie TRADYCJA.


sobota, 21 stycznia 2017

Sielsko - Wiejsko

W grudniu, jeszcze przed Świętami, kiedy byliśmy w Chabaziewie poprzednim razem przygotowaliśmy sobie świąteczny nastrój; wewnątrz i na zewnątrz. Byliśmy pewni, że uda nam się jakoś przyjechać jeszcze w karnawale. I udało się, choć z przygodami. No ale gdyby ich nie było życie by było zdecydowanie nudniejsze i smutniejsze.


Zrobiliśmy sobie choinkę ekologiczną w myśl zasady; chrońmy lasy , ubrałam ją i jestem do tej pory nią zachwycona:

Jest ona idealna, skromna, prosta, zajmuje mało miejsca i jest całkowicie naturalna no może poza światełkami ale za to są one dość wiekowe. Pamietają czasy rozkwitu PRL-u i zostały zakupione razem z domem. Tutaj nie widać dobrze ale są to kolorowe ( czerwone i żółte  ) dzwonki z malutkimi również kolorowymi żaróweczkami.
Postanowiłam, że naszą "choinkę" rozbierzemy i przechowamy szkielet do następnego roku.

Ponieważ w kuchni spędzam najwięcej czasu więc aby było miło również ją udekorowałam na świąteczną nutę:

Ta makata na ścianie to stała dekoracja. Znalezliśmy ją zakurzoną, pomiętą na strychu. Delikatnie ją wyprałam, mąż troszkę zatuszował ubytki i znalazła swoje miejsce na pustej ścianie. Kiedyś takie makaty wisiały nad łóżkiem i u mnie też tak jest.

Jeszcze są jedne światełka, które zostały po poprzednikach i pewnie też z tego okresu co poprzednie.
Jest to migająca i zmieniająca kolory gwiazda. Ta gwiazda ma już swoją historię. Mąż od kilku lat próbował ją z lepszym lub gorszym skutkiem uruchomić. Trochę to trwało, bo raz migać nie chciała to znów świeciła tylko jej część. Wreszcie jak udało ją się naprawić, nasz Niuniek w młodych latach  zainteresował się nią i zanim spostrzegliśmy co się święci było już leciutko za późno. No i znów od nowa powtórzył się cykl napraw ale w tym roku zabłysła w kuchni na oknie w pełnej krasie.
Oto ona w pół okazałości:

tak szybko zmienia się światło, że trudno uchwycić ją w całej okazałości.

Tak, że ogólnie panuje miła poświąteczna atmosfera i w domu i na zewnątrz. Niestety, nie posiadłam jeszcze wystarczających umiejętności robienia zdjęć w ciemności i na razie nie mam czym się pochwalić.
Ale dom jest udekorowany kurtynami i soplami świetlnymi, zmieniającym kolory wężem świetlnym no i na choince zawiesiliśmy świecące kule. Tak, że żywą choinkę też mamy ale na zewnątrz.

Właśnie dzisiaj trochę się ociepliło, w granicach zera stopni, a to wystarczyło abyśmy ponownie zostali zasypani. Tym razem śniegiem z dachu:

Tutaj gdzie ta łopata, a raczej trzonek łopaty, jeszcze chwilę temu była ścieżka, którą zrobiliśmy po przyjeździe, a teraz zaległa w tym miejscu sterta śniegu. No i trzeba będzie ponownie brać się za odśnieżanie. Ale co tam, ruch to zdrowie a więc do roboty.
 

środa, 18 stycznia 2017

A w niedziele jazda

W niedzielę wreszcie przestał sypać śnieg i dostałam cynk od sąsiadki żeby się pakować i przyjeżdżać bo pług śnieżny zrobił dobrą robotę, czyli odśnieżył. Wiele się nie ociągając wyruszyliśmy na powrót w drogę do Chabaziewa.

I faktycznie odśnieżona została droga i plac a raczej fragment pola ornego, na którym dzień wcześniej, zmyliwszy zasypaną drogę, ugrzęzła nasza Frontera razem z mężem:


Wystarczyło kilka ruchów łopatą i można było wyjechać na drogę. ( O sobotnich perypetiach w poprzednim poście.)
Tak, że wreszcie w godzinach popołudniowych dotarliśmy na miejsce.

Jak to w zimie bywa rewelacji termicznej w domu nie było; wewnątrz - 5 stopni a na zewnątrz zero. Tak, że chwilowo na polu było cieplej niż w domu.
Ale cóż to jest wobec tak pięknych, dziewiczych widoków i radości z przebywania w Chabaziewie.


Ja oczywiście aparat trzymam w pogotowiu, bo nie wiadomo kiedy znów tak pięknie będzie.
Lekki mrozik, bezchmurne niebo, nieskażony cywilizacją bielutki śnieg, smogu brak czego chcieć więcej?



Na szczęście mąż jak wyjeżdżamy przygotowuje paleniska pod wszystkimi źródłami ciepła ( kuchnia kaflowa, stojak i koza ) w związku z czym wystarczy zapałka i już wszędzie się pali. Nie traci się tak cennego czasu na przygotowania. Tak, że  ogrzewanie z wszystkich stron spowodowało, że do wieczora temperatura osiągnęła całe dziesięć stopni z tendencją rosnącą, czyli nie było tak źle. A jeszcze herbatka z prądem ( najlepsza z wiśnióweczką ) , koc elektryczny i zrobiło się całkiem błogo i cieplutko.

Aby wszyscy byli zadowoleni, Niuniek też, zabraliśmy się za kopanie wybiegu, czyli labiryntu różnych ścieżek po których przez dwa tygodnie będzie sobie spacerował i nie tylko....


I tak sobie codziennie po kawałeczku machamy łopatami, śnieg się piętrzy tworząc śnieżne wyspy;
 
 aż powstał i dalej powstaje ciąg śnieżnych korytarzy po których się poruszamy:


Śmieję się, że nie długo zabraknie nam śniegu do odrzucania i na środku powstanie śnieżna piramida.

A za oknem nie zważając na śnieg sarenka szukająca czegoś do schrupania:


Tak, że takie cuda ujrzały oczy me na zewnątrz a co wewnątrz, kolejnym razem.



sobota, 14 stycznia 2017

Sobota z andrenaliną

No to wróciliśmy, ale po kolei.

Druga połowa tygodnia upłynęła pod hasłem wyjazdu , wreszcie! do Chabaziewa. Ferie się rozpoczęły więc czemu nie.
Zakupy zrobione aby przez dwa tygodnie nie zawracać sobie głowy sklepami czy też innymi cywilizacyjnymi wynalazkami. Akumulatory naładowane, nie tylko nasze ale i samochodowe. Samochodowe, bo do takich ekstremalnych wojaży konieczne są dwa. Jeden stary, wysłużony, mój ulubiony i przystosowany do transportu naszego pupila. Z tyłu z odpowiednią ławeczką między siedzeniami aby pieskowi było wygodnie. A drugi terenowy do transportu wałówy i wszystkich innych niezbędnych rzeczy i precjozjów.
Przez większą część tygodnia trwała również dyskusja w temacie ustalenia godziny zero czyli dnia wyjazdu. Raz miał to być piątek a raz sobota. Pogoda niestety nie pomagała nam. Raz wyż, raz niż a do tego od czasu do czasu załamanie pogody.
Kontakt z sąsiadami uaktywnił się a głównie pytanie: czy Was zasypało? Uzgodniliśmy w końcu nasz przyjazd, droga do Chabaziewa została odśnieżona, więc w sobotę rano wsiadamy do samochodów, każdy do swojego i w drogę.
Żeby było ciekawie i andrenalina osiągnęła właściwy do zimowych wojaży poziom, całą noc z piątku na sobotę no i sobotę sypało sobie śniegiem. W poprzednim poście pisałam troszkę o drodze do Chabaziewa. Więc nie jest to tak zwana bułka z masłem.

Nie zważając na nieciekawą perspektywę ruszyliśmy w drogę. Przed podjazdem w górę mąż założył łańcuchy. Przecież nie robi tego często więc poszły wiązanki i około półtorej godziny też.
Część drogi została odśnieżona ( choć bardzo szybko nie było tego widać ), o tak:


 no i wydrapaliśmy się nawet bez większych problemów na górę. Teraz pozostał odcinek opadający w dół. No i zaczęło się. Okazało się, że niestety drogi nie widać, jest totalnie zasypana. A do szczęścia tak blisko. Ja mój samochód zostawiłam na główniej drodze i z psiakiem miałam iść na piechotę.
I już nawet to robiłam:


Ale mąż z całą wałówą musi zjechać. I nawet mu to szło aż w pewnym momencie nie wiadomo było gdzie droga a gdzie pole. No i wylądował w jakimś rowie, co prawda niewielkim ale wystarczającym aby się zakopać. Dzwonię po pomoc, kolejny sąsiad wsiada w traktor i jedzie nam z odsieczą.
Koniec tego jest taki, że traktor troszkę go pociągnął i też się zakopał a na dodatek przebił oponę. A śnieg sypie, robi się półmrok i w końcu męska decyzja, wracamy a Fronterę zostawiamy na środku pola ornego.

No i tym sposobem wróciliśmy do domu ok 16 godz, przewietrzeni, dotlenieni ale mąż oczywiście wściekły i zmęczony. Och ta męska ambicja, samochód się nie sprawdził. Ale jak miał się sprawdzić jak traktor nie dał rady? Muszę przyznać, że mężusio dał sobie w kość, samo kilkugodzinne machanie łopatą przy odkopywaniu samochodu było rzeczą jedyną w swoim rodzaju. Wręcz stwierdziłam, że przez całe pięć ostatnich lat tyle nie machał co tutaj w przeciągu tak krótkiego czasu.

Ja za to zrobiłam kilka zdjęć prawdziwej zimie, bo dawno takiej nie było :



i jestem bogatsza o jeszcze jedną przygodę i wcale nie widzę w tym aż tak złych stron. Siedzę sobie teraz w cieple, które w Chabaziewie osiągnęło by się co najmniej za kilkanaście godzin, piszę posta a za chwilkę coś podziergam na szydełku.
A początkiem tygodnia planujemy odzyskać samochód.

sobota, 7 stycznia 2017

Siedzę sobie w Rzeszowie

No i mamy styczeń a skąd jego nazwa? Od stykać - jest na przełomie roku więc stary rok styka się z nowym.
I minął pierwszy tydzień tego nowego roku a ja siedzę sobie w mieście wojewódzkim Rzeszów i rozmyślam jak w kolejny weekend dojedziemy do Chabaziewa i jaką też tam zastaniemy rzeczywistość.

Zastanawiam się jak dojedziemy, ale mam po temu swoje powody. Nieraz już pisałam jak tam pięknie ale wszystko co piękne musi mieć jakąś skazę. Tą skazą jest właśnie dojazd zwłaszcza w okresie zimowym. Jak to jeszcze gdzie nie gdzie bywa z wiejskimi drogami, ta akurat nie jest chlubą gminy. Jej nawierzchnia jest w stanie kiepsko utwardzonym ( asfalt to marzenie ) a na dodatek przez ponad 3 kilometry wznosi się do góry a potem przechodzi w drogę polną. Tak, nie pomyliłam się, koniec gminnej drogi dojazdowej do Chabaziewa to właśnie droga polna. No i właśnie chodzi o te około 3 kilometry. Przez ostatnich kilka lat, zimy były jak nie zimy i większego problemu nie było. Ale wcześniej różnie to wyglądało i pewnie teraz również będzie raczej ekstremalnie ciekawie. Ale nie będę wyprzedzać faktów.
A co do temperatury, to nie trzeba mieć wielkiej wyobraźni aby sobie zdać sprawę jak może być ciepło zimą w domku nieogrzewanym od około półtora miesiąca ( a obecnie temperatura oscyluje od około -22 st. do - 30 w zależności od pory dnia lub nocy ).

Tak, że teraz grzeję się i zbieram siły na weekendową wyprawę.  Na zewnątrz, albo jak to mówimy na Podkarpaciu, na polu zaśnieżyło i zamroziło.

Od dawna nurtowało mnie to dlaczego na Podkarpaciu mówimy, że idziemy na pole a w centralnej części Polski mówią, że idziemy na dwór. I właśnie nie tak dawno natrafiłam na wyjaśnienie.
Okazuje się, że i tutaj kłania się wszędobylska historia. A mianowicie, południe Polski było dość bogate w dwory szlacheckie i ziemiańskie więc jeżeli wychodziło się na zewnątrz to przecież nie na dwór tylko na pole i to przeważnie do pracy. Z kolei w centralnej części najczęściej wybierano się na któryś z dworów w południowej części kraju . I tak już w mowie potocznej pozostało.


I właśnie na polu śniegiem sypało dość intensywnie co widać gołym okiem jak wszystko na około bieleje, dawno nie było takiej zimy:



Tam po środku gdzie najwięcej bieli jeszcze nie tak dawno było oczko wodne, teraz zostało przykryte świeżuteńkim, czyściuteńkim śniegiem.

Mróz też tęgi bo w dzień dochodzi do -13 st, a w nocy pod -20, ale to nic w porównaniu z temperaturą w Chabaziewie. Dobrze, że od poniedziałku ma być cieplej.

A co udało mi się osiągnąć w tym tygodniu? 

W tym tygodniu dość niespodziewanie udało mi się zakończyć układankę puzzlową:

trochę to trwało, bo trzy miesiące z przerwą świąteczną ale się udało. Były chwile zwątpienia zwłaszcza przy słonecznikach, myślałam że tego nie ogarnę, dosłownie miałam żółto przed oczami. Ale upór, cierpliwość doprowadziły do szczęśliwego finiszu. Duma mnie rozpiera.😌

Po raz pierwszy porwałam się na dwa tysiące puzzli, do tej pory maksymalnie było ich 1500.
No ale jest koniec i nawet miejsce w Chabaziewie już czeka. A będzie to słoneczna weranda.
No i oczywiście rozpoczęłam już kolejną układankę. A mam jeszcze w zapasie dwie.
Od czasu do czasu wchodzę do sklepu internetowego i jak natrafię na coś fajnego, koniecznie sielskiego to zamawiam.Tak, że zapas zawsze mam, bo nie wyobrażam sobie sytuacji gdyby mi ich zabrakło. I to właśnie w sezonie zimowym, bo jest to o tej porze roku jeden z moich żelaznych pochłaniaczy czasu.