Witam w Chabaziewie

Witam w Chabaziewie

sobota, 9 lipca 2016

Wakacje z wnuczkami

Oczywiście w większości w Chabaziewie a mniejszości w Rzeszowie.

W tym roku wnuczki zawitały wyjątkowo wcześnie, bo na początku wakcji. I jak co roku grafik mają dość napięty i nam się dostało Je, aż na 10 dni.Ale żeby były nawet całe dwa miesiące i tak by było mało, no ale cóż cieszmy się tym co mamy.

Przyleciały w sobotę ( 1 lipca ) i na drugi dzień w niedzielę wyjechaliśmy całą wycieczką do Chabaziewa. Do tego uruchomiliśmy dwa samochody, bo w jednym ja z Argo ( zajmuje całe siedzenie z tyłu przystosowane specjalnie dla niego ) a w drugim dziadek z Klarą , Zarą i bagażami. A było tego sporo.

Aby nie siedzieć tylko w kuchni wcześniej przygotowałam sobie różne wersje obiadowe.

Dziewczynki były zachwycone wsią a zwłaszcza Klara, która stwierdziła, że chciałaby tutaj zamieszkać. Musi mieć jakimś cudem dość dużą, zwiększoną domieszkę mojej krwi, bo ani córka ani syn jakoś nie przepadają za spędzaniem tutaj czasu a Klara wprost nie chce wyjeżdżać i opuszczać takich pięknych krajobrazów i babci, która u płota czeka z utęsknieniem kolejnego razu:





Mają na wsi już swoje koleżanki, z którymi spędzają całe dnie na zabawach.
I w ruch poszły huśtawki, piłki, kometka, piasek i co było pod ręką. Czyli zabawa przednia.

Było budowanie szałasu z tego co dostępne,:


zabawa w chowanego, ściganego i nie mogło oczywiście zabraknąć ogniska i kiełbasek na patyku. Okazało się to niebywałym przysmakiem, więc trzeba było powtarzać tę czynność codziennie. No ale przecież w Piastowie/ k Warszawy  trudno ognisko palić i kiełbaski smażyć.
Tak, że frajda była i o to chodziło.


U młodszej wnuczki Zary uaktywnił się duch poszukiwacza. Ponieważ była trochę zawiedziona tym, że nie można było napełnić basenu, pod tym względem pogoda nie dopisała, to uskuteczniała poszukiwania.
Weszła w każdy zakamarek i wreszcie udało Jej się znaleźć coś co ją zadowoliło. Czyli domek, który nigdy nie zdążył ujrzeć światła dziennego, no i tym sposobem radość była wielka, choć co prawda chwilowa.


Wniosek z tego, kupić, schować i zapomnieć a na pewno w swoim czasie sprawi radość.


Klara przyjechała ze swoim namiotem, który rozkłada się tylko przez samo uwolnienie go z opakowania, fantastyczny. I moja dzielna wnuczka postawiła sobie wyzwanie, że będzie w nim sama spała w nocy. No i zadziwiła wszystkich, jakimś cudem wytrzymała dzielnie całą noc, a przecież ma dopiero 11 lat.  A jaka  była z siebie dumna i tak jak powiedziała na drugi dzień chciała po prostu spróbować.  Przypuszczam, że została zainspirowana książkami pani Martyny Wojciechowskiej, które od dłuższego już czasu namiętnie czyta.
Czyżby rosła nowa podróżniczka? Ale nieśmiało mówi coś o zostaniu lekarzem. Być może będzie to mieszanka 2 w 1.

A przy okazji dogadzania kulinarnego wnuczkom wyszedł mi niechcąco przepyszny dżemik z malin, który stał się hitem kulinarnym tych wakacji; do naleśników a przede wszystkim na śniadanie do bułeczki, koniecznie słodkiej np. chałki.

Przepis mój własny i na oko;
Malinki prosto z krzaczka do tego cukier do smaku i sok z limonki ( bo akurat ją miałam, przypuszczam że cytryna też się sprawdzi ). Malimy z cukrem gotować ok 5 min. dodać sok z limonki i pektynę wg przepisu na opakowaniu. Przełożyć do słoiczków, i koniec, można się zajadać.

I wszystko co dobre szybko się kończy....................................



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz