To ostatni spacer z Niuńkiem:
piękne błękitne niebo, słoneczko ładuje pozytywną energię, bielutki niczym nie zanieczyszczony śnieg.
Piękna panorama ale na horyzoncie w stronę Rzeszowa jakieś dziwne to niebo, takie jakby przydymione, po raz pierwszy na własne oczy ukazał mi się smog w całej okazałości. Nie powiem aby to był przyjemny widok a na dodatek mamy się tam udać. No ale cóż zrobić?
A co ja oprócz upajania się bytnością w Chabaziewie porabiałam?
Aby się zbytnio nie nudzić, no co ja piszę, przecież ja nigdy się nie nudzę i nie cierpię bezczynności. W związku z tym i tutaj cały czas coś kombinowałam. O gotowaniu nie będę pisać, bo wiadomo, że trzeba męża wyżywić zwłaszcza, że wszystkie potrawy gotowane na kuchni kaflowej są jakby pyszniejsze. Zwłaszcza bigos kilka dni gotowany. Palce lizać!!!
Zresztą nie tylko gotowanie na wsi jest szczególne ale udają mi się również wspaniałe nalewki. Późną jesienią oberwałam pigwę i z niej nastawiłam pigwówkę.
Jeszcze w grudniu zasypałam kilogramem cukru kilogram pokrojonej pigwy. Stała sobie miesiąc, czyli do naszego przyjazdu. Odcedziłam sok a owoce zalałam 1 litrem spirytusu akurat na czas naszego pobytu.
Przed wyjazdem odcedziłam i połączyłam oba płyny i teraz będzie sobie dojrzewać co najmniej rok.
Taka nalewka oprócz walorów smakowych jest wspaniała na jakiekolwiek przejawy przeziębienia.
Pigwa, często zwana polską cytryną zawiera dużo witaminy C i innych witamin i minerałów więc sama w sobie w tym okresie powinna być stałym składnikiem diety. Obojętne pod jaką postacią.😉
W lecie uprawiałam stewię, którą ścięłam jesienią, niestety w naszych warunkach nie zimuje. Co roku kupuję krzaczek lub dwa i hoduję przez całe lato. W międzyczasie w miarę potrzeb obrywam listki do słodzenia. Bo stewię stosuje się zamiast cukru. Nie jest kaloryczna ale za to jest kilkadziesiąt razy słodsza od cukru. Po ścięciu wysuszyłam całe gałązki i teraz po raz pierwszy spróbowałam zrobić z nich syrop.
No i jest syrop ze stewii ;
A jak zrobiłam? Prościuteńko; oberwałam listki ,wrzuciłam do garnka i zalałam litrem wody. Gotowanie około 10-15 min i gotowe po przecedzeniu przez sitko. Chyba jeszcze profilaktycznie dwie buteleczki na wszelki wypadek zapasteryzuję.
Wypróbowałam do słodzenia i jest fantastyczny. Kolor może nie jest powalający ale świadomość, że zero kalorii niweluje wszystkie ewentualne niedoskonałości. W tym roku zrobię taki syrop ale z zielonych, świeżych listków, kolor powinien być jaśniejszy. Choć mi on nie przeszkadza.
Od dawna miałam ochotę zrobić mydło, no i teraz mając wystarczająco dużo czasu ciepłą kuchnię aż grzech było by nie wykorzystać tego.
Nie jest to mydło całkowicie mojej produkcji, bo kupiłam w internecie masę wazelinową i to ona jest podstawą mojego mydła. Kiedyś na pewno zajmę się produkcją od A do Z ale pomysł musi dojrzeć.
Do moich mydełek użyłam olejku lawendowego i zebranej w lecie lawendy, której zapach uwielbiam. To jest jedna odsłona mydełka, a druga to mydełko różane, czyli dodany olejek różany i barwnik spożywczy:
to są właśnie przepięknie, latem pachnące moje mydełka.
A wieczorami, oczywiście przemieniałam się w genealożkę, od czego, stwierdzam, jestem uzależniona. Przeczytałam kolejną książkę pt. Henryk VIII tym razem Georga Bidwella. No a w chwilach oglądania jakiegoś filmu, głównie Ranczo oczywiście dziergałam:
Wymyśliłam sobie nową dekorację w altanie i aby zdążyć na sezon, czyli lato już teraz zaczęłam wprowadzać w czyn mój zamysł. Są to wydziergane, dwustronne poszewki na poduszki do siedzenia. Kolejnym dziełem będzie koc / pled do zarzucenia na olbrzymi fotel. Tak, że zapewniłam sobie pracę w chabaziowe zimowo - wiosenne wieczory.
I na koniec....................
Kończy się karnawał więc warto powiedzieć jeszcze kilka słów w tym temacie.
Wiele jest tłumaczeń pochodzenia słowa karnawał, począwszy od ; połykać mięso albo z mięsa się oczyszczać, albo mięso żegnaj, jak dla mnie to trochę się zaprzeczają. Ale chyba najfajniejsze jest polskie pochodzenie słowa - od; nawału kar ,które przyniesie post jako konieczność odpokutowania grzechów.
W Polsce niezwykle wesoło obchodzono ten czas, o czym świadczy m.in. opinia jaką w XVI wieku przedstawił sułtanowi Sulejmanowi po pobycie w Polsce w tym okresie, jego poseł:
w pewnej porze roku chrześcijanie dostają warjacji i dopiero jakiś proch sypany im w kościele na głowy leczy takową.
A jestem taka mądra bo zdobyłam fantastyczną książkę Hanny Szymanderskiej pt. Polskie tradycje świąteczne. Uwielbiam, jak już niejednokrotnie pisałam historię ze szczególnym uwzględnieniem polskiej a zwłaszcza wszystkiego co mieści się w słowie TRADYCJA.