Zleciało. Najpierw tydzień porządków potem tydzień kulinarny i werszcie kulminacja czyli świąteczne śniadanie. To wszystko właśnie po to aby przez chwilę " zabłysnąć wspaniałością " potraw a przede wszystkim spotkać się wspólnie przy stole i spędzić razem świątecznie kilka godzin .
Wszystko się udało i smakowało, a szynka o której wcześniej pisałam jest palce lizać. Chyba wejdzie do codziennego manu, bo na kolejne Święta znów trzeba będzie coś wymyślić nowego. I tak w kółko.
Jeszcze kilka świątecznych wspomnień, oczywiście obowiązkowy kiełkujący owies i kwitnące kwiatki:
Oczywiście wnuczki jak zawsze gdzie tylko się pojawią wprowadzają wiele radości, zamieszania, młodości i tak było i tym razem. Apogeum szaleństwa nastąpił w lany poniedziałek, dingus był bardzo mokry dla wszystkich, nawet Niuniek nie wytrzymał tych wrzasków i nadmiaru wody więc postanowił się wynieść z domu i przeczekać to szaleństwo.
No i teraz jest wieczór, wszystko ucichło, wnuczki wyjechały a ja zasiadłam w fotelu i piszę, obżeram się
pysznymi słodkościami, które są wyrobem rodzinnej mistrzyni czyli siostry mojego męża - Krysi.
Ale to tylko dzisiaj od jutra szlaban z tym, ciastka wylądują w zamrażarce i będą co pewien czas wydzielane w małych ilościach, z założenia w weekendy.
No i pora wrócić do codzienności czyli na ziemię w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Zdążyłam bardzo stęsknić się za Chabaziewem, chwilkę mnie tam nie było, juz dwa tygodnie. Planuję w najbliższy czwartek zabrać Niuńka i wyjechać na wieś i korzystając z pradopodobnie pięknej pogody zagłębić się w ziemi.
Zanim to jednak nastąpi doglądam parapetów na których pięknie rosną pelargonie i begonie. Są bardzo różnej wielkości, niektóre to małe rozkrzewione krzewinki a inne dopiero gramolą się z ziemi.
Przed Świętami dotarła do mnie przesyłka z zamówionymi w internecie cebulami i bulwami kwiatowymi. Wysadzać będę je w Chabaziewie a są to: frezje, ciekawe dalie, białe mieczyki, dwukolorowa begonia ( już posadzona ), lilie drzewiaste, kanny; żółto-czerwona i różowa, tojeść i floks. Już nie mogę się doczekać ich kwitnienia.
Końcem tygodnia , na wsi zamierzam pikować pomidorki, wszystkie miniaturki ( koralik, malinówka i żółte ).
No i jeszcze jedna istotna zmiana. Mój blog otrzymał nowy wiosenny nagłówek, oczywiście wykonany przez Klarę. To wszystko to są widoki mojego Chabaziewa a te żółte plamy to piękne kaczeńce, które rosną w mokrej dolince z niewielkim strumykiem.
Witam w Chabaziewie

poniedziałek, 28 marca 2016
niedziela, 20 marca 2016
Świąteczne przygotowania
Znów minął kolejny tydzień i ja już rozpoczęłąm przygotowania do Świąt. Głównie były to prace porządkowe a troszkę przy tym schodzi bo pomieszczeń jest kilka. Na przyjazd córki - pedantki i wnuczek wszystko musi być zapięte na ostatni guzik.
Podobnie jak zimowe Święta te również ja organizuję i rodzina jaka w tym czasie jest na miejscu czyli w Rzeszowie jest do nas zapraszana na świąteczne śniadanie. Zasadnicza kulinarna różnica pomiędzy świętami jest taka, że w tych kulinarnie głównie ja się popisuję ( zimowe były męża o czym pisałam w zimowym poście ).
W związku z tym aby z wszystkim zdążyć wcześniej zajmuję się przygotowaniami . Sprawia mi to oczywiście dużą przyjemność i jak co roku musi być coś innego, nowego. Są oczywiście również potrawy wynikające z tradycji i powtarzalne.
Te tradycyjne to przede wszystkim żur, pieczona biała kiełbasa ( w tym roku będzie niestety kupna ) , dużo jaj oczywiście prawdziwych czyli wiejskich, ćwikła, chrzan , sałatka jarzynowa ( tradycyjnie krojona przez syna ) sos tatarski i wędliny. Na świątecznym stole nie może zabraknąć domowych marynowanych rydzy, które dość obficie rosną w okolicach Chabaziewa.
Od pewnego czasu na stałe zagościła u mnie bardzo szybka sałatka selerowa, która bardzo smakuje przede wszystkim córce i synowi.
Do przyrządzenia potrzeba: słoik selera, por ( półkrążki ), puszka kukurydzy, 25 dkg szynki konserwowej pokrojonej w kostkę. Wszystko mieszamy z majonezem i doprawiamy wg. uznania.
Teraz pora na moje domowe wędliny, a to:
- pasztet, o którym wcześniej już pisałam
- w trakcie marynowania jest szynka, która będzie pieczona dopiero za kilka dni.
Wynalazłam bardzo prosty przepis: 1,5 kg szynki marynuję 8 dni w zalewie: 1,5 l wody, opakowanie soli peklowej ( 50 g ), 1/2 łyżeczki cukru, 10 ziaren pieprzu, 5 ziela ang., 3 listki laurowe, 5 rozgniecionych ząbków czosnku.
Po tym czasie szynkę myjemy, sznurujemy, obtaczamy w kminku i pieczemy w rękawie i nagrzanym do 200 st.C piekarniku przez godzinę. Następnie rozcinamy rękaw, zmniejszamy temperature do 180 st.C i dopiekamy ok 30 - 40 min. do zrumienienia. Mam nadzieję, że będzie pyszna o czym napiszę po konsumpcji.
- w planie mam jeszcze upiec klops nadziewany gotowanymi jajkami
- i pieczony surowy boczek obsypany przyprawami a głównie kminkiem.
Na wielkanocnym stole nie może zabraknąć oczywiście nowalijek. Już zasiałam w kiełkowniku nasiona rzodkiewki i dużo rzeżuchy. Zarówno jedne jak i drugie wyśmienicie komponują się z jajkami i są doskonałą i zdrową ich dekoracją.
W tym roku po raz pierwszy na Wielkanocne Święta mąż ukisił buraki i będzie również do wyboru drugi barszcz czyli czerwony. Z jajkiem , swojską kiełbasą i odrobiną śmietany jest przepyszny.
Jak co roku będą również sery w tym dwa własnej produkcji tj koryciński z ziołami i pleśniowy ( przepis niebawem umieszczę ).
Oczywiście nie zapomniałam o zakupie świątecznych czekoladowych słodkości do koszyczków i łasuchowania dla wnuczek: są to czekoladowe zajączki, kurki, jajka, jajowe lizaki itd. i marcepanowe jajka - te dla córki.
a to niektóre z nich na razie w luźnej kompozycji:
Podobnie jak zimowe Święta te również ja organizuję i rodzina jaka w tym czasie jest na miejscu czyli w Rzeszowie jest do nas zapraszana na świąteczne śniadanie. Zasadnicza kulinarna różnica pomiędzy świętami jest taka, że w tych kulinarnie głównie ja się popisuję ( zimowe były męża o czym pisałam w zimowym poście ).
W związku z tym aby z wszystkim zdążyć wcześniej zajmuję się przygotowaniami . Sprawia mi to oczywiście dużą przyjemność i jak co roku musi być coś innego, nowego. Są oczywiście również potrawy wynikające z tradycji i powtarzalne.
Te tradycyjne to przede wszystkim żur, pieczona biała kiełbasa ( w tym roku będzie niestety kupna ) , dużo jaj oczywiście prawdziwych czyli wiejskich, ćwikła, chrzan , sałatka jarzynowa ( tradycyjnie krojona przez syna ) sos tatarski i wędliny. Na świątecznym stole nie może zabraknąć domowych marynowanych rydzy, które dość obficie rosną w okolicach Chabaziewa.
Od pewnego czasu na stałe zagościła u mnie bardzo szybka sałatka selerowa, która bardzo smakuje przede wszystkim córce i synowi.
Do przyrządzenia potrzeba: słoik selera, por ( półkrążki ), puszka kukurydzy, 25 dkg szynki konserwowej pokrojonej w kostkę. Wszystko mieszamy z majonezem i doprawiamy wg. uznania.
Teraz pora na moje domowe wędliny, a to:
- pasztet, o którym wcześniej już pisałam
- w trakcie marynowania jest szynka, która będzie pieczona dopiero za kilka dni.
Wynalazłam bardzo prosty przepis: 1,5 kg szynki marynuję 8 dni w zalewie: 1,5 l wody, opakowanie soli peklowej ( 50 g ), 1/2 łyżeczki cukru, 10 ziaren pieprzu, 5 ziela ang., 3 listki laurowe, 5 rozgniecionych ząbków czosnku.
Po tym czasie szynkę myjemy, sznurujemy, obtaczamy w kminku i pieczemy w rękawie i nagrzanym do 200 st.C piekarniku przez godzinę. Następnie rozcinamy rękaw, zmniejszamy temperature do 180 st.C i dopiekamy ok 30 - 40 min. do zrumienienia. Mam nadzieję, że będzie pyszna o czym napiszę po konsumpcji.
- w planie mam jeszcze upiec klops nadziewany gotowanymi jajkami
- i pieczony surowy boczek obsypany przyprawami a głównie kminkiem.
Na wielkanocnym stole nie może zabraknąć oczywiście nowalijek. Już zasiałam w kiełkowniku nasiona rzodkiewki i dużo rzeżuchy. Zarówno jedne jak i drugie wyśmienicie komponują się z jajkami i są doskonałą i zdrową ich dekoracją.
W tym roku po raz pierwszy na Wielkanocne Święta mąż ukisił buraki i będzie również do wyboru drugi barszcz czyli czerwony. Z jajkiem , swojską kiełbasą i odrobiną śmietany jest przepyszny.
Jak co roku będą również sery w tym dwa własnej produkcji tj koryciński z ziołami i pleśniowy ( przepis niebawem umieszczę ).
Oczywiście nie zapomniałam o zakupie świątecznych czekoladowych słodkości do koszyczków i łasuchowania dla wnuczek: są to czekoladowe zajączki, kurki, jajka, jajowe lizaki itd. i marcepanowe jajka - te dla córki.
a to niektóre z nich na razie w luźnej kompozycji:
poniedziałek, 14 marca 2016
Solenizantka Klara
Dzisiaj jest rocznica bardzo ważnego wydarzenia. 14 marca moja wnuczka Klara obchodzi jedenaste urodziny. Oj jak ten czas leci. Wydaje mi się jakby to było wczoraj, a było to w godzinach przedpołudniowych również 14 marca tylko że 2005 roku. W tym dniu pojawiła się na świecie drobinka, która ma na imię Klara.
Wówczas oczywiście jeszcze pracowałam zawodowo i nastawiałam się do wyjazdu jak córka wyjdzie ze szpitala aby po prostu pomóc jej. Aż tu w pewnym momencie dzwoni telefon i słyszę głos zapłakanej córki , która prosi mnie abym przyjechała zaraz do szpitala. Wyznała mi, że boi się zasnąć aby córeczce czyli Klarze w tym czasie coś złego się nie przytrafiło.
Ja oczywiście niewiele się zastanawiając pojechałam do domu spakować się i w drogę, do Warszawy czyli 300 km.
Noc spędziłam razem z moimi dziewczynkami w szpitalu, sama spać z wrażenia nie mogłam ale młoda mama trochę się uspokoiła i zdołała usnąć. W tym czasie dumny tata przyswajał tajniki opieki nad niemowlęciem pod czujnym okiem pielęgniarki. Czyli uczył się jak zajmować się
dzieckiem, a głównie przewijaniem i kąpaniem.
I od tej pory również moje życie wygląda inaczej. Do tego czasu nie wiedziałam ile radości, szczęścia i miłości może dać taka drobna istotka. Najpierw jedna a potem pojawiła się druga wnuczka Zara. I wszystko było do kwadratu. Jest powiedzenie, że wnuki kocha się bardziej niż własne dzieci. Ja tego sloganu nie potwierdzam, natomiast prawdą jest, że kocha się Je inaczej.
Powiedziała bym, że tak spokojniej; można je bez karnie rozpieszczać i pozwalać sobie i im na drobne ''tajemnice''.
Niesamowite jest również to, że wzajemnie uczymy się od siebie, chociażby ja tajników związanych z blogiem a z kolei Klara wspólnego pieczenia, praktycznie przy każdym spotkaniu. Dodam jeszcze, że pieczenie nie jest a zwłaszcza nie było moją najmocniejszą stroną . W zasadzie nie piekłam do czasu aż właśnie Klara poprosiła mnie o upieczenie jakiegoś ciasta. To było jak kubeł zimnej wody, ale musiałam stanąć na wysokości zadania, przecież babcia nie mogła zawieść oczekiwań wnuczki. I tak z przepisu zakupionego w najbilższym kiosku powstała pierwsza wspólna szarlotka i była wspaniała . I długo była naszym hitem. Teraz doszła jeszcze pyszna babka z oranżadą.
I teraz moja kochana Klaruni po tej odrobinie wspomnień związanych z Twoim urodzeniem dla Ciebie od babci wszystkie kwiatuszki jakie miałam w Chabaziewie razem z najlepszymi życzeniami i buziakami.
niedziela, 13 marca 2016
Kolejny tydzień z pasztetem
Przeleciał tydzień od ostatniego posta, a stało się to tak szybko, że nawet się nie obejrzałam. Zresztą już wcześniej zauważyłam, że w miarę przybywania lat czas nabiera coraz większego prześpieszenia. Dlatego śpieszę się korzystać z życia po swojemu.
Przyznam się, że w mninionym tygodniu poczyniłam już pierwsze przygotowania do Świąt Wielkanocnych, czyli zrobiłam pasztet. Mąż mówim że lepszy od poprzedniego, bo ja lubię za każdym razem coś zmieniać w związku z czym do końca nie wiem co wyjdzie z moich innowacji.
Tym razem jest to paszet z karkówki ( 2 kg.), watróbki kurzej ( 70 dkg ) i słoniny (25 dkg ).
Mięso ugotowałam w 1,5 l wody z dodatkiem jarzyn ( duża marchew, pietruszka, mały seler, cebula ), 7 ząbków czosnku, 3 dkg suszonych grzybów, 5 listków laurowych, 10 ziaren ziela angielskiego.
Odcedziłam i wszystko zmieliłam na pure ( oprócz ziela i liscia ). W pozostałym wywarze namoczyłam 2 czerstwe bułki plecione. Do zmielonego mięsa dodałam bułki ( nie wyciskałam ) , 5 jajek i doprawiłam ( 3 łyżeczki soli, 1,5 łyżeczki pieprzu, 0,5 łyżeczki gałki muszkatułowej i 2 łyżeczki majeranku ). Wszystko porządnie wymieszać / zmiksować i piec ( ja w jednorazowych foremkach aluminiowych ) w nagrzanym piekarniku do 190 st C ( góra, dół ) przez 1 godzinę.
Przetestowałam również zamrażanie pasztetu i nadmiar wkładam do zamrażarki, jest bardzo dobry po rozmrożeniu. Teraz też tak zrobiłam.
W weekend byłam oczywiście w Chabaziewie i mimo nie najlepszej pogody dalej kontynuowałam prace ogrodowo - porządkowe. Krety nie powróciły na mój trawnik z czego bardzo się ucieszyłam więc zajęłam się innymi ważnymi sprawami. A to m.in. przycinanie róż i lawendy.
Z bambusa utworzyłam stelaż i posadziłam ziarenka groszku pachnącego i wkopałam do ziemi różnokolorowe cebule lilii.
Pomiędzy tymi pracami ogrodowymi zdążyłam jeszcze zrobić ser koryciński ( wg wcześniej zamieszczonego przepisu ), tym razem z dodatkiem gotowej mieszanki: pomidor, oregano, chili. Powinien być gotowy na Święta, ponieważ nie wszyscy są mięsożerni np mój syn.
No i oczywiście uskuteczniłam codzienny spacer z Niuńkiem w okolicach Chabaziewea
Przyznam się, że w mninionym tygodniu poczyniłam już pierwsze przygotowania do Świąt Wielkanocnych, czyli zrobiłam pasztet. Mąż mówim że lepszy od poprzedniego, bo ja lubię za każdym razem coś zmieniać w związku z czym do końca nie wiem co wyjdzie z moich innowacji.
Tym razem jest to paszet z karkówki ( 2 kg.), watróbki kurzej ( 70 dkg ) i słoniny (25 dkg ).
Mięso ugotowałam w 1,5 l wody z dodatkiem jarzyn ( duża marchew, pietruszka, mały seler, cebula ), 7 ząbków czosnku, 3 dkg suszonych grzybów, 5 listków laurowych, 10 ziaren ziela angielskiego.
Odcedziłam i wszystko zmieliłam na pure ( oprócz ziela i liscia ). W pozostałym wywarze namoczyłam 2 czerstwe bułki plecione. Do zmielonego mięsa dodałam bułki ( nie wyciskałam ) , 5 jajek i doprawiłam ( 3 łyżeczki soli, 1,5 łyżeczki pieprzu, 0,5 łyżeczki gałki muszkatułowej i 2 łyżeczki majeranku ). Wszystko porządnie wymieszać / zmiksować i piec ( ja w jednorazowych foremkach aluminiowych ) w nagrzanym piekarniku do 190 st C ( góra, dół ) przez 1 godzinę.
Przetestowałam również zamrażanie pasztetu i nadmiar wkładam do zamrażarki, jest bardzo dobry po rozmrożeniu. Teraz też tak zrobiłam.
W weekend byłam oczywiście w Chabaziewie i mimo nie najlepszej pogody dalej kontynuowałam prace ogrodowo - porządkowe. Krety nie powróciły na mój trawnik z czego bardzo się ucieszyłam więc zajęłam się innymi ważnymi sprawami. A to m.in. przycinanie róż i lawendy.
Z bambusa utworzyłam stelaż i posadziłam ziarenka groszku pachnącego i wkopałam do ziemi różnokolorowe cebule lilii.
Pomiędzy tymi pracami ogrodowymi zdążyłam jeszcze zrobić ser koryciński ( wg wcześniej zamieszczonego przepisu ), tym razem z dodatkiem gotowej mieszanki: pomidor, oregano, chili. Powinien być gotowy na Święta, ponieważ nie wszyscy są mięsożerni np mój syn.
No i oczywiście uskuteczniłam codzienny spacer z Niuńkiem w okolicach Chabaziewea
niedziela, 6 marca 2016
Mój ser koryciński i nie tylko
No wreszcie pogoda w sobotę trochę dopisała i pobiegałam sobie po moim Chabaziewie. Zlikwidowałam wreszcie krecie kopce, dzisiaj pada deszcz więc trawka już będzie sobie rosła na równym trawniku . Nadmiar ziemi wylądował na mojej grządce ziołowej, jeszcze przy pierwszej okazji zasilę ją kompostem. Oprócz tego przygotowałam do nowego sezonu krzewy, czyli przycięłam budleje, hibiskusy i hortensje . Sekator dość konkretnie dotknął również kolorową wierzbę ( całolistną). Część ściętych gałązek wbiłam w ziemię. O tej porze roku jest mocno wilgotno więc raczej przyjmują się bez problemu. I tym sposobem czuję się bardzo zadowolona. Można powiedzieć, sezon rozpoczęty.
Podczas biegania po moich włościach sfotografowałam pięknie kwitnący na zółto oczar:
Oprócz prac polowych znalazłam jeszcze czas na wyprodukowanie pysznego sera.
Jak ja to mówię jest to ser dla niecierpliwych, ponieważ robi się go bardzo szybko, a właściwie sam się robi i szybko można go smakować.
Będąc w Chabaziewie kupuję mleko u znajomych rolników, jest to stała ilość - 6 litrów i przystępuję raz albo dwa razy w tygodniu do produkcji tego lub innego sera.
Ser koryciński jest tym, który nie musi leżakować, dojrzewać tylko można go już jeść właściwie zaraz po ocieknięciu. Można go urozmaicać i wprowadzać różne jego odmiany poprzez zastosowanie różnych ziół lub ich mieszanek. Bardzo fajny pikantny serek jest jak się do niego doda gotowej mieszanki: pomidor - oregano - chili, ja eksperymentowałm również z czosnkiem niedźwiedzim i czarnuszką i na tym nie zamierzam poprzestać. W zasadzie można wykorzystywać wszystkie zioła lub ich mieszanki w zależności od upodobań.
Jedynym utrudnieniem w produkcji jest konieczność zakupu podpuszczki, ale jest to trudność jednorazowa. Raz kupiona wystarcza w amatorskiej produkcji na bardzo długo. Kupić ją można w internecie a ja używam w płynie.
Podstawowy przepis jest taki :
Mleko podgrzewam do ok 35- 38 st.C i dodaję 100 ml. kefiru ( zakupionego w Biedronce Tola ) moż być oczywiście inny ale żeby zwierał żywe kultury bakterii i żadnych sztuczności.
Dokładnie mieszam i dodaję 7 kropli rozpuszczone w wodzie niegazowanej i ponownie chwię mieszam aby dokładnie rozprowadzić dodane składniki. Pozostawiam na około godzinę do ścięcia się mleka.
Po tym czasie zrobił się fajny skrzep, który tnę nożem w kratkę pionowo i pod skosem. Pozostawiam na 5 min i po tym czasie kilka razy mieszam aby lepiej wydzieliła się serwatka. Po około 15 min. zlewam wierzchnią warstwę serwatki a skrzep przenoszę na sito. Sitko mam najprostrze z możliwych, z tworzywa sztucznego, takie które można zawiesić na garnku, bo skrzep chwilę musi ściekać. U mnie trwa to do wieczora ( pracę z serem zaczynam rano ). W międzyczasie robię solankę. 1,5 litra wody zagotowuję z 20 dkg soli . Po wystygnięciu solanki wieczorem wkładam do niej skrzep - ser. Ser powinien w niej pływać. W nocy przekładam ser na drugą stronę. Trwa to około 8 godzin. Wyjmuję ser na kratkę do ocieknięcia. I właściwie można już jeść ale jak postoi troszkę dłużej ( 3 - 4 dni ) będzie miał smak bardziej wyrazisty.
Jeszcze dodam, że jeżeli decyduję się na zioła to dodaję je razem z podpuszczką i kefirem.
Tak wygląda mój serek, tym razem naturalny, na kratce podczas ociekania:
Pierwszym produktem, można powiedzieć ubocznym produkcji sera korocińskiego jest riccota.
Do pozostałej serwatki dodaję 1 litr mleka, podgrzewam do 95 st.C ( nie można dopuścić do zagotowania ) i dodaję sok z 1 cytryny, dobrze mieszam. Ściągam z ognia i po wystudzeniu przelewam na sito wyłożone podwójną gazą. I już delikatny, słodki serek jest gotowy.
Natomiast drugim, przepyszna śmietana, około szklanka, zbieram ją przed przystąpieniem do pracy.
Podsumowując : i tak za niewielkie pieniądze mamy zdrowy około kilogramowy serek, riccotę i śmietanę oraz mnóstwo frajdy.
Podczas biegania po moich włościach sfotografowałam pięknie kwitnący na zółto oczar:
Oprócz prac polowych znalazłam jeszcze czas na wyprodukowanie pysznego sera.
Jak ja to mówię jest to ser dla niecierpliwych, ponieważ robi się go bardzo szybko, a właściwie sam się robi i szybko można go smakować.
Będąc w Chabaziewie kupuję mleko u znajomych rolników, jest to stała ilość - 6 litrów i przystępuję raz albo dwa razy w tygodniu do produkcji tego lub innego sera.
Ser koryciński jest tym, który nie musi leżakować, dojrzewać tylko można go już jeść właściwie zaraz po ocieknięciu. Można go urozmaicać i wprowadzać różne jego odmiany poprzez zastosowanie różnych ziół lub ich mieszanek. Bardzo fajny pikantny serek jest jak się do niego doda gotowej mieszanki: pomidor - oregano - chili, ja eksperymentowałm również z czosnkiem niedźwiedzim i czarnuszką i na tym nie zamierzam poprzestać. W zasadzie można wykorzystywać wszystkie zioła lub ich mieszanki w zależności od upodobań.
Jedynym utrudnieniem w produkcji jest konieczność zakupu podpuszczki, ale jest to trudność jednorazowa. Raz kupiona wystarcza w amatorskiej produkcji na bardzo długo. Kupić ją można w internecie a ja używam w płynie.
Podstawowy przepis jest taki :
Mleko podgrzewam do ok 35- 38 st.C i dodaję 100 ml. kefiru ( zakupionego w Biedronce Tola ) moż być oczywiście inny ale żeby zwierał żywe kultury bakterii i żadnych sztuczności.
Dokładnie mieszam i dodaję 7 kropli rozpuszczone w wodzie niegazowanej i ponownie chwię mieszam aby dokładnie rozprowadzić dodane składniki. Pozostawiam na około godzinę do ścięcia się mleka.
Po tym czasie zrobił się fajny skrzep, który tnę nożem w kratkę pionowo i pod skosem. Pozostawiam na 5 min i po tym czasie kilka razy mieszam aby lepiej wydzieliła się serwatka. Po około 15 min. zlewam wierzchnią warstwę serwatki a skrzep przenoszę na sito. Sitko mam najprostrze z możliwych, z tworzywa sztucznego, takie które można zawiesić na garnku, bo skrzep chwilę musi ściekać. U mnie trwa to do wieczora ( pracę z serem zaczynam rano ). W międzyczasie robię solankę. 1,5 litra wody zagotowuję z 20 dkg soli . Po wystygnięciu solanki wieczorem wkładam do niej skrzep - ser. Ser powinien w niej pływać. W nocy przekładam ser na drugą stronę. Trwa to około 8 godzin. Wyjmuję ser na kratkę do ocieknięcia. I właściwie można już jeść ale jak postoi troszkę dłużej ( 3 - 4 dni ) będzie miał smak bardziej wyrazisty.
Jeszcze dodam, że jeżeli decyduję się na zioła to dodaję je razem z podpuszczką i kefirem.
Tak wygląda mój serek, tym razem naturalny, na kratce podczas ociekania:
Pierwszym produktem, można powiedzieć ubocznym produkcji sera korocińskiego jest riccota.
Do pozostałej serwatki dodaję 1 litr mleka, podgrzewam do 95 st.C ( nie można dopuścić do zagotowania ) i dodaję sok z 1 cytryny, dobrze mieszam. Ściągam z ognia i po wystudzeniu przelewam na sito wyłożone podwójną gazą. I już delikatny, słodki serek jest gotowy.
Natomiast drugim, przepyszna śmietana, około szklanka, zbieram ją przed przystąpieniem do pracy.
Podsumowując : i tak za niewielkie pieniądze mamy zdrowy około kilogramowy serek, riccotę i śmietanę oraz mnóstwo frajdy.
czwartek, 3 marca 2016
Moje pelargonie
Po dwóch tygodniach spędzonych w Chabaziewie czas jakby dostał przyśpieszenia. Do tej pory nawet nie miałam przyjemności zająć się kolejnymi puzzlami. Czas spędzam na praniu, wypadach na zakupy, spacerach z Niuńkiem i tak pół dnia mam zajęty. Zdążyłam już do tej pory kupić kilkanaście torebek z nasionami oraz zamówić w internecie kolejne cebule i bulwy. Tak jak co roku zaczyna się u mnie już oczopląs kwiatkowy. To jest silniejsze ode mnie.
Wreszcie dzisiaj znalazłam czas na to co sobie zaplanowałam na ten tydzień.
Posiałam cynie , dynię ozdobną i tykwę oraz zajęłam się wreszcie pelargoniami.
Pelargonie to kolejne moje ulubione kwiaty ze względu na moc kwiatów, długie kwitnienie i wytrzymałość na suszę.
Szczególnie przypadły mi do serca pelargonie wielkokwiatowe, kojarzą mi się właśnie z wiejskim klimatem. Pięknie i długo kwitną, ich kwiaty to duże baldachy i są w różnych kolorach. Ale chyba najbardziej urodziwe są te w tradycyjnym kolorze czyli róż z domieszką bieli.
I właśnie tym pelargoniom poświęciłam dzisiaj kilka godzin. Wszystkie poprzycinałam a z obciętych łodyżek przygotowałam sadzonki. Jest ich dziesięć, nie wiem ile się przyjmie ale z mojego doświadczenia z lat ubiegłych wynika, że raczej nie są chimeryczne pod tym względem. Z kolei starsze okazy przesadziłam do świeżej ziemi i teraz powinny rozpocząć właściwą, bujną wegetację.
Perlargonie uwielbiają słońce w związku z tym są główną ozdobą mojej altany, która jest właśnie słonecznym miejscem w sensie dosłownym i nie tylko. Są również wytrzymałe na suszę a jest to istotne gdyż nie zawsze jestem w stanie je codziennie podlewać.
Pelargonie zwisające również goszczą dość licznie w moim Chabaziewie ale ich nie przechowuję przez zimę. W hipermarkecie ich sadzonki w wielopakach nie są drogie i kupuję je gdy tylko się pojawią.
Poniższe zdjęcie zostało zrobione w roku ubiegłym. Na balustradzie rosną sobie w metalowych skrzynkach i takich samych doniczkach pelargonie wielkokwiatowe, a poniżej zwisają pelargonie pelargonie zwisające.
Jeszcze słówko na temat nowej etykiety powitalnej. Każdy kto zagląda do mojego bloga pewnie zwrócił uwagę na jej zmianę. Prawda, że ładna? Jest ona nowym dziełem mojej wspaniałej wnuczki Klary. Jestem pełna podziwu dla Jej umiejętności. Za niecały miesiąc ponownie zostanie zmieniona ale tym razem w klimacie wiosennym.
Wreszcie dzisiaj znalazłam czas na to co sobie zaplanowałam na ten tydzień.
Posiałam cynie , dynię ozdobną i tykwę oraz zajęłam się wreszcie pelargoniami.
Pelargonie to kolejne moje ulubione kwiaty ze względu na moc kwiatów, długie kwitnienie i wytrzymałość na suszę.
Szczególnie przypadły mi do serca pelargonie wielkokwiatowe, kojarzą mi się właśnie z wiejskim klimatem. Pięknie i długo kwitną, ich kwiaty to duże baldachy i są w różnych kolorach. Ale chyba najbardziej urodziwe są te w tradycyjnym kolorze czyli róż z domieszką bieli.
I właśnie tym pelargoniom poświęciłam dzisiaj kilka godzin. Wszystkie poprzycinałam a z obciętych łodyżek przygotowałam sadzonki. Jest ich dziesięć, nie wiem ile się przyjmie ale z mojego doświadczenia z lat ubiegłych wynika, że raczej nie są chimeryczne pod tym względem. Z kolei starsze okazy przesadziłam do świeżej ziemi i teraz powinny rozpocząć właściwą, bujną wegetację.
Perlargonie uwielbiają słońce w związku z tym są główną ozdobą mojej altany, która jest właśnie słonecznym miejscem w sensie dosłownym i nie tylko. Są również wytrzymałe na suszę a jest to istotne gdyż nie zawsze jestem w stanie je codziennie podlewać.
Pelargonie zwisające również goszczą dość licznie w moim Chabaziewie ale ich nie przechowuję przez zimę. W hipermarkecie ich sadzonki w wielopakach nie są drogie i kupuję je gdy tylko się pojawią.
Poniższe zdjęcie zostało zrobione w roku ubiegłym. Na balustradzie rosną sobie w metalowych skrzynkach i takich samych doniczkach pelargonie wielkokwiatowe, a poniżej zwisają pelargonie pelargonie zwisające.
Jeszcze słówko na temat nowej etykiety powitalnej. Każdy kto zagląda do mojego bloga pewnie zwrócił uwagę na jej zmianę. Prawda, że ładna? Jest ona nowym dziełem mojej wspaniałej wnuczki Klary. Jestem pełna podziwu dla Jej umiejętności. Za niecały miesiąc ponownie zostanie zmieniona ale tym razem w klimacie wiosennym.
Subskrybuj:
Posty (Atom)