Już minął tydzień jak wyjechaliśmy z Chabaziewa. Tym razem nawet bez większych problemów. Pług śnieżny przyjechał a łańcuchy dopełniły całości i jakoś wygramoliliśmy się co cywilizacji.
Szkoda było zostawiać tak piękną, czyściutką i słoneczną zimę:
zwłaszcza, że nie wiadomo kiedy ponownie da się pojechać. Jak na razie zima rozhulała się na dobre i póki co widoków na wiosnę nie widać. Czyli na nasz wyjazd również.
Ostatni tydzień ferii spędziłam bardzo twórczo. Oczywiście z myślą o zmianach zaplanowanych na wiosnę. Tym razem na tapetę poszła ta lodówka:
która trafiła do nas jako poremontowy, zbędny przedmiot od siostrzeńca. Bardzo lubię jak rodzina dokonuje remonty.
No to przystąpiłam do pracy do której również zmobilizowałam męża, który wykonał szablony, zgodne z moim pomysłem. A pomysł to wzór tzw. włocławkowy.
Jeszce w czasach kwitnącego PRL-u zakochałam się w niebieskim Włocławku. Mam tego mnóstwo pochowanego po różnych szafkach. Serwisy, kubki, szafki. lampy itp. I właśnie teraz postanowiłam wydobyć go i użyć do dekoracji, i nie tylko, wsiowej kuchni.
I właśnie lodówka miała zostać odnowione w tym klimacie.
Zakasałam rękawy i pierwsza czynność to zmywanie różnymi technikami naklejek, dzieło wnuczek siostry. Kilka dni mi to zajęło.
Uff, i wreszcie przyszedł ten szczęśliwy dzień kiedy przystąpiłam do właściwej pracy:
to jest pierwszy etap i pierwszy kolor. W sumie było ich trzy. Co dziennie jeden.
No i nadszedł dzień końcowy i wielka odsłona, czyli oderwanie szablonów. A efekt, że zaskoczył mnie to raczej normalne, ale mąż również był bardzo pozytywnie zaskoczony moją pracą.
I tak ; przód
i bok
Duma mnie rozpiera.
A teraz czekam na wiosnę i ciąg dalszy aranżacyjnego szaleństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz