Witam w Chabaziewie

Witam w Chabaziewie

sobota, 30 lipca 2016

Cukinie, kabaczki, patisony....

W oczach rosną na grzędach i jestem nimi obdarowywana przez miłych sąsiadów, wprost nie nadążam z przerobem.




No ale nie narzekam, zakasuję rękawy i do roboty.

1. Leczo, każdy pewnie nie raz gotował. U mnie jest to dość częste danie o tej porze roku i pewnie Ameryki nie odkryję tym przepisem.

To w zasadzie prawie wszystko co do jego sporządzenia potrzeba:



Biorę dużą cukinię, obieram, wydrążam pestki i kroję w kostkę. To samo robię z trzema dużymi paprykami i około kilogramem pomidorów ( ale te z pestkami ).
I zaczynam etapami gotowanie. Najpierw na odrobinie wody z dodatkiem 2 lisci laurowych i kilku ziarenek ziela angielskiego duszę cukinię do momentu zeszklenia. Dodaję paprykę i gotuję ok 5 min. a na koniec pomidory.
W międzyczasie kroję 2 duże cebule i ok kilogram kiełbasy. Chwilkę smażę cebulkę aby się lekko przyrumieniła i dodaję kiełbasę i tak sobie razem duszę aż uwolni się taki miły kiełbasiano - cebulowy zapach.
Dodaję do lecza i chwilkę razem duszę po czym  doprawiam solą, pieprzem, papryką i kurkumą.

2. Natknęłam się w internecie na przepis na zupę z cukini, troszkę ją przystosowałam do naszych upodobań i właśnie ją ugotowałam, muszę powiedzieć, że dość oryginalna i smaczna.

- duża cukinia,
- 3 cebule,
- 6 ząbków czosnku,
- wiązka zieleniny ( lubczyk, pietruszka, seler, koper ), same łodyżki, listki posiekać,
- śmietana,
- 4 ziemiaki,
- 4 łyżki curry
- 4 kostki rosołowe

Cebulę smażę na odrobinie oleju , dodaję zmiażdżony czosnek a na koniec curry. Po kuchni unosi się piękny lekko orientalny aromat i wówczas dodaję 3 litry wody, kostki, wiązkę zieleniny i pokrojoną i odpestkowaną cukinię. Gotuję. Dodaję ziemiaki i jak zupa zrobi się trochę zawiesista dodaję śmietanę i zieleninę. Doprawiam pieprzem i solą lub vegetą.
Oddzielnie gotuję makaron nitki i podaję go z zupą. Można wzmocnić efekt poprzez wciśnięcie do talerza ząbka czosnku.

3.  A to przepis z ostatniej chwili. Jak byłam w sklepie usłyszałam rozmowę mojej sąsiadki ze znajomą.
Z reguły nie podsłuchuję, ąle temat rozmowy wydał mi się dość ciekawy i apetyczny. Rozmowa dotyczyła pasztetu z cukini. No i oczywiście zdobyłam przepis i już go upiekłam i spróbowałam. Bardzo go polecam, jest super a szczególnie wegetarianom powinien przypaść do gustu.
Składniki, w które należy się zaopatrzeć;

- cukinia, ok 3 szklanki startej na grubym tarku, lekko odcisnąć,
- 3 cebule drobno pokroić,
- 4 jajka, z białek ubić pianę,
- 1/2 sklanki oleju,
- 20 dkg sera żółtego, zetrzeć tak jak cukinię,
- 30 dkg pieczarek,  drobno pokroić,
- 11/2 szklanki bułki tartej,
- 3 łyżki majonezu,
- pęczek natki, drobno pokrojonej,
- 4-5- ząbki czosnku,
- wegeta, pieprz, papryka, kurkuma.

Wszystkie składniki wymieszać,  doprawić a na koniec dodać pianę z białek.
Przełożyć do foremek, słoików i piec 1 godz w piekarniku nagrzanym do 180 st C.

Te w słoiku postanowiłam przechować troszkę dłużej. Po wyjęciu z piekarnika zakręciłam nakrętkę.
Pomyślałam, że jest to wyśmienite danie, którym planuję zakoczyć gości przybywających do Chabaziewa. Zawsze staram się czymś nowym popisać i to ma być to oh, ach.
  
Efekt końcowy, tylko wizualny, szkoda że nie można poczuć pysznego smaku:




4. Zarówno z kabaczka jak i z cukini smażę placki . Bardzo dużo jest przepisów, ale mój ulubiony to;

- ok 0,5 kg cukunii,
- 10 dkg sera żółtego,
- 2 jajka,
- 5 łyżek mąki,
- natka piertuszki, posiekana,
- 3 ząbki czosnku,
- 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
- sól, pieprz itp

Cukinię i ser zetrzeć na grubej tarce. Cukinię posolić i odstawić na 15 min, odcisnąć sok.
Wrzystkie składniki połączyć i smażyć na oleju aż do zrumienienia z każdej strony.


5. Natomiast patisony są wspaniałe jako przystawka do drugiego dania. Robię z nich ala kotlety. 

Młode patisony ( skórka ma być miękka ) kroję w centymetrowe plastry, solę i pieprzę.
Maczam je w rozkłuconym jajku i bułce tartej i smażę z dwuch  stron do zrumienienia.
I koniec, doskonały dodatek do młodych ziemiaczków nawet bez mięsa.

To jest tylko część przepisów na wykorzystanie tych warzyw w kuchni te są do bezpośredniego spożycia.
Robię jeszcze przetwory na zimę, ale to jeszcze przede mną. Zabiorę się za nie wkrótce i opowiem co wymyśliłam.

sobota, 23 lipca 2016

Zapraszam do Chabaziewa cz 1.





Przyszedł czas na letnią wycieczkę po moim Chabaziewie. Na pokazanie piękności ogrodowych i stworzonych przeze mnie tegorocznych aranżacji. Bo co roku jest inaczej.

Wczesnym latem piękne, kolorowe łubiny witają przy bramie wjazdowej. Są to kwiaty mojego dzieciństwa, być może dlatego darzę je takim sentymentem.
Nie wyobrażam sobie aby mogło ich zabraknąć. Są dla mnie nieodłącznym kwiatem wiejskich ogródków. Teraz niestety są rzadkimi gośćmi takowych, ale u mnie mają miejsce gdzie tylko chcą. Po przekwitnięciu zbieram ich nasionka i sieję gdzie popadnie. Tak, że pojawiają się u mnie w różznych miejscach. 



Dalie aby zakwitły wcześnie, u mnie już końcem czerwca, wsadziłam je do donic z ziemią na początku marca. W tym roku mogły się bez problemu rozwijać bo po raz pierwszy od kilku lat nie ma ślimaków. Coś się z nimi stało nieprawdopodobnego, po prostu zniknęły. A jeszcze w roku ubiegłym była to istna plaga.
Tutaj obsadziłam nimi fragment starego wozu, a na wozie umieściłam starą drewnianą skrzynię i wysiałm mieszanką kwiatów:


 Drugi wóz obsadziłam z kolei mieczykami. Swego czasu przeczytałąm gdzieś, że mieczyki początkowo różnokolorowe po pewnym czasie kwitną tylko na czerwono. I z moich obserwacji wynika, że tak jest faktycznie. W tym roku nie kupowałam nowych bulw i mam tylko właśnie czerwone.


W tym roku po raz pierwszy udał mi się piękny groszek pachnący. Moja recepta jest taka ; wysiać w marcu i o nim zapomnieć. Ponadto obcinam na bieżąco wszystkie przekwitłe kwiatki. I kwitnie bujnie i  długo. W latach poprzednich też siałam groszek, ale siałam chyba za późno i za bardzo się nim przejmowałam; podlewałam, nawoziłam i efekt był żaden.


W roku ubiegłym z nasion wychodowałam kolorowy krwawnik. Wysiałam nasiona na wiosnę a pod koniec lata posadziłam do ziemi. W tym roku pięknie mi zakwitł. Jest wysoki w kolorach białym i ciemnym różu. Powinny być jeszcze inne kolory ale jakoś mi się nie udały.


No i malwy. Oczywiście w wiejskim ogrodzie nie może ich zabraknąć. Uwielbiam je i mam w różnych kolorach, od białego poprzez odcienie różu do prawie czarnej. Część z nich sama się wysiała a część z moją pomocą. W literaturze piszą, że jest to roślina dwuletnia, nie wiem do końca na czym ta dwuletniość polega, bo u mnie jest w jednym miejscu kilka lat. I ma się dobrze.
Tutaj przy ścianie domu a obok maki:



cdn.

 

niedziela, 17 lipca 2016

Musztarda i coś jeszcze


To kolejny mój pomysł aby jakoś wypełnić pochmurny i deszczowy dzień w Chabaziewie. Nareszcie po tygodniach suszy i  ponad 30 stopniowych upałów, jest czym oddychać. I z chęcią zabrałam się do sporządzenia musztardy.
Już wcześniej z tą myślą zakupiłam gorczycę i potrzebny do produkcji ocet jabłkowy - winny.
W moich kulinarnych książkach znalazłam dwa przepisy, które właśnie wzięłam na tapetę na początek.
 
1. Musztarda ostra
- 50g gorczycy,
- kilka ziaren białego pieprzu, akurat takiego nie mam więc u mnie 1/2 łyżeczki pieprzu czosnkowego,
- 125ml octu winnego białego ( Ocet fermentacyjny jabłkowy, 6% kwasowości ),
- 1 ząbek czosnku,
- 1/2 łyżeczki soli,
- szczypta pieprzu cayenne ( czubek łyżeczki ),
- szczypta mielonych goździków ( 3 utarłam w moździeżu ),
- 1 łyżka oliwy z oliwek.

2. Musztarda łagodna
- 80g gorczycy,
- 250ml octu winnego jabłkowego 5%  ( ocet jak wyżej 200ml + 50ml wody ),
- 1 listek laurowy,
- 1 mała cebula,
- 1 ząbek czosnku,
- 50ml cydru ( własnej roboty ) lub nie klarowanego soku jabłkowego,
- 4 łyżki cukru brązowego ( trzcinowego - akurat miałam ),
- 1 łyżka oleju słonecznikowego

Wykonanie w obu przypadkach bardzo podobne więc nie będę się powtarzać.

Na noc ( 12 - 18 godz ) namoczyć gorczycę w occie; 1 -  z dodatkiem pieprzu, 2 - z dodatkiem liścia laurowego.
Na drugi dzień.  W zależności jaką chcemy osiągnąć konsystencję blendujemy mieszankę. Ja odebrałam kilka łyżek z każdej porcji a pozostałość zblendowałam, oczywiście bez liścia laurowego.
Przekładamy do garnka ( każdą oddzielnie ) i dodajemy pozostłe odpowiednie do przepisu składniki  ( bez oleju i oliwy ). Czosnek i cebulę przeciskamy przez praskę. Mieszaniny stawiamy na ogniu i powoli rozgrzewamy i gotujemy 10 min. na wolnym ogniu, bez przerwy mieszając aby musztarda się nie przypaliła. Odstawiamy do ostygnięcia. Do chłodnej pasty wlewamy powolutku oliwę / olej dosłownie po kropli i mieszamy.
I tak do zużycia całej porcji oliwy / oleju. Musztarda powinna się stać gładka i spoista.
Przekładamy do wyparzonych słoiczków i cierpliwie czekamy tydzień aby musztarda dobrze naciągła i rozwinęła cały aromat.


I warto było czekać. Jest fantastyczna, od tej pory nie będę kupować musztardy. Ale będę dalej eksperymentować czyli wzbogacać ją różnymi dodatkami, przyprawami, chrzanem, chili itp . Można dostosować fakturę do swoich upodobań. Same zalety a jaka satysfakcja?  Ponadto robi się ją szybko i łatwo a przede wszystkim wiem co jem.

Jak już piszę o prostych daniach to jeszcze dodam przepis na bardzo prostą i pyszną zupę, którą właśnie przygotowałam a jej nazwa to;

kremowa zupa z mlodej cebuli, do jej przygotowania potrzeba;
- pęczek cebuli dymki ze szczypiorem,
- francuska zupa cebulowa Knorr,
- 0,5 l wody,
- 2 ząbki czosnku,
- śmietana do smaku,
- odrobinę majeranku

 Białe części cebuli kroimy w kostkę i szkilmy na odrobinie oleju, dodajemy pod koniec przeciśnięty przez praskę czosnek i dodajemy zupę Knorr rozpuszczoną w wodzie. Gotujemy ok 5 min. Wg przepisu jest ona w tym momencie miksowana po czym zagotowujemy i dodajemy śmietanę i majeranek.

Moja wersja jest troszkę czasowo dłuższa i odrobinę wzbogacona. Ponieważ preferujemy zupy bardziej treściwe więc nie została ona zblendowana a do gotowania dodałam ziemniaka i odrobinę makaronu tzw. zacierkę. W obydwu wersjach na talerz serwujemy zupę posypaną drobno pokrojonym szczypiorem.
O tak:

Efekt jest pyszny!!

sobota, 9 lipca 2016

Wakacje z wnuczkami

Oczywiście w większości w Chabaziewie a mniejszości w Rzeszowie.

W tym roku wnuczki zawitały wyjątkowo wcześnie, bo na początku wakcji. I jak co roku grafik mają dość napięty i nam się dostało Je, aż na 10 dni.Ale żeby były nawet całe dwa miesiące i tak by było mało, no ale cóż cieszmy się tym co mamy.

Przyleciały w sobotę ( 1 lipca ) i na drugi dzień w niedzielę wyjechaliśmy całą wycieczką do Chabaziewa. Do tego uruchomiliśmy dwa samochody, bo w jednym ja z Argo ( zajmuje całe siedzenie z tyłu przystosowane specjalnie dla niego ) a w drugim dziadek z Klarą , Zarą i bagażami. A było tego sporo.

Aby nie siedzieć tylko w kuchni wcześniej przygotowałam sobie różne wersje obiadowe.

Dziewczynki były zachwycone wsią a zwłaszcza Klara, która stwierdziła, że chciałaby tutaj zamieszkać. Musi mieć jakimś cudem dość dużą, zwiększoną domieszkę mojej krwi, bo ani córka ani syn jakoś nie przepadają za spędzaniem tutaj czasu a Klara wprost nie chce wyjeżdżać i opuszczać takich pięknych krajobrazów i babci, która u płota czeka z utęsknieniem kolejnego razu:





Mają na wsi już swoje koleżanki, z którymi spędzają całe dnie na zabawach.
I w ruch poszły huśtawki, piłki, kometka, piasek i co było pod ręką. Czyli zabawa przednia.

Było budowanie szałasu z tego co dostępne,:


zabawa w chowanego, ściganego i nie mogło oczywiście zabraknąć ogniska i kiełbasek na patyku. Okazało się to niebywałym przysmakiem, więc trzeba było powtarzać tę czynność codziennie. No ale przecież w Piastowie/ k Warszawy  trudno ognisko palić i kiełbaski smażyć.
Tak, że frajda była i o to chodziło.


U młodszej wnuczki Zary uaktywnił się duch poszukiwacza. Ponieważ była trochę zawiedziona tym, że nie można było napełnić basenu, pod tym względem pogoda nie dopisała, to uskuteczniała poszukiwania.
Weszła w każdy zakamarek i wreszcie udało Jej się znaleźć coś co ją zadowoliło. Czyli domek, który nigdy nie zdążył ujrzeć światła dziennego, no i tym sposobem radość była wielka, choć co prawda chwilowa.


Wniosek z tego, kupić, schować i zapomnieć a na pewno w swoim czasie sprawi radość.


Klara przyjechała ze swoim namiotem, który rozkłada się tylko przez samo uwolnienie go z opakowania, fantastyczny. I moja dzielna wnuczka postawiła sobie wyzwanie, że będzie w nim sama spała w nocy. No i zadziwiła wszystkich, jakimś cudem wytrzymała dzielnie całą noc, a przecież ma dopiero 11 lat.  A jaka  była z siebie dumna i tak jak powiedziała na drugi dzień chciała po prostu spróbować.  Przypuszczam, że została zainspirowana książkami pani Martyny Wojciechowskiej, które od dłuższego już czasu namiętnie czyta.
Czyżby rosła nowa podróżniczka? Ale nieśmiało mówi coś o zostaniu lekarzem. Być może będzie to mieszanka 2 w 1.

A przy okazji dogadzania kulinarnego wnuczkom wyszedł mi niechcąco przepyszny dżemik z malin, który stał się hitem kulinarnym tych wakacji; do naleśników a przede wszystkim na śniadanie do bułeczki, koniecznie słodkiej np. chałki.

Przepis mój własny i na oko;
Malinki prosto z krzaczka do tego cukier do smaku i sok z limonki ( bo akurat ją miałam, przypuszczam że cytryna też się sprawdzi ). Malimy z cukrem gotować ok 5 min. dodać sok z limonki i pektynę wg przepisu na opakowaniu. Przełożyć do słoiczków, i koniec, można się zajadać.

I wszystko co dobre szybko się kończy....................................



piątek, 1 lipca 2016

Maliny

Chyba nie ma osoby, która by ich nie kosztowała pod jaką bądź postacią. Ale nie ma to jak zebrać je prosto z krzaczka w słoneczną pogodę. Chyba nie ma nic pyszniejszego.
I dopóki są cieszmy się nimi. W roku ubiegłym tych jesiennych u mnie nie było ze względu na suszę, w tym roku jek do tej pory jest jeszcze gorzej z tą pogodą.

Teraz susza przyszła zdecydowanie wcześniej.
Być może jest to zjawisko lokalne, ale w okolicach Chabaziewa deszczy jest jak na lekarstwo a właściwie wcale a burze przechodzą gdzieś bokiem. Jakie było moje zdziwienie gdy na drzewach owocowych nie dopatrzyłam się owoców. Dotyczy to przede wszystkim wiśni, ani jednej na drzewie ani pod drzewem. Przypuszczam, że to wina tej suchej pogody. Jeszcze nigdy taka sytuacja nie miała miejsca. W roku ubiegłym wiśni miałam bardzo dużo, wystarczyło dla mnie i jeszcze dzieliłam się nimi z rodziną . Podobnie, choć ciut lepiej jest z czereśniami. Gdzie nie gdzie wisi jakaś czereśnia, ale jest ich tak mało, że nie będzie w tym roku żadnych przetworów.

Ale wracając do malin.



Owoce te sprawdzają się przy przeziębieniach, anginie, infekcjach bakteryjnych i wirusowych . Zawierają kwas salicylowy dzięki czemu zwalczają goraczkę. Mają związki, które posiadają właściwości antyoksydacyjne czyli zapobiegają rozwojowi chorób nowotworowych i chorób krążenia. Maliny wzmacniają układ odpornościowy, pomagają w oczyszczaniu organizmu, zwalczaniu niestrawności i biegunek.  
Więc korzystajmy z tego dobrodziejstwa.

Mam kilka krzaczków, które w zupełności wystarczają do moich bieżących potrzeb.
1.Podstawowym wyrobem malinowym jest sok malinowy, który doskonale pasuje do jesienno - zimowych herbatek. Ponieważ maliny sukcesywnie zbieram w miarę dojrzewania mój sok jest robiony na tzw. sposób babciny. Czyli wsypuję i dosypuję maliny do słoja i zasypuję cukrem. Wylot przykrywam gazą / ściereczką i ustawiam na ciepłej werandzie. Po kilku dniach zlewam sok zagotowuję i goracy przelewam do butelek.     

2. W tym roku postanowiłam zrobić nalewkę malinową. Wśród wielu przepisów zaciekawił mnie ten, zwłaszcza te pestki. Może być ciekawy smak ale na degustację trzeba poczekać. Z nalewkami jest tak, że im dłużej tym lepiej.

- 1 kg malin
- 0,5 kg cukru
- 1 litr spirytusu 60% ( do spirytusu dplać wody )
- gożdziki i roztłuczone pestki śliwkowe, po kilka sztuk.

W słoju maliny zasypałam cukrem i odstawiłam na 1-2 dni aby puściły sok. Zalałam spirytusem i dodałam goździki i pestki. Odstawiłam w ciemnym pomieszczeniu na 2 tygodnie. Od czasu do czasu potrząsając słojem. Po tym czasie przecedzamy i przelewamy do butelek. I należy wytrzymać chociaż 1 miesiąc, najlepiej o niej zapomnieć.

Etap puszczania soku ( nalewka i sok ), słoje wygrzewają się na słoneczku w towarzystwie lawendy i jeszcze małych nasturcji:



3. Od pewnego czasu sama przygotowuję domowy jogurt z różnymi owocami a z mlinami jest wyjątkowy.

- 1 litr mleka
- szklama jogurtu naturalnego
- 0,5 kg malin

Mleko pasteryzowane podgrzewamy powoli do ok 40 stopni. Dodajemy jogurt, mieszamy, przelewamy do słoika, zamykamy i odstawiamy na 2 dni w ciepłe miejsce.
Gotowy jogurt schładzamy, dosładzamy i mieszamy lub miksujemy z owocami, malinami.

4. No i niemożliwe jest aby nie połasuchować sobie na słodko. Ponieważ pieczenie zazwyczaj mi nie wychodzi, więc zamiast, preferuję różnego rodzaju placki, placuszki, omlety, naleśniki itp.
Ponieważ zawsze coś poszukuję tym razem znalazłam i wypróbowałam przepis na placuszki z malinami 

 - 30 dkg malin
- 3 jajka
- 5 dkg cukru
- 125 g mąki pszennej
- 2 łyżeczki cukru waniliowego
- 1 szklanka mleka
- 3 łyżki masła

Z białek ubić pianę, pod koniec ubijania dodać cukier i cukier waniliowy. Żółtka wymieszać z mlekiem, roztopionym masłem i mąką. Delikatnie połączyć z pianą z białek i malinami. Smażyć na gorącym oleju, przed podaniem można posypać cukrem pudrem.

i smacznego:



a to mój uroczy, wiejski trochę zarośnięty maliniak: