To regionalna nazwa na mniszek / mlecz. A nazwa wzięła się stąd, że kwitnie w maju, chociaż w tym roku zdarzyło się to troszkę wcześniej bo już w kwietniu.
Właściwie popełniłam błąd bo z literatury fachowej dowiedziałm się, że mniszek nie jest mleczem i odwrotnie. Widać do tej pory byłam dyletantką bo byłam przekonana, że są to nazwy zamienne.
Co prawda oba zielska można wykorzystywać w kuchni ale ja zajmę się mniszkiem, a konkretnie mniszkiem lekarskim, który właśnie bujnie zakwitł w Chabaziewie.
Mniszek działa oczyszczająco, wzmacniająco i odtruwająco, normalizuje proces trawienia. Pozytywnie działa na wątrobę i drogi żółciowe. Pobudza wydzielanie soków trawiennych a także oczyszcza żołądek. Pomaga w przypadku dny moczanowej, przy reumatyzmie, pomaga zmniejszć poziom cukru we krwi.
W zasadzie wszystkie młode części rośliny są jadalne ale najpopularniejsze są liście i kwiaty.
Liście mają gorzki smak, ale można się go pozbyć. Aby to zrobić, należy namoczyć je w ciepłej wodzie lub przez pół godziny w zimnej lekko osolonej. Oba sposoby są przeze mnie wypróbowane i sprawdzają się. I już gotowy do wykorzystania do wiosennych sałatek.
Pyszne sałatki wiosenne:
- zielona sałata, liście mniszka, sos winegret z czosnkiem,
- inna odmiana to sałata, liście mniszka, ogórek lub pomidor , oliwa i ocet balsamiczny albo
- rzodkiewki, dymka, zielona sałata i mniszek z jogurtem.
- I jeszcze będąc przy surówkach, właśnie wymyśliłam taką; poszatkowana
młoda kapusta, liście mniszka i ogórek a do tego jogurt z pesto z
czosnku niedźwiedziego ( przepis: http://kocham-wies.blogspot.com/2016/04/czosnek-niedzwiedzi.html )
doprawiony solą.
I tak można kombinować i eksperymentować. Ważne aby skorzystać z tego wiosennego dobrodziejstwa.
Jedyna trudność to należy znaleźć miejsca w miarę ekeologiczne.
Co roku o tej porze zbieram koszyczki kwiatów mniszka i gotuję z nich tzw miodzik z Maji. Przepisów jest mnóstwo, zarówno w czasopismach jak i w internecie i każdy czymś tam się różni.
Ja robię go tak:
zbieram koszyczki ( kwiaty ) w słoneczny dzień w godzinach
południowych. Wówczas mają najwięcej żółtego pyłku a chodzi o to aby
było go dużo. Na jedną porcję miodziku zbieram 300 koszyczków. Dobrze
jest wysypać je na chwilę np. na ściereczkę aby ewentyalne mrówki
pouciekały,bo oczywiście mycie jest niedozwolone. Po tym czasie zalewam
kwiatki 1 litrem wody i gotuję - 15 min. i pozostawiam na noc. Odcedzam,
dodaję sok z jednej dużej cytryny i 1 kg. cukru i gotuję na małym ogniu 1,5 -
2 godziny.
Po tym czasie miodzik fajnie zgęstnieje. Przelewam gorący do wyparzonych słoiczków i zakręcam.
Znakomicie poprawia trawienie i jest doskonałym syropem do słodzenia herbatki w jesienne i zimowe nie tylko wieczory i nie tylko przy przeziębieniu.
Takie cztery słoiczki wychodzą z jednej porcji:
I na koniec chińskie przysłowie do przemyślenia i zapamiętania:
Jeśli chcesz być szczęśliwy jeden dzień, to się upij,
Jeśli chcesz być szczęśliwym przez rok, ożeń się,
A jeśli całe życie, to pokochaj rośliny.
Witam w Chabaziewie

wtorek, 26 kwietnia 2016
wtorek, 19 kwietnia 2016
Takie sobie różności
Piękna pogoda zwłaszcza w sobotę ( minioną ) więc nie trzeba było zachęcać mnie do przebywaniu na swieżym powietrzu. Zresztą w zasadzie mnie do takich przyjemności nie trzeba długo namawiać. Właśnie w sobotę zaplanowałam pierwsze w tym roku koszenie trawy w Chabaziewie. W nocy trochę popadało, poranek też był dość pochmurny ale około południa wszystko uległo zmianie. Wyszło słoneczko i w ciągu godziny zdążyło wysuszyć trawę, więc było koszenie.
W Chabaziewie jak to na wsi, ale takiej prawdziwej, nie wszystko jest jak spod igły czyli precyzyjnie wykoszone, czy wyplewione. Jaka to by była wieś jakby wszystko było perfekcyjnie, musi być tzw. artystyczny nieład. Jest więc tutaj miejsce na lekki, sielski bałagan, kępki mleczów, czy innych kwitnących dziko roślinek. Nie wszystko jest idealnie, np kosząc trawę zostawiam kwitnące stokrotki, bo są takie urocze i po prostu serce by mi pękło zniszczyć je, a kwitną właściwie przez cały rok.
W związku z czym mam na trawniku obecnie białe kepki, a gdzie nie gdzie specjalnie niedokoszoną trawę. Wszystko to wygląda bardzo fajnie , naturalnie i widać że coś się dzieje w każdy zakątku.
O tak na przykład:
Oczywiście nie obyło się bez kwiatomanii. Jak za każdym razem znowu mnóstwo ich nazwoziłam . Przywiozłam również z Rzeszowa przezimowane pelargonie i begonie.
Zakasałam rekawy i do sadzenia, część do pojemników a część do ziemi. Trwało to dwa dni i stwierdziłam, zresztą nie po raz pierwszy, że przede mną jeszcze dużo zakupów i spacerów na halę targową albo sklepów ogrodniczych. Ale to sama frajda.
A tutaj wiosenny krajobraz przed koszeniem, na pierwszym planie kwitnące tulipany a za nimi dopiero kepiąca się malwa a w koszu piękne bratki:
Teraz właśnie mam dylemat gdzie posadzić zakupioną glicynię. Bo u mnie tak zazwyczaj bywa, że najpierw kupię a później szukam miejsca. Po prostu tak mam, jak zobaczę coś fajnego, niedrogiego, coś co mi dech zapiera to wiele się nie zastanawiam, muszę to mieć a miejsce zawsze się znajdzie.
Ale wracając do glicyni, wymyśliłam, że będzie się pięła po drabinie, długo zastanawiałam się gdzie ją ustawić i wszystko przemawia za tym , że to będzie stodoła. I tam właśnie została posadzona.
I jeszcze taka migawka zoologiczna :
to jest prawdziwy ptaszek, który wleciał sobie na werandę przez otworzone drzwi a ja oczywiście fotograf amator w momencie złapałam aparat i udało mi się zrobić to cudo.
W Chabaziewie jak to na wsi, ale takiej prawdziwej, nie wszystko jest jak spod igły czyli precyzyjnie wykoszone, czy wyplewione. Jaka to by była wieś jakby wszystko było perfekcyjnie, musi być tzw. artystyczny nieład. Jest więc tutaj miejsce na lekki, sielski bałagan, kępki mleczów, czy innych kwitnących dziko roślinek. Nie wszystko jest idealnie, np kosząc trawę zostawiam kwitnące stokrotki, bo są takie urocze i po prostu serce by mi pękło zniszczyć je, a kwitną właściwie przez cały rok.
W związku z czym mam na trawniku obecnie białe kepki, a gdzie nie gdzie specjalnie niedokoszoną trawę. Wszystko to wygląda bardzo fajnie , naturalnie i widać że coś się dzieje w każdy zakątku.
O tak na przykład:
Oczywiście nie obyło się bez kwiatomanii. Jak za każdym razem znowu mnóstwo ich nazwoziłam . Przywiozłam również z Rzeszowa przezimowane pelargonie i begonie.
Zakasałam rekawy i do sadzenia, część do pojemników a część do ziemi. Trwało to dwa dni i stwierdziłam, zresztą nie po raz pierwszy, że przede mną jeszcze dużo zakupów i spacerów na halę targową albo sklepów ogrodniczych. Ale to sama frajda.
A tutaj wiosenny krajobraz przed koszeniem, na pierwszym planie kwitnące tulipany a za nimi dopiero kepiąca się malwa a w koszu piękne bratki:
Teraz właśnie mam dylemat gdzie posadzić zakupioną glicynię. Bo u mnie tak zazwyczaj bywa, że najpierw kupię a później szukam miejsca. Po prostu tak mam, jak zobaczę coś fajnego, niedrogiego, coś co mi dech zapiera to wiele się nie zastanawiam, muszę to mieć a miejsce zawsze się znajdzie.
Ale wracając do glicyni, wymyśliłam, że będzie się pięła po drabinie, długo zastanawiałam się gdzie ją ustawić i wszystko przemawia za tym , że to będzie stodoła. I tam właśnie została posadzona.
I jeszcze taka migawka zoologiczna :
to jest prawdziwy ptaszek, który wleciał sobie na werandę przez otworzone drzwi a ja oczywiście fotograf amator w momencie złapałam aparat i udało mi się zrobić to cudo.
czwartek, 14 kwietnia 2016
Wiosennie
Kolejny wiosenny weekend w Chabaziewie pod hasłem ; sieję , sadzę , przesadzam i podziwiam.
Przedmiotem podziwu jest wiosna, która w pełnej krasie zawitała, co wreszcie widać.
Pięknie zakwitła forsycja i zauważyłam, że bedę miała małe krzaczki. W roku ubiegłym przyszpiliłam do ziemi pokładające się gałązki i właśnie ukorzeniły się i również zakwitły.
Zabrałam się za grządeczkę ziołową, jak już wcześniej wspominałam znalazła ona miejsce przy stodole gdzie kiedyś była wozownia.
W pierwszym rzędzie dosadziłam piertuszkę naciową a ta wysiana w roku ubiegłym również zaczyna ładnie się krzewić, obok posadziłam zakupione sadzonki sałaty masłowej
W kolejnych rządkach znalazły swoje miejsce: szpinak, rzeżucha, cebulka dymka i czerwona, sałata łodygowa i burak liściowy.
Uzupełniłam częściowo również zeszłoroczne braki na grządce , czyli kupiłam sadzonkę lubczyku ( ubiegłoroczny stał się przysmakiem ślimaków ) i jarmużu.
Wszystkie roślinki obsypałam już na wszelki wypadek Snakolem. W roku ubiegłym został przeze mnie przetestowany i wyśmienicie sprawdził się w walce ze ślimakami. Jest super skuteczny i co bardzo ważne odporny na opady.
Nawet stare, niewielkie szuflady znalazły swoje przeznaczenie. W jednej z nich posiałam zioła; czaber i tymianek a w drugiej rukolę.
Jeszcze troszkę wiosny:
W minionym tygodniu wybrałam się z moim nieodzownym wehikułem na dwóch kółkach na halę targową i poczyniłam te właśnie zakupy a pozostałe wolne miejsce w torbie zapełniłam kwiatami ; ciemiernikiem i pelargoniami wiszącymi. Zaskoczona byłam, że już jest tak olbrzymi wybór. Moim zwyczajem są cotygodniowe wypady po kwiaty i w tym roku zamierzam również stosować ten miły zwyczaj.
Wszystkie kwiaty znalazły swoje miejsce głównie w przeróżnych pojemnikach i skrzynkach bo tego jest u mnie pod dostatkiem.
Wyjeżdżając z Chabaziewa napotkałm fantastyczny widok, który nie często się zdarza:
To nie zjawy, to bociany na łące.
Wydaje się zdjęcie nieostre, ale w tym czasie była mgła i nic lepszego nie udało mi się zrobić myślę, że to jej wina. Udało mi się uwidocznić tylko 5 bocianów, ale wszystkich było 8 tylko, że zdążyły trochę się rozejść. Widok niesamowity, taki sielski.
Od kiedy piszę tego bloga nie rozstaję się z aparatem fotograficznym. Zawsze lubiłam robić ciekawe zdięcia ale teraz stało się to moją kolejną pasją.
Przedmiotem podziwu jest wiosna, która w pełnej krasie zawitała, co wreszcie widać.
Pięknie zakwitła forsycja i zauważyłam, że bedę miała małe krzaczki. W roku ubiegłym przyszpiliłam do ziemi pokładające się gałązki i właśnie ukorzeniły się i również zakwitły.
Zabrałam się za grządeczkę ziołową, jak już wcześniej wspominałam znalazła ona miejsce przy stodole gdzie kiedyś była wozownia.
W pierwszym rzędzie dosadziłam piertuszkę naciową a ta wysiana w roku ubiegłym również zaczyna ładnie się krzewić, obok posadziłam zakupione sadzonki sałaty masłowej
W kolejnych rządkach znalazły swoje miejsce: szpinak, rzeżucha, cebulka dymka i czerwona, sałata łodygowa i burak liściowy.
Uzupełniłam częściowo również zeszłoroczne braki na grządce , czyli kupiłam sadzonkę lubczyku ( ubiegłoroczny stał się przysmakiem ślimaków ) i jarmużu.
Wszystkie roślinki obsypałam już na wszelki wypadek Snakolem. W roku ubiegłym został przeze mnie przetestowany i wyśmienicie sprawdził się w walce ze ślimakami. Jest super skuteczny i co bardzo ważne odporny na opady.
Nawet stare, niewielkie szuflady znalazły swoje przeznaczenie. W jednej z nich posiałam zioła; czaber i tymianek a w drugiej rukolę.
Jeszcze troszkę wiosny:
W minionym tygodniu wybrałam się z moim nieodzownym wehikułem na dwóch kółkach na halę targową i poczyniłam te właśnie zakupy a pozostałe wolne miejsce w torbie zapełniłam kwiatami ; ciemiernikiem i pelargoniami wiszącymi. Zaskoczona byłam, że już jest tak olbrzymi wybór. Moim zwyczajem są cotygodniowe wypady po kwiaty i w tym roku zamierzam również stosować ten miły zwyczaj.
Wszystkie kwiaty znalazły swoje miejsce głównie w przeróżnych pojemnikach i skrzynkach bo tego jest u mnie pod dostatkiem.
Wyjeżdżając z Chabaziewa napotkałm fantastyczny widok, który nie często się zdarza:
To nie zjawy, to bociany na łące.
Wydaje się zdjęcie nieostre, ale w tym czasie była mgła i nic lepszego nie udało mi się zrobić myślę, że to jej wina. Udało mi się uwidocznić tylko 5 bocianów, ale wszystkich było 8 tylko, że zdążyły trochę się rozejść. Widok niesamowity, taki sielski.
Od kiedy piszę tego bloga nie rozstaję się z aparatem fotograficznym. Zawsze lubiłam robić ciekawe zdięcia ale teraz stało się to moją kolejną pasją.
sobota, 9 kwietnia 2016
Czosnek niedźwiedzi
Od kilku lat stosuję zasadę kulinarną taką, że gotuję z tego co aktualnie rośnie. Dzięki temu na wiosnę i w lecie są to dania lekkie i tylko w zasadzie właściwe w większości tylko dla tych okresów.
Teraz przyszła pora na czosnek niedźwiedzi.
W tym roku wyjatkowo wcześnie można się nim zajadać. Ja to już robię co najmniej od 5 lat i o tej porze roku na dobre wszedł do jadłospisu. A warto się nim zaznajomić a nawet zaprzyjaźnić i zajadać ile się da.
Teraz nie ma z nim problemu bo stał się dość modny. Będąc na hali targowej widziałam olbrzymie ilości czosnku niedźwiedziego więc podejrzewam, że jest dostępny również w innych miejscach poza Rzeszowem. I bardzo dobrze, że jest na fali bo naprawdę ma mnóstwo dobroczynnych właściwości a to niektóre z nich.
Czosnek niedźwiedzi to panaceum na wszystkie choroby. Zawiera on bardzo duże ilości siarki, która jest ważnym czynnikiem zwalczającym wolne rodniki. Zawiera znaczne ilości składników mineralnych w tym żelazo, magnez i mangan. Ten ostatni bierze udział m.in. w tworzeniu kości i chrząstek. Olejki gorczyczne w nim zawarte działają korzystnie na pracę układu pokarmowego.
Czosnek niedźwiedzi działa na organizm ogólnie wzmacniająco , regenerująco i odtruwająco. Działa zapobiegawczo, a także leczniczo w przypadku chorób serca i układu krążenia. W przypadku miażdżycy zapobiega odkładaniu utlenionego choresterolu na ściankach naczyń krwionośnych i obniża ciśnienie krwi. ( wyd. Czosnek niedźwiedzi, Claudia Boss-Teichmann )
Podstawową potrawą, która zagościła na stole z jego udziałem jest przepyszna zupa. Jest tak dobra, że gotuję ją w każdy weekend w Chabaziewie tak długo jak długo czosnek jest dostępny.
A mój przepis jest bardzo prosty:
ok 2 pełne garście czosnku niedźwiedziego ( liści ),
duża cebula,
5-6 ząbków czosnku,
3-4 ziemiaki'
do doprawienia; śmietana, sól, pieprz , kostka rosołowa , wegeta ( wg uznania )?
odrobina oleju.
Na oleju szklę pokrojoną w kostkę cebulę po czym dodaję przeciśnięty przez praskę czosnek i chwileczkę razem smażę, należy uważać aby nie przypalić czosnku bo zgorzknieje.
Dolewam wodę ( u mnie 3 litry - wystarcza na kilka dni i się nie nudzi), dodaję pokrojone w kostkę ziemiaki, kostkę rosołową ( czasami dodaję skrzydełka z kurczaka ) i chwilę gotuję. Dodaję pokrojony czosnek, gotuję do miekkości ziemiaków i czosnku. Doprawiam. i gotowa Ja gotuję jeszcze do tego oddzielnie makaron nitki. Mąż wyciska do talerza jeszcze ząbek czosnku.
Kolejne przysmaki to twaróg i różnego rodzaju surówki. Są to przystawki z możliwą dużą dozą fantazji.
np. ser wymieszany ze śmietaną z dodatkiem liści czosnku, cebulki, jajka i przyprawiony do smaku;
np. surówka obiadowa ; liście czosnku, sałata, ogórek, rzodkiewka, śmietana i przyprawy, co tylko jest pod ręką.
To tylko dwa przykłady z wielu możliwych wariacji, można eksperymentować z wszystkimi nowalijkami i warzywami. Zawsze będzie to wspaniały dodatek do chleba, ziemiaków czy kasz.
Aby dłużej móc się cieszyć tą wspaniałą roślinką przygotowuję również jej wersję jesienno - zimową.
Obecnie stosuję dwie: jedna to wrzucam liście czosnku na wrzątek , wyjmuję , odcedzam, dzielę na porcje i zamrażam., a druga to wersja słoikowa. Upycham liscie czosnku do słoika i zalewam osoloną wodę. Pasteryzuję 10 min.
W ten sposób przygotowane słoiko - mrożonki wykorzystuję do zup w ciągu roku np. na Wielkanoc roku następnego.
W tym roku pokusiłam się na sporządzenie bardzo prostego pesto, jest to można powiedzieć pełnowartościowa baza do innych potaw.
Liście czosnku zmieliłam w termomiksie ( można ten sam efekt uzyskać przy pomocy miksera albo blendera ). Przełożyłam masę do miski , dodałam sól , i skropiłam oliwą. Wszystko dokładnie wymieszałam. Masę przełożyłam do słoiczków, dobrze ją ugniotłam i zalałam niewielką warstwą oliwy.
Tak przygotowane pesto w lodówce lub w chłodnej spożarni może stać kilka miesięcy.
Już zdążyłam poeksperymentować z pesto; pyszne masło czosnkowe, dip do grilowanek , dodatek do sera i pesto ze standardowymi dodatkami. To są dopiero początki, jak się rozkręcę to będą makarony, sosy, mięsa, sałatki, naleśniki i na co fantazja pozwoli.
No właśnie zdążyłam już zastosować czosnek do pizzerinek ( przepis; Ładowanie akumulatorów - 2015 )
zrobiłam je w wersji wiosennej. Czyli, do masy dodałam garść szpinaku i czosnku i dodałam serek feta.
Teraz przyszła pora na czosnek niedźwiedzi.
W tym roku wyjatkowo wcześnie można się nim zajadać. Ja to już robię co najmniej od 5 lat i o tej porze roku na dobre wszedł do jadłospisu. A warto się nim zaznajomić a nawet zaprzyjaźnić i zajadać ile się da.
Teraz nie ma z nim problemu bo stał się dość modny. Będąc na hali targowej widziałam olbrzymie ilości czosnku niedźwiedziego więc podejrzewam, że jest dostępny również w innych miejscach poza Rzeszowem. I bardzo dobrze, że jest na fali bo naprawdę ma mnóstwo dobroczynnych właściwości a to niektóre z nich.
Czosnek niedźwiedzi to panaceum na wszystkie choroby. Zawiera on bardzo duże ilości siarki, która jest ważnym czynnikiem zwalczającym wolne rodniki. Zawiera znaczne ilości składników mineralnych w tym żelazo, magnez i mangan. Ten ostatni bierze udział m.in. w tworzeniu kości i chrząstek. Olejki gorczyczne w nim zawarte działają korzystnie na pracę układu pokarmowego.
Czosnek niedźwiedzi działa na organizm ogólnie wzmacniająco , regenerująco i odtruwająco. Działa zapobiegawczo, a także leczniczo w przypadku chorób serca i układu krążenia. W przypadku miażdżycy zapobiega odkładaniu utlenionego choresterolu na ściankach naczyń krwionośnych i obniża ciśnienie krwi. ( wyd. Czosnek niedźwiedzi, Claudia Boss-Teichmann )
Podstawową potrawą, która zagościła na stole z jego udziałem jest przepyszna zupa. Jest tak dobra, że gotuję ją w każdy weekend w Chabaziewie tak długo jak długo czosnek jest dostępny.
A mój przepis jest bardzo prosty:
ok 2 pełne garście czosnku niedźwiedziego ( liści ),
duża cebula,
5-6 ząbków czosnku,
3-4 ziemiaki'
do doprawienia; śmietana, sól, pieprz , kostka rosołowa , wegeta ( wg uznania )?
odrobina oleju.
Na oleju szklę pokrojoną w kostkę cebulę po czym dodaję przeciśnięty przez praskę czosnek i chwileczkę razem smażę, należy uważać aby nie przypalić czosnku bo zgorzknieje.
Dolewam wodę ( u mnie 3 litry - wystarcza na kilka dni i się nie nudzi), dodaję pokrojone w kostkę ziemiaki, kostkę rosołową ( czasami dodaję skrzydełka z kurczaka ) i chwilę gotuję. Dodaję pokrojony czosnek, gotuję do miekkości ziemiaków i czosnku. Doprawiam. i gotowa Ja gotuję jeszcze do tego oddzielnie makaron nitki. Mąż wyciska do talerza jeszcze ząbek czosnku.
Kolejne przysmaki to twaróg i różnego rodzaju surówki. Są to przystawki z możliwą dużą dozą fantazji.
np. ser wymieszany ze śmietaną z dodatkiem liści czosnku, cebulki, jajka i przyprawiony do smaku;
np. surówka obiadowa ; liście czosnku, sałata, ogórek, rzodkiewka, śmietana i przyprawy, co tylko jest pod ręką.
To tylko dwa przykłady z wielu możliwych wariacji, można eksperymentować z wszystkimi nowalijkami i warzywami. Zawsze będzie to wspaniały dodatek do chleba, ziemiaków czy kasz.
Aby dłużej móc się cieszyć tą wspaniałą roślinką przygotowuję również jej wersję jesienno - zimową.
Obecnie stosuję dwie: jedna to wrzucam liście czosnku na wrzątek , wyjmuję , odcedzam, dzielę na porcje i zamrażam., a druga to wersja słoikowa. Upycham liscie czosnku do słoika i zalewam osoloną wodę. Pasteryzuję 10 min.
W ten sposób przygotowane słoiko - mrożonki wykorzystuję do zup w ciągu roku np. na Wielkanoc roku następnego.
W tym roku pokusiłam się na sporządzenie bardzo prostego pesto, jest to można powiedzieć pełnowartościowa baza do innych potaw.
Liście czosnku zmieliłam w termomiksie ( można ten sam efekt uzyskać przy pomocy miksera albo blendera ). Przełożyłam masę do miski , dodałam sól , i skropiłam oliwą. Wszystko dokładnie wymieszałam. Masę przełożyłam do słoiczków, dobrze ją ugniotłam i zalałam niewielką warstwą oliwy.
Tak przygotowane pesto w lodówce lub w chłodnej spożarni może stać kilka miesięcy.
Już zdążyłam poeksperymentować z pesto; pyszne masło czosnkowe, dip do grilowanek , dodatek do sera i pesto ze standardowymi dodatkami. To są dopiero początki, jak się rozkręcę to będą makarony, sosy, mięsa, sałatki, naleśniki i na co fantazja pozwoli.
No właśnie zdążyłam już zastosować czosnek do pizzerinek ( przepis; Ładowanie akumulatorów - 2015 )
zrobiłam je w wersji wiosennej. Czyli, do masy dodałam garść szpinaku i czosnku i dodałam serek feta.
wtorek, 5 kwietnia 2016
Wiosna w Chabaziewie
Uff, ale to był pracowity weekend, a właściwie nie tylko weekend ale jeszcze czwartek i piątek.
Tak jak zaplanowałam przyjechałam do Chabaziewa już w czwartek. Co prawda liczyłam na lepszą pogodę ale pewnie lepiej, że piątek był zimny i deszczowy bo dzisiaj to chyba bym się nie ruszała z przepracowania.
Niestety ja tak mam, że nie znam umiaru w pracach polowych. Jak się dorwę tej ziemi to nie wiem kiedy przestać, a zwłaszcza na wiosnę. Potem wszystko boli a ja się cieszę, że sobie pobabrałam w ziemi i założony plan wykonałam. Czasami ten plan jest przesadzony, ale zawsze jakiś jest i wówczas jakoś lepiej się czuję, tak bardziej zorganizowana. A teraz po zimie pracy jest co niemiara.
Teren mojego Chabaziewa jest dość duży, jest część ogrodzona i tereny przyległe i przynajmniej te najbliższe również staram się utrzymać w miarę należytym porządku.
Podzieliłam je tak ; moje właściwe Chabaziewo to teren ogrodzony, położony w jak ja to mówię w pół - kotlince. A dlatego w pół bo z jednej strony jest skarpa a z drugiej dolinka ze strumykiem a Chabaziewo leży pośrodku.
I tak, powyżej od strony południowej znajduje się właśnie skarpa na której, na wprost domu, rosną drzewa / krzewy ozdobne. Jest tam rozrośnięty jaśmin, liliowy bez , piękna kalina i orzech włoski. Ja posadziłam w latach ubiegłych żółty oczar, perukowiec kilka azalii i parę krzaczków jałowców. Tuż przy ogrodzeniu rosną różne piwonie a w roku ubiegłum posadziłam przy bzie powojnik, który powinien się piąć po nim i kwitnąć gdy lilak już przekwitnie. W tym roku powinna być inauguracja, bardzo jestem ciekawa efektu.
Posuwając się dalej jest niewielki sad. rosną tam stare odmiany wiśni i drobniutkie słodkie prawie czarne czereśnie, to są wg miejscowej gwary jagody, przepyszne do jedzenia i na jagodzankę.
No i krzewy owocowe; porzeczki czarne i czerwone, agrest, borówka amerykańska i aronia. Wyjatkowo uparta, ma już chyba z 6 lat i jeszcze nie zachciało jej się wydać owoców, do tej pory nie odkryłam dlaczego, być może sąsiedztwo pola uprawnego i nawozów jej nie służy?
Czyli jest tutaj miszmasz czyli wszystkiego po troszku.
Co roku oczywiście coś dosadzam. Teraz posadziłam np. agrest różowy i z drzewek ozdobnych śliwę wiśniową.
Do Chabaziewa prowadzi droga, niestety nieutwardzona ok. 500 m gminna ( ale to oddzielna historia ) i ok 150 m moja własna. I wzdłóż tej mojej sadzę z jednej strony krzewy ozdobne ( teraz posadziłam 6 szt. ), a z drugiej strony drogi posadzone są brzozy na razie bardzo młode.
Od strony wschodnio - południowej do ogrodzenia przylega niewielki lasek, a północny- wschód to właśnie powyżej wspomniana dolina a na jej dnie płynie niewielki strumyk. To właśnie tam kwitną na wiosnę przepiękne kaczeńce jak w nagłówku.
Tak, że jest koło czego się krzątać. Teraz krzątanina odbywała się głównie przy pomocy grabek. Nawet nie sądziłam, że zajmie mi to tyle czasu, ale wygrabione jest wszystko w Chabaziewie i zapanował przynajmniej na trawie i wśród krzewów względny porządek a ognisko paliło się od południa do wieczora.
Oczywiście posadziłam wszystkie zakupione wcześniej bulwy kwiatowe ( poprzedni post ) i wypikowałam pomidorki.
I jeszcze co zaobserwowałam? W tych pracach natrafiłam na taką oto jaszczurkę zwinkę, też już poczuła słoneczko wiosenne.
Tak jak zaplanowałam przyjechałam do Chabaziewa już w czwartek. Co prawda liczyłam na lepszą pogodę ale pewnie lepiej, że piątek był zimny i deszczowy bo dzisiaj to chyba bym się nie ruszała z przepracowania.
Niestety ja tak mam, że nie znam umiaru w pracach polowych. Jak się dorwę tej ziemi to nie wiem kiedy przestać, a zwłaszcza na wiosnę. Potem wszystko boli a ja się cieszę, że sobie pobabrałam w ziemi i założony plan wykonałam. Czasami ten plan jest przesadzony, ale zawsze jakiś jest i wówczas jakoś lepiej się czuję, tak bardziej zorganizowana. A teraz po zimie pracy jest co niemiara.
Teren mojego Chabaziewa jest dość duży, jest część ogrodzona i tereny przyległe i przynajmniej te najbliższe również staram się utrzymać w miarę należytym porządku.
Podzieliłam je tak ; moje właściwe Chabaziewo to teren ogrodzony, położony w jak ja to mówię w pół - kotlince. A dlatego w pół bo z jednej strony jest skarpa a z drugiej dolinka ze strumykiem a Chabaziewo leży pośrodku.
I tak, powyżej od strony południowej znajduje się właśnie skarpa na której, na wprost domu, rosną drzewa / krzewy ozdobne. Jest tam rozrośnięty jaśmin, liliowy bez , piękna kalina i orzech włoski. Ja posadziłam w latach ubiegłych żółty oczar, perukowiec kilka azalii i parę krzaczków jałowców. Tuż przy ogrodzeniu rosną różne piwonie a w roku ubiegłum posadziłam przy bzie powojnik, który powinien się piąć po nim i kwitnąć gdy lilak już przekwitnie. W tym roku powinna być inauguracja, bardzo jestem ciekawa efektu.
Posuwając się dalej jest niewielki sad. rosną tam stare odmiany wiśni i drobniutkie słodkie prawie czarne czereśnie, to są wg miejscowej gwary jagody, przepyszne do jedzenia i na jagodzankę.
No i krzewy owocowe; porzeczki czarne i czerwone, agrest, borówka amerykańska i aronia. Wyjatkowo uparta, ma już chyba z 6 lat i jeszcze nie zachciało jej się wydać owoców, do tej pory nie odkryłam dlaczego, być może sąsiedztwo pola uprawnego i nawozów jej nie służy?
Czyli jest tutaj miszmasz czyli wszystkiego po troszku.
Co roku oczywiście coś dosadzam. Teraz posadziłam np. agrest różowy i z drzewek ozdobnych śliwę wiśniową.
Do Chabaziewa prowadzi droga, niestety nieutwardzona ok. 500 m gminna ( ale to oddzielna historia ) i ok 150 m moja własna. I wzdłóż tej mojej sadzę z jednej strony krzewy ozdobne ( teraz posadziłam 6 szt. ), a z drugiej strony drogi posadzone są brzozy na razie bardzo młode.
Od strony wschodnio - południowej do ogrodzenia przylega niewielki lasek, a północny- wschód to właśnie powyżej wspomniana dolina a na jej dnie płynie niewielki strumyk. To właśnie tam kwitną na wiosnę przepiękne kaczeńce jak w nagłówku.
Tak, że jest koło czego się krzątać. Teraz krzątanina odbywała się głównie przy pomocy grabek. Nawet nie sądziłam, że zajmie mi to tyle czasu, ale wygrabione jest wszystko w Chabaziewie i zapanował przynajmniej na trawie i wśród krzewów względny porządek a ognisko paliło się od południa do wieczora.
Oczywiście posadziłam wszystkie zakupione wcześniej bulwy kwiatowe ( poprzedni post ) i wypikowałam pomidorki.
I jeszcze co zaobserwowałam? W tych pracach natrafiłam na taką oto jaszczurkę zwinkę, też już poczuła słoneczko wiosenne.
sobota, 2 kwietnia 2016
Mój ser pleśniowy
Tak jak już wcześniej wspominałam pomysłów mam mnóstwo tzn tyle ile wolnego czasu.
Tym razem , jak wcześniej obiecałam, umieszczę przepis na ser pleśniowy. Od razu zaznaczam, że to ser dla cierpliwych, ale efekt przewyższa tę niedogodność.
U zaprzyjaźnionych rolników kupuję 6 litrów mleka. wg fachowej literatury może być sklepowe mleko pełne, raczej niepasteryzowane. Do produkcji potrzebna jest jeszcze podpuszczka, którą bez problemów można kupić w internecie. Mała jej fiolka wystarczy na bardzo długo. Ja używam w płynie. I do tego serek pleśniowy, u mnie zakupiony w Biedronce.
Mam książki dotyczące produkcji serów, którymi się posiłkuję, ale wprowadziłam swoje przetestowane udogodnienia. I tak np. zamiast specjalnych pleśni ( również dostępnych w internecie ) odkryłam, że doskonale sprawdza się kupiony w sklepie serek pleśniowy. Ja kupuję w Biedronce niebieski, innego tam nie spotkałam. Może kiedyś spróbuję profesjonalnych odczynników.
Przystępujac do wyrobu podgrzewam mleko do temperatury 32 -35 st.C. W miedzyczasie blenduję serek pleśniowy z odrobiną mleka na gładką masę. Po uzyskaniu temperatury dodaję serek pleśniowy, dobrze całość mieszam, przykrywam pokrywką i odstawiam na 1 godz. utrzymujac stałą temperaturę. Tutaj po raz kolejny sprawdza się kuchnia kaflowa, bo ustawiam garnek z boku i jest mu cieplutko.
Po tym czasie dolewam rozpuszczoną w wodzie podpuszczkę, ja daję 7 kropli, mieszam ok 1 min. i pozostawiam na 45 min do stężenia.
Po tym czasie kroję mleko nożem w kratkę pionowo i trochę pod skosem. Po 5 min. mieszam i powtarzam to 3 -4 razy, po czym odlewam część serwatki a skrzek łyżką cedzakową przenoszę na sito.
Pozostawiam do ocieknięcia na noc .
Następnego dnia wyjmuję z sita i przekładam na deseczkę i przez 3 dni odwracam i solę raz z jednej raz z drugiej strony solą kamienną niejodowaną!
Po tym czasie należy ponakłuwać ser, ja to robię drutem takim do robótek. Otworów powinno być ok 30 i należy to zrobić przez całą szerokość sera. Po prosty na przestrzał.
Teraz sobie stoi i dojrzewa przez 10 dni.
Powiem jeszcze o temperaturze i wilgotności. Podczas solenia powinna być ok 15 st. C a po dziurkowaniu należy ją obniżyć do ok 10 st. C. Natomiast wilgotność odpiwiednio 85% i 95%
Najlepiej sprawdza się wg porad książkowych lodówka w której umieszczamy pojemnik z wodą. Ja do tego wykorzystuję chłodną werandę a wilgotność reguluję po prostu talerzem w wodą na którym kładę kratkę z serem. Różne kombinacje dozwolone byle skutek był zamierzony.
Potem serek powinien leżakować od 90 dni do nawet 6 miesiecy wówczas jest bardziej dojrzały i pikantny. U mnie się to nie zdarza i właściwie po ok 4 - 6 tygodniach jest pochłaniany.
Jeżeli jednak zdecydujemy się na te 90 dni to należy go przechowywać w lodówce w temperaturze 1-3 st. C. zawiniętego w folię serowarską. Jeżeli pojawi się nadmiar pleśni należy ją delikatnie zdrapać.
To jest dwutygodniowy serek, już jest delikatnie poprzeplatany pleśnią i teraz powinien zostać umieszczony w lodówce aby sobie dojrzewał im dłużej tym lepiej. Smak wówczas jest bardziej wyrazisty.
Jak widać brakuje w nim 1/4 części, nie dało się wytrzymać bez skosztowania.
Tym razem , jak wcześniej obiecałam, umieszczę przepis na ser pleśniowy. Od razu zaznaczam, że to ser dla cierpliwych, ale efekt przewyższa tę niedogodność.
U zaprzyjaźnionych rolników kupuję 6 litrów mleka. wg fachowej literatury może być sklepowe mleko pełne, raczej niepasteryzowane. Do produkcji potrzebna jest jeszcze podpuszczka, którą bez problemów można kupić w internecie. Mała jej fiolka wystarczy na bardzo długo. Ja używam w płynie. I do tego serek pleśniowy, u mnie zakupiony w Biedronce.
Mam książki dotyczące produkcji serów, którymi się posiłkuję, ale wprowadziłam swoje przetestowane udogodnienia. I tak np. zamiast specjalnych pleśni ( również dostępnych w internecie ) odkryłam, że doskonale sprawdza się kupiony w sklepie serek pleśniowy. Ja kupuję w Biedronce niebieski, innego tam nie spotkałam. Może kiedyś spróbuję profesjonalnych odczynników.
Przystępujac do wyrobu podgrzewam mleko do temperatury 32 -35 st.C. W miedzyczasie blenduję serek pleśniowy z odrobiną mleka na gładką masę. Po uzyskaniu temperatury dodaję serek pleśniowy, dobrze całość mieszam, przykrywam pokrywką i odstawiam na 1 godz. utrzymujac stałą temperaturę. Tutaj po raz kolejny sprawdza się kuchnia kaflowa, bo ustawiam garnek z boku i jest mu cieplutko.
Po tym czasie dolewam rozpuszczoną w wodzie podpuszczkę, ja daję 7 kropli, mieszam ok 1 min. i pozostawiam na 45 min do stężenia.
Po tym czasie kroję mleko nożem w kratkę pionowo i trochę pod skosem. Po 5 min. mieszam i powtarzam to 3 -4 razy, po czym odlewam część serwatki a skrzek łyżką cedzakową przenoszę na sito.
Pozostawiam do ocieknięcia na noc .
Następnego dnia wyjmuję z sita i przekładam na deseczkę i przez 3 dni odwracam i solę raz z jednej raz z drugiej strony solą kamienną niejodowaną!
Po tym czasie należy ponakłuwać ser, ja to robię drutem takim do robótek. Otworów powinno być ok 30 i należy to zrobić przez całą szerokość sera. Po prosty na przestrzał.
Teraz sobie stoi i dojrzewa przez 10 dni.
Powiem jeszcze o temperaturze i wilgotności. Podczas solenia powinna być ok 15 st. C a po dziurkowaniu należy ją obniżyć do ok 10 st. C. Natomiast wilgotność odpiwiednio 85% i 95%
Najlepiej sprawdza się wg porad książkowych lodówka w której umieszczamy pojemnik z wodą. Ja do tego wykorzystuję chłodną werandę a wilgotność reguluję po prostu talerzem w wodą na którym kładę kratkę z serem. Różne kombinacje dozwolone byle skutek był zamierzony.
Potem serek powinien leżakować od 90 dni do nawet 6 miesiecy wówczas jest bardziej dojrzały i pikantny. U mnie się to nie zdarza i właściwie po ok 4 - 6 tygodniach jest pochłaniany.
Jeżeli jednak zdecydujemy się na te 90 dni to należy go przechowywać w lodówce w temperaturze 1-3 st. C. zawiniętego w folię serowarską. Jeżeli pojawi się nadmiar pleśni należy ją delikatnie zdrapać.
To jest dwutygodniowy serek, już jest delikatnie poprzeplatany pleśnią i teraz powinien zostać umieszczony w lodówce aby sobie dojrzewał im dłużej tym lepiej. Smak wówczas jest bardziej wyrazisty.
Jak widać brakuje w nim 1/4 części, nie dało się wytrzymać bez skosztowania.
Subskrybuj:
Posty (Atom)