Witam w Chabaziewie

Witam w Chabaziewie

niedziela, 26 lutego 2017

Takie sobie bzdurki

Rozpoczęłam, można powiedzieć sezon wiosenny również w Chabaziewie. W tygodniu poprzednim zajęłam się przyszłymi kwiatami czyli przechowanymi bulwami begonii w Rzeszowie. Przesadziłam i poszczepiłam pelargonie. A w ten weekend poszalałam na wsi.
Wreszcie po prawie miesięcznej przerwie zawitaliśmy w Chabaziewie. Ja oczywiście stęskniona zabrałam się ochoczo do pracy. Z piwnicy wydarłam bulwy przechowywanych kwiatów. Po wstępnej segregacji czekają aż przywiozę ziemię, jakby na wsi było jej mało 😅


Mąż w tym czasie szalał po stodole, a dokładniej, trochę ją porządkował i ciął drewno na opał.

Co roku pilnuję aby na jesień zaopatrzyć się w ziemię ogrodniczą a w roku ubiegłym nawaliłam, zaskoczyła mnie po prostu zima, tak że dalie które podpędzam w domu muszą chwileczkę poczekać. Mieczyki z kolei będą sadzone do ziemi na przełomie kwietnia - maja w zależności od pogody.

W poczuciu zbliżającej się wiosny, przy okazji robienia standardowych zakupów, oczywiście targam do domu nasiona i bulwy. A ponieważ są one właściwie w każdym sklepie, tak że rośnie sobie dość spory zapasik, którym obdzielam również sąsiadkę. A za to mam świeże, ekologiczne warzywka w lecie. Super spółka.
Mam już 3 kolory floksów, bo jak bez tego wiejski ogródek. Co prawda kilka już rośnie w ogródku, ale od przybytku głowa nie boli. Jest i nowy tojad niebieski. Teraz główkuję gdzie je posadzić. A to dopiero początek szaleństwa.

Muszę przyznać, że jednak koniec zimy ( mam nadzieję ) do pięknych raczej nie należy. Szaro, buro i nieciekawie. Na pewno nie jest to moja ulubiona pora. Pocieszenie, że idzie na lepsze i to co dzień to bliżej.

Tym też sposobem zbliżyliśmy się do końca karnawału - zapustów a tłusty czwartek, który przypadł w minionym tygodniu, był tego początkiem. Dlaczego tłusty? od tłustych biesiad niezwykle hucznie i wesoło obchodzonych. Co prawda w moim przypadku bez biesiad i zabaw hucznych ale za to z innych powodów przyjemnie.

Jak pisał Zygmunt Gloger ( historyk, archeolog, etnograf ) : Tłusty czwartek jest dniem uprzywilejowanym u Polaków do biesiad zapustnych, na których muszą być u możniejszych pączki i chrust czyli faworki, a u ludu reczuchy, pampuchy.....

Przysmakami tłustoczwartkowymi były też bałabuchy czyli pszenne bułeczki polane roztopioną słoniną ze skwarkami, hreczuszki, oładki, raczuchy - placki wypiekane z gryczanej mąki, plińce i słodkie racuchy.

Powiedział nam Bartek, że dziś tłusty czwartek; myśmy uwierzyli, pączków nasmażyli 

Ja uwierzyłam ale nie nasmażyłam i nie grzeszyłam pączkowo - chrustowo ze względu na dietę o której wcześniej pisałam. Ale, żeby nie było mi przykro obiecałam sobie, że w przyszłym roku sama ( po raz pierwszy )  upiekę pączki, a może i chrust i od razu lepiej się poczułam.  


niedziela, 19 lutego 2017

Koniec z jo-jo

Wspaniały tydzień, a zwłaszcza dzień 16 luty. W tym dniu minął miesiąc zmiany codziennej mojej diety co akurat natura połączyła ze znacznym spadkiem sadełka. I to dość konkretnym, bo 7,5 kg. A wszystko to stało się właściwie przez przypadek, szczęśliwy przypadek.

Jak już niejednokrotnie pisałam, szczególnie wiosną biorę się ostro za siebie aby być w miarę sprawna i ogarnąć Chabaziewo. W tym roku, jeszcze w grudniu dość zaniepokoiła mnie moja waga. Co roku większa od poprzedniego pomimo wiosennych wysiłków odchudzających. A te wysiłki to stosowanie przeróżnych paskudnych, głodowych, monotonnych diet gdzie spadło jakieś 2 kilo a potem uaktywniał się jo-jo i jakoś wszystko wracało z nawiązką i to w zastraszającym tempie.

I zdarzył się cud. Na FB nagle pokazała mi się ZUPOMANIA. Będąc przekonana, że znajdę tam przepisy na zupy ( które bardzo lubię ) wpisałam się w poczet członków. W miarę czytania postów zorientowałam się, że zupy i przepisy jak najbardziej ale przyświeca temu pewien niesamowity cel. A mianowicie jest to dieta powodująca pobudzenie metabolizmu właśnie zupkami. Czytając dalej widzę, że dziewczyny i chłopaki fantastycznie się ze sobą komunikują, podtrzymują się w całym przedsięwzięciu i co najważniejsze niesamowicie chudną. A więc po dwutygodniowym czytaniu decyzja zapadła. Wchodzę w to, no i tak minął właśnie miesiąc ale na tym nie koniec. Zupkuję nadal. Super się czuję, energia mnie rozpiera, nic mnie nie opina, wszędzie czuję luzy, po prostu jest fantastycznie. Już na dzień dzisiejszy wchodzę w ciuchy dwa rozmiary mniejsze. A co najważniejsze podnoszę się bez problemu, bez żadnych podpórek itp co jest szczególnie ważne a wcześniej nie było takie oczywiste. Bo jak tu sadzić kwiatki jak problem z udźwignięciem zadka 😉


W tym przypływie energii wzięłam się za przesadzanie pelargonii, które rozpoczęły już okres wegetacji. Poprzycinałam, dałam nową ziemię i zrobiłam kilka nowych sadzonek:


Tak, że tym sposobem sezon został rozpoczęty.


A miejsce na pięknie kwitnące i mało wymagające kwiaty już czeka, oczywiście w altanie:


A więcej o pelargoniach i nie tylko tutaj: http://kocham-wies.blogspot.com/2016/03/moje-pelargonie.html

I tak sobie też rozmyślam, jaka będzie wiosna, czy już przyjdzie, czy będzie cieplutko bo już strasznie się stęskniłam za grzebaniem w ziemi. Jakie będzie lato?

I w przypływie tych rozmyślań natknęłam się na kilka przysłów, a nóż coś rozjaśnią???

By nie dokuczał luty, pal w kominie i miej kożuch suty.
Kiedy w lutym tajanie, szykuj chłopie sanie.
W lutym mróz i śnieg stały czynią w lecie upał trwały.

No i nic nie wiem. Tajanie jest, mróz był głównie nocami a opadów raczej niewiele zwłaszcza śniegu w to miejsce padał sobie deszczyk. Więc jak?  mi przynajmniej nic się nie rozjaśniło.

niedziela, 12 lutego 2017

Wspomnienie lata cd

No i z powrotem Rzeszówek. Musiałam dużo tulić mojego stęsknionego Niuńka, który bardzo zle znosi moje wojaże. Nie chce jeść, siedzi na polu albo nieustannie patrzy na drzwi. O taki jest smutas z niego:

Ale już wróciła kochana pani uspokoił się i wyluzował. Poszliśmy na spacerek, tak że moja wina została odkupiona.
A pani czyli ja powróciła do przerwanego przeglądu zdjęć przypominających ubiegłoroczne lato. Poprzednio zatrzymałam się w początkowym jego okresie, teraz pora na pełnie lata.

Ale jeszcze muszę wspomnieć o łubinie, który kwitnie jeszcze w czerwcu i rośnie sobie w różnych miejscach. Sam się wysiewa, ale również pomagam mu w tym jak tylko utworzą się nasiona. Obrywam je i sypię gdzie popadnie. Lubię taki kwiatowy nieład, jednak muszę bardzo, bardzo uważać przy koszeniu.


 
Poza tym łubin kojarzy mi się z okresem dzieciństwa. I to nie dlatego, że gdzieś sobie rósł w pobliżu ale pamiętam go w domu w flakonie oraz przy okazji sypania kwiatków w Boże Ciało. Podobnie zresztą jak piwonie.
 

W wiejskim krajobrazie nie może zabraknąć również maków. Miałam kilka lat piękną bylinę - mak wschodni. Rósł sobie spokojne , cieszył oko pięknymi kwiatami, do czasu. W ubiegłym roku coś się zaczęło z nim dziać. Oglądałam go z wszystkich stron i zastanawiałam się co może być przyczyną jego więdnięcia. Podejrzewałam różnego rodzaju gryzonie ale nigdy Niuńka. Do chwili aż go przyłapałam na gorącym uczynku, zrobił sobie z mojego maka toaletę. No i niestety na reanimację było już za późno.
Niemniej jednak aby nie mieć pustki w ogrodzie wysiałam maki jednoroczne i tym razem przyłapałam chyba trzmiela na gorącym, choć nieszkodliwym uczynku:


Całe lato w kilku miejscach kwitną róże. Są to różnokolorowe królowe lata. Nie powiem aby były to kwiaty mało absorbujące. Potrzebują dość dużej dawki pielęgnacji. Na wiosnę przycinam je i ganiam z nawozem. Potem chwilę oddechu. Jak zaczną wypuszczać młode pędy to przypelętają się mszyce. No i znów do roboty. W poprzednich latach pryskałam roztworem z czosnku i pomagało ale w poprzednim roku pewnie polubiły czosnek bo przestał działać i musiałam sięgnąć po chemię i to kilka razy. A tak chciałam wszystko eko.... Jak z mszycą się uporałam to znów dopadła je jakaś choroba grzybowa, mimo że zastosowałam już wcześniejsze opryski. Opadają listki, co prawda po ścięciu łysych łodyg róża rośnie, zieleni się i kwitnie dalej, ale o ile by była piękniejsza bez tych atrakcji.
Mimo wszystko nie wyobrażam sobie aby mogło ich zabraknąć:





Kolejną moją miłością jest malwa. Gdzie tylko się dało to ją posadziłam; pod płotem, pod oknem, pod altaną itd. Część kupiłam a część sama wyhodowałam. Oczywiście są w różnych kolorach począwszy od bieli poprzez różę a skończywszy na czerni.


I już na zdjęciu widać jak czai się rdza na liściach i to na pierwszym planie. To jest kolejny ból. Pomimo kilkukrotnych oprysków nie udało mi się jej do tej pory zwyciężyć. Zaczyna się od dolnych liści i idzie sobie powoli ale systematycznie do góry. Liście usychają, opadają i na jesień zostają na długich łodygach same kwiaty.
Ale się nie poddaję i myślę, że nadejdzie chwila kiedy pokonam rdzę.

Kolejne letnie piękności to lilie i liliowce. Właśnie w roku ubiegłym zamówiłam w internecie kilka różnokolorowych lilii, które dopiero się zadomowiły. Natomiast dobrze już osiadły w krajobrazie liliowce:

To one na pierwszym planie. Ciekawostką jest to, że pojedynczy kwiat utrzymuje się tylko jeden dzień, tak że dopiero jak się mocno ukorzenią i rozrosną stają się prawdziwą ozdobą. Wówczas mają dużo kwiatów i pąków i cieszą oko dość długo.
Na drugim planie, wzdłuż domu rośnie sobie kilka krzaczków lawendy. Wczesną wiosną mocno je przycinam aby zachowywały ładny kształt. Potem ślicznie i obficie kwitną dwa razy w lecie. Pierwsze kwitnienie czerwiec / lipiec , ścinam kwiaty, suszę je i wykorzystuję do różnych moich eksperymentów np. do mydełek, woreczków zapachowych itp.

No i oczywiście floksy, nieodzowny, kolejny wiejski kwiat. Rosną sobie przytulone do stodoły również w kilku kolorach. Pamiętam jak jako dziecko wyciągałam pojedyncze kwiatuszki z grona kwiatowego i ssałam słodziutki nektar. Zresztą nie tylko floksy były przedmiotem mojego zainteresowania, koniczyna też jest słodziutka. Najlepiej oczywiście znaleźć na takie eksperymenty miejsce czyściutkie z dala od wszelkich cywilizacyjnych zanieczyszczeń.


Rozpisałam się trochę, albo nawet bardziej niż trochę ale nie sposób wspomnieć jeszcze o nasturcji:

Roślina jednoroczna, kwitnąca w różnych odcieniach żółto - pomarańczowych i pięknie się krzewiąca.
Oprócz wizualnych walorów posiada walory kulinarne. Po przekwitnięciu obrywam jeszcze zielone nasiona i marynuję a'la kapary, są wyśmienite do różnego rodzaju sałatek o takiej np.


a kwiatki nasturcji i ogórecznika nie tylko zdobią ale również smakują.


sobota, 4 lutego 2017

Wspomnienie lata

Po dwutygodniowych feriach w Chabaziewie, tygodniowym pobycie w Rzeszowie rzuciło mnie do mojej córki i wnuczek. Tak, że przyjechałam w sobotę, ogarniam gary a w wolnych chwilach marzę o wiośnie i lecie. Za tymi marzeniami pobiegłam do wspomnień ubiegłego roku i tak sobie przeglądam zdjęcia i rozmyślam jak też w tym roku moje kochane Chabaziewo się zmieni. Bo to oczywiste, że się zmieni. To jest oczywista oczywistość, uwielbiam zmiany i wprowadzam w życie wszystko co mi fantazja podsunie. Ale zanim to się stanie, trochę wspomnień nie zaszkodzi.

Późną wiosną pięknie kwitła i pachniała kalina a zaraz po niej po całym ogrodzie roztaczał się uroczy zapach jaśminu:


Kolejnymi krzewami, które kwitły w tym czasie były azalie, są to jedne z ulubionych moich krzewów. W półcienistym zakątku jest im bardzo dobrze i każdego roku barwią się różnokolorową gamą , od kremowego poprzez odcienie różu, czerwieni do fioletów. Rośnie sobie kilka krzaczków i co roku coś przybywa.



Nie mogłabym przegapić hortensji, które w zależności od gatunku kwitną od lata do późnej jesieni. Są tutaj odmiany począwszy od pnącej, poprzez ogrodową no i oczywiście bukietową, która kwitnie najpóźniej. W minionym roku przybyły trzy sztuki, to inwestycja w Chabaziewo mojej córki. 😍


A w międzyczasie, jak przystało na fantastyczne warunki klimatyczne i czystość powietrza, co roku na kamieniach w upalne dni wygrzewają się mili goście a właściwie tubylcy, czyli  jaszczurki zwinki. Kolor zielony mają panowie, natomiast panie są beżowo - brązowe. I co ciekawe wcale nie są szczególnie strachliwe. Ładnie pozują do zdjęć:


No i tym sposobem doszłam do początku lata, a w lecie to już cała burza kwiatów rozpościera się w każdym zakątku ogrodu. Na stopniach prowadzących do altany rozgościła się macierzanka, która jest fantastyczną okrywową roślinką. W zależności od pory roku zmienia kolor a w zimie nie gubi drobnych listeczków tylko przebarwia się na kolor purpurowy. A poza tym po dotknięciu roztacza wspaniały zapach.

 Pod lasem w półcieniu rozgościły się różnokolorowe tawułki, co rok bujniejsze. Na zimę chowają się pod ziemią, czyli zimują tylko korzenie a cała roślina znika z powierzchni ziemi.





W jeden z takich upalnych dni nasz Niuniek zażył co rocznej kąpieli i dostał z tej okazji jakichś wariacji, tarzaniu się na trawie nie było końca. A to jedna z jego ulubionych figur radości i tym razem również wdzięczności :


Okazuje się, że tych wspomnień - zdjęć jest tak dużo, że wystarczy na kolejny raz gdzie pełnia lata ukaże się w całej krasie.

A przy tych wspomnieniach, jak to bywa z wspomnieniami wzięło mnie na sentymenty co prawda nie koniecznie letnie ale przeszłe i znalazłam coś pięknego: Maria Elena Shadowsów, miło zamknąć oczy i udać się w podróż , obojętnie w którym kierunku czasowym.