Witam w Chabaziewie

Witam w Chabaziewie

niedziela, 25 lutego 2018

I po feriach

Już minął tydzień jak wyjechaliśmy z Chabaziewa. Tym razem nawet bez większych problemów. Pług śnieżny przyjechał a łańcuchy dopełniły całości i jakoś wygramoliliśmy się co cywilizacji.
Szkoda było zostawiać tak piękną, czyściutką i słoneczną zimę:


zwłaszcza, że nie wiadomo kiedy ponownie da się pojechać. Jak na razie zima rozhulała się na dobre i póki co widoków na wiosnę nie widać. Czyli na nasz wyjazd również.

Ostatni tydzień ferii spędziłam bardzo twórczo. Oczywiście z myślą o zmianach zaplanowanych na wiosnę. Tym razem na tapetę poszła ta lodówka:


która trafiła do nas jako poremontowy, zbędny przedmiot od siostrzeńca. Bardzo lubię jak rodzina dokonuje remonty.

No to przystąpiłam do pracy do której również zmobilizowałam męża, który wykonał szablony, zgodne z moim pomysłem. A pomysł to wzór tzw. włocławkowy.

Jeszce w czasach kwitnącego PRL-u zakochałam się w niebieskim Włocławku. Mam tego mnóstwo pochowanego po różnych szafkach. Serwisy, kubki, szafki. lampy itp. I właśnie teraz postanowiłam wydobyć go i użyć do dekoracji, i nie tylko, wsiowej kuchni.
I właśnie lodówka miała zostać odnowione w tym klimacie.

Zakasałam rękawy i pierwsza czynność to zmywanie różnymi technikami naklejek, dzieło wnuczek siostry. Kilka dni mi to zajęło.
Uff, i wreszcie przyszedł ten szczęśliwy dzień kiedy przystąpiłam do właściwej pracy:


to jest pierwszy etap i pierwszy kolor. W sumie było ich trzy. Co dziennie jeden.

No i nadszedł dzień końcowy i wielka odsłona, czyli oderwanie szablonów. A efekt, że  zaskoczył mnie to raczej normalne, ale mąż również był bardzo pozytywnie zaskoczony moją pracą.

I tak ; przód


i bok



Duma mnie rozpiera.
A teraz czekam na wiosnę i ciąg dalszy aranżacyjnego szaleństwa.


sobota, 3 lutego 2018

Wreszcie ferie

Właśnie minął tydzień od kiedy przyjechaliśmy do Chabaziewa, A w tym czasie nastąpił kalejdoskop pogodowy. Przyjechaliśmy w zimie potem zagościło przedwiośnie, które całkowicie zmiotło śnieg i teraz ponownie zima i to nie tyle mroźna co śnieżna. Przez jedną noc przybyło

tyle śniegu.

I zastałam taki poranek niespodzianek :


I od razu przypomniała mi się sytuacja, która miała miejsce około 5 lat temu.
Co prawda było to troszkę później, bo w marcu ale też byłam mocno zaskoczona i zdumiona  szybkim przyrostem śniegu. Spodziewaliśmy się już wiosny więc jak wyjeżdżaliśmy z Chabaziewa nie przedsięwzięliśmy, koniecznych zimowym czasem, środków ostrożności. Czyli spuszczenie wody, zabezpieczenie drzwi do piwnic styropianem itd.

Siedzimy sobie, wówczas spokojnie w miejskim domku i podziwiam pięknie podający śnieg. I tak jeden dzień i noc, drugi dzień i noc i chyba na trzeci przyszło otrzeźwienie. Przecież na wsi musi być tego puchu jeszcze więcej no i mroźniej. I oczami wyobraźni zobaczyłam pękniętą spłuczkę i wodę zalewającą moje drewniane podłogi. Zaznaczę, że już raz nam pękła.

Wiele się nie zastanawiając wsiadłam w samochód i jadę. Oczywiście nie ma szansy dojechać pod dom albo chociaż w jego pobliże. Zostawiam samochód możliwie jak najbliżej i przesiadam się na buty. Brnę po zaspach sięgających mi powyżej kolan. Wreszcie jak dochodzę do ogrodzenia okazuje się, że bramki nie otworzę bo całą zasypana jest śniegiem. Jakoś w końcu udało mi się sforsować ogrodzenie , wpadłam do domu i celu mojej podróży czyli kibelka. Co za ulga, że jeszcze w całości.
Zrobiłam to co konieczne i w drogę powrotną.  Tej ekstremalnej wyprawy nic nie jest w stanie przyćmić. No może zeszłoroczna wyprawa na ferie https://kocham-wies.blogspot.com/2017/01/sobota-z-andrenalina.html

Ale teraz póki co jeszcze tydzień przed nami i nie ma co się przejmować wyjazdem tylko upajać się pięknymi widokami, na nerw przyjdzie czas tak około połowy tygodnia;


Wcześniej już pisałam, że zajmuję się genealogią i cały czas szukam i szukam. I właśnie w tym tygodniu udało mi się zdobyć metryki ślubu, które spędzały mi sen z powiek. Najważniejsza to metryka ślubu moich pradziadków z 1894r , która znajdowała się USC. Cieszę się tym bardziej, bo prababcia urodziła się w okolicach Tarnowa, i w zasadzie w ówczesnych czasach ( teraz też tak bywa ) ślub odbywał się raczej w parafii panny. No ale cieszę się, że z jakichś powodów odbył się on w parafii młodego bo po prostu mam ją. No i kolejny problem genealogiczny , dlaczego??

No i tak powoli brnę do przodu, osób w moim drzewie mam już ok. 300, ale cały czas nie mam jeszcze pomysłu jak zabrać się za prezentację. Ale myślę, że jakieś natchnienie na mnie spadnie.