No to poszliśmy za falą, czyli kolejne testowanie i zbieranie doświadczenia w wędzarniczej sztuce. Tym razem postawiliśmy na skrzydełka. Procedura podobna do ćwiartek ale....
nie ma parzenia pierwszego tylko od razu moczenie w solance, ale słabszej ( 5 dkg soli / 1 l wody ) moczenie przez noc ( 12 godzin ), suszenie i wędzenie. Wędziliśmy razem z ćwiartkami, tak dobrze poszło poprzednio, że trzeba było powtórzyć, tylko pół godziny krócej.
I takie sobie wyszły po wyjęciu z wędzarni
i teraz dopiero było parzenie, jak przy ćwiartkach http://kocham-wies.blogspot.com/2017/09/pierwsze-wedzenie.html
Na tym nie koniec. Pokusiliśmy się spróbować uwędzić białą, surową kiełbasę, tak na próbę i oczywiście dla zdobycia bezcennego doświadczenia. Uwędziła się fajnie ale niestety do prawdziwej kiełbasy swojskiej jej daleko. Ale chcieliśmy sprawdzić jak w końcu wygląda to wędzenie, bo studiując przepisy ma się jeszcze większy mętlik w głowie niż przed. Tak, że był to eksperyment na żywym organiźmie i już wiemy, że nie potrzeba walczyć z wędzeniem i suszeniem kilka dni a wszystko da się zamknąć w ciągu jednego.
I nasza biała - wędzona kiełbaska;
wisi sobie i pachnie w kuchni.
Ale na tym nie koniec, eksperymentów kulinarnych było więcej, a jeden nawet wybuchowy, myślę tutaj o kwasie chlebowym. Co prawda późno zabraliśmy się za niego, bo powinien gasić pragnienie w upalne dni lata, no ale przynajmniej zdobyta wiedza na przyszłość się przyda.
Zakupiłam bochenek razowego chleba, przyznam się że nie było to łatwe, ale dałam radę. Pokroiłam na kromki i przypiekłam w piekarniku ( niektóre nawet dość znacznie ). Po upieczeniu było tego 0,5 kg.
Zagotowała 5 litrów wody i wrzątkiem zalałam chleb w kamionce. Postawiłam w ciepłym miejscu, na słoneczku, i tak się moczył się 24 godziny. Po tym czasie przecedziłam i odcisnęłam przez gazę chleb.
I dalej, bierzemy 4 dkg świeżych drożdży, rozkruszamy do miseczki dodajemy łyżeczkę cukru i odrobinę ciepłej wody. Mieszamy i odstawiamy na 10 min. W międzyczasie rozpuszczamy 15 dkg cukru w gorącej wodzie. Wszystko wlewamy do kwasu, mieszamy i przelewamy do butelek. Przechowujemy w chłodnym miejscu i po 3 - 4 dniach możemy zabrać się do degustacji. Ale tutaj należy zachować szczególne środki ostrożności, można powiedzieć, że jest to mieszanka wybuchowa😉. U mnie tak to wyglądało:
a potem lejeczek i z powrotem do butelki.
Do butelki wrzuciłam rodzynki, można też dodać więcej cukru jak kto woli. Ja np wlewam troszkę soku malinowego do szklaneczki i jest super.
A jeśli chodzi o kwas chlebowy, to poza tym że gasił wyśmienicie pragnienie naszym antenatom, nam również powinien, ma on wiele prozdrowotnych właściwości m.in reguluje trawienie, wzmacnia odporność, oczyszcza organizm. Dawniej był napojem leczniczym, który po sutych szlacheckich imprezach łagodził wszelakie dolegliwości żołądkowe. Obecnie również można go stosować aby złagodzić nadkwasotę i wzdęcia.
No i jeszcze coś na później, czyli pomidory w zalewie. Oczytałam się na fb jakie to dobre więc nie była bym sobą gdybym nie wypróbowała. Tak na początek tylko 3 słoiki, jak się sprawdzi przejdziemy na masówkę.
Wszystko widać w słoikach:
czyli wkładamy pomidory ( podobno co niektórym nie pękają jak je nakłujemy, mi niestety popękały ), po 2 plasterki cebuli, gorczycę, troszkę pieprzu. Zalewa; 1 litr wody, łyżeczka cukru, łyżka soli. Taką zalewą zalewamy pomidory i pasteryzujemy ok 10 min.
Podobno zalewa jest wyśmienita na kaca, szkoda że kilka lat wcześniej tego nie wiedziałam 😊
Tak, że tydzień upłynął pod znakiem eksperymentowania, ale przynajmniej nie było nudno, coś się działo a to oczekiwanie co z tego wyniknie jest bezcenne.
Tak, że aż pieski się zmęczyły i padły zgodnie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz