Co dobre szybko się kończy ale akumulatory naładowane więc pora w drogę powrotną, znów oczywiście tym samym środkiem lokomocji.
Mój powrót z wojaży, jak zwykle najwięcej radości i to bardzo spontanicznej i bardzo wizualnej sprawił mojemu psiakowi.
Radości było co niemiara. Podskokom, nie było końca. A ta ewolucja w jego wykonaniu ze względu na rozmiary, dość zabawnie wygląda. Trzeba mieć dużo wyobraźni aby sobie wyobrazić jak 80 kg podskakuje. Najpierw przód, potem tył a czasami uda mu się unieść w górę całe ciało i przez moment oderwać się od podłoża. Widok sam w sobie niespotykany.
Tym bardziej jest to niesamowite , że mastiffy w tym nasz Niuniek, stwarzają wrażenie bardzo smutnych psów.
Często jak sobie usiądzie, spuści myślącą część ciała to wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy, mówimy wówczas, że zrobił smutę.
O, prawda, że to taka jedna wielka, kochana, pomarszczona smuta?
czasami to aż żałość bierze jak się na niego patrzy i koniecznie muszę go mocno przytulić.
Wszystko to przez nadmiar skóry, również na pyszczydle, na którym jest mnóstwo '' zmarszczek ''. Nieraz nie mogę się nadziwić, jak one są regularne i identyczne po obu stronach, po prostu cudne!
W tej całej swojej smucie jest psiakiem bardzo, bardzo wrażliwym, przywiązanym, upraszający się o pieszczoty i wogóle wspaniałym.
Więcej o moim Niuńku często pisałam w poprzednich postach a gównie w : http://kocham-wies.blogspot.com/2016/01/moj-mastiff.html
Bardzo tęsknił za mną przez ten tydzień, stracił apetyt, a czy był smutny ? trudno ocenić, ale pewnie tak po swojemu. Po około trzech godzinach od mojego przyjazdu, jak doszedł do siebie, zabrał się za jedzenie co sprawiło mi dużą przyjemność. To coś nowego w jego wykonaniu, bo raczej nie praktykuje dojadania.
No i przeleciał kolejny tydzień w błyskawicznym tępie. Nawet nie wiem co konkretnego robiłam. Na pewno były to raczej typowe prace po tygodniowej nieobecności w domu.
No i weekend a weekend to Chabaziewo za którym zdążyłam się już stęsknić. Teraz to jeszcze nic ale nie wiem jak sobie poradzę z tęsknotą w zimie.
No i zaczęłem kontynuować sprzątanie ogrodu a że to długi weekend więc prace trochę sobie rozłożyłam. Szkoda że mokro, wietrznie i deszczowo bo nie można było palić chabazi, ale może za tydzień?
Znalazłam też czas na kulinarne wydziwianie. Teraz się zaczyna nalepszy okres na takie eksperymenty. Więcej czasu więc będę dużo kombinować, zresztą nie tylko z gotowaniem.
Z tą porą roku przechodzimy , a przynajmniej ja przechodzę na jesienno - zimowe manu.
Na pierwszy rzut idzie zupa z soczewicy:
- opakowanie soczewicy
- 2 marchewki
- 4 ziemniaki
- zupa grochowa rodzinna Winiary
- 3-4 ząbki czosnku
- zielenina
Do garnka wlewam wodę ( 3 litry ) i wkładam wszystkie składniki i gotuję do miękkości. Pod koniec gotowania dodaję zupę Winiary, gotuję 5 min. i dodaję przeciśnięty przez praskę czosnek i posiekaną zieleninę. I jest pyszna i zdrowa a w smaku taka trochę grochowa.
A na drugie danie na niedzielny obiad zaserwowałam sznycle z indyka, jest to przepis wg.pana Makłowicza.
- pierś z indyka ( 4 sznycle ),
- 1 cebula,
- 10 dkg pieczarek,
- 1 duży dojrzały pomidor,
- 1 płaska łyżka słodkiej papryki w proszku,
- szczypta ostrej papryki,
- 150 ml. kwaśnej smietany,
- pieprz, sól
Na patelni rozgrzewamy olej, doprawione solą i pieprzem sznycle obsmażamy z obu stron na mocnym ogniu. Na pozostałym tłuszczu szkilmy drobno posiekaną cebulę. Wsypujemy papryki i mieszamy. Dodajemy pokrojone pieczarki i dusimy kilka minut aż grzyby puszczą wodę. Wkładamy spowrotem mięso,dodajemy pokrojonego pomidora i dusimy ok 15 min. Na koniec dodajemy śmietanę, zagotowujemy i solimy do smaku. Z ziemiakami jest super a dzisiaj dla odmiany jest z kaszą, fantastyczne danie.
A tak to wyglądało w fazie połączenia wszystkich składników i teraz będzie duszone:
A poza tym dostałam takiego przyspieszenia,że zrobiłam jeszcze schab w 15 min. i ser pleśniowy ( przepisy w poprzednich postach )
Tak, że weekend uważam za fajnie spędzony, tak w sam raz i praca w ogrodzie i gotowanie no a popołudniami fizyczne leniuchowanie.
A na około taka piękna jesień:
Witam w Chabaziewie

niedziela, 30 października 2016
niedziela, 23 października 2016
I w drogę...
No właśnie, potem czyli w niedzielę wyjechałam do Warszawy. Po raz pierwszy na środek lokomocji wybrałam bus. I super, od tej pory tylko tak będę jeździć. Wcześniej moja podróż to samochód a ja za kierownicą. Nie powiem była to w pewnym okresie ( kilka lat temu ) frajda . Wówczas , czyli podczas aktywności zawodowej wyjazdy do Warszawy samochodem były normalnością. Samochodem było wygodnie, o każdej godzinie i trochę krajoznawczo. Miałam kilka dróg przetestowanych, tak aby podróż nie była nudna i było jakieś urozmaicenie. Wyjazdy były bardzo częste nawet kilka razy w miesiącu.
Ale obecnie stwierdziłam, że chyba pora przesiąść się na coś bardziej relaksującego i przynajmniej dla mnie komfortowego. Padło na BUS i trafiłam w dziesiątkę. Same pozytywy, nie wiem jak inni przewoźnicy ale NEOBUS jest super.
Po pierwsze mogłam oddać się lekturze, po drugie ćwiczyłam mózg rozwiązując sudoku i mogłam do woli podziwiać widoki za oknem. Podróż trwała ok 5 godzin czyli tak mniej więcej jak samochodem i przyjechałam wypoczęta, zadowolona i zrelaksowana. Na dodatek, jeszcze pozytywnie zostałam zaskoczona ceną biletu, 50 zł., rewelacja. Samochodem jest to ok 150 zł i to na gazie. Tak, że od tej pory jest to mój ulubiony środek lokomocji. W Rzeszowie do busa dostarczył mnie mąż a u kresu podróży czekała na mnie córka. Czego chcieć więcej ???
Obecnie moja córka ze względu na przeciągający się kapitalny remont domu ( od maja a nie wie czy przed Świętami uda Jej się przeprowadzić ) zamieszkała w Pruszkowie. Przeprowadziły się również dwa kociaki, brytyjskie niebieskie. Takie milusińskie pieszczochy.
To jeden z nich ,ciemniejszy na stanowisku obserwacyjnym,
aż się dziwię, że moja córka pedantka na to pozwala.
I drugi jasny, piętro niżej, niesamowity pieszczoch:
Ja z kolei oprócz dogadzania kulinarnego moim dziewczynkom w między czasie poznałam trochę nową okolicę.
Kiedyś Pruszków nie cieszył się dobrą opinią ze względu na sławną na całą Polskę mafię ale obecnie chyba dokonała się wymiana pokoleniowa. Jeszcze nigdy i nigdzie nie widziałam takiej kultury na jezdni, a trochę lat już żyję. Przez tydzień czasu jaki tutaj spędziłam ze zdumieniem , oczywiście pozytywnym stwierdzam, że kierowcy tak jakby z innej bajki, niesamowicie uprzejmi. Wystarczy zbliżyć się do przejścia dla pieszych a samochody się zatrzymują, wszystkie!! I to za każdym razem, coś niesamowitego. Aż przykro się robi, że muszę powiedzieć, że w moim rodzinnym mieście czegoś takiego raczej nie uświadczysz.
Podczas przechadzki trafiłam do parku a tam stoi sobie piękny zrewitalizowany pałacyk:
Oczywiście nie omieszkałam czegoś się o nim dowiedzieć, zawsze w takich sutuacjach odzywa się u mnie dusza poszukiwacza amatora i czuję ogromny głód wiedzy.
A więc Pruszków w XIX w był popularnym letniskiem dla bogatych mieszkańców Warszawy. A ten właśnie pałacyk był własnością właściciela wytwórni kafli Ignacego Więckowskiego. Ale to musiała być fortuna,widać że wytwórnia fantastycznie prosperowała jeżeli stać było pana Ignacego na takie wspaniałe letnisko.
No i kolejna budowla, która zwróciła moją uwagę, to kościół pw. św. Kazimierza Królewicza:
Nie obeszło się również bez gotowania. Mam taki właściwie stały program kulinarny,który zawsze wprowadzam w życie przy każdym spotkaniu, obojętnie u mnie czy na wyjeździe.
Są to sprawdzone pizzerinki , kotlety z piersi kurczaka, barszcz ukraiński i fasolka po bretońsku. Ale oprócz tego dostałam zadanie na upichcenie lazanii i mięsnych kulek ala zraziki wg przepisu:
- 1 kg zmielonej polędwicy wołowej lub innej chudej części,
- 3 duże marchewki,
- 1 szklanka bułki tartej,
- 1 cebula drobno pokrojona,
- przyprawy;sól, pieprz, curry.
Wszystkie składniki bardzo dobrze wyrabiamy i formujemy małe kulki zwracając uwagę aby były mocno spójne. Smażymy na maśle z wszystkich stron. Przekładamy do garnka i zalewamy wrzątkiem, tak aby wszystkie były pod wodą. I gotujemy ok 30 min. Pozostawiamy w powstałym sosie i można je zamrozić z odrobiną wywaru lub od razu smakować. Jest to przysmak młodszej wnuczki Zary. Do tego kuskus i surówka.
No i ani się obejrzałam minął tydzień. I czas powrotu.
Ale obecnie stwierdziłam, że chyba pora przesiąść się na coś bardziej relaksującego i przynajmniej dla mnie komfortowego. Padło na BUS i trafiłam w dziesiątkę. Same pozytywy, nie wiem jak inni przewoźnicy ale NEOBUS jest super.
Po pierwsze mogłam oddać się lekturze, po drugie ćwiczyłam mózg rozwiązując sudoku i mogłam do woli podziwiać widoki za oknem. Podróż trwała ok 5 godzin czyli tak mniej więcej jak samochodem i przyjechałam wypoczęta, zadowolona i zrelaksowana. Na dodatek, jeszcze pozytywnie zostałam zaskoczona ceną biletu, 50 zł., rewelacja. Samochodem jest to ok 150 zł i to na gazie. Tak, że od tej pory jest to mój ulubiony środek lokomocji. W Rzeszowie do busa dostarczył mnie mąż a u kresu podróży czekała na mnie córka. Czego chcieć więcej ???
Obecnie moja córka ze względu na przeciągający się kapitalny remont domu ( od maja a nie wie czy przed Świętami uda Jej się przeprowadzić ) zamieszkała w Pruszkowie. Przeprowadziły się również dwa kociaki, brytyjskie niebieskie. Takie milusińskie pieszczochy.
To jeden z nich ,ciemniejszy na stanowisku obserwacyjnym,
aż się dziwię, że moja córka pedantka na to pozwala.
I drugi jasny, piętro niżej, niesamowity pieszczoch:
Ja z kolei oprócz dogadzania kulinarnego moim dziewczynkom w między czasie poznałam trochę nową okolicę.
Kiedyś Pruszków nie cieszył się dobrą opinią ze względu na sławną na całą Polskę mafię ale obecnie chyba dokonała się wymiana pokoleniowa. Jeszcze nigdy i nigdzie nie widziałam takiej kultury na jezdni, a trochę lat już żyję. Przez tydzień czasu jaki tutaj spędziłam ze zdumieniem , oczywiście pozytywnym stwierdzam, że kierowcy tak jakby z innej bajki, niesamowicie uprzejmi. Wystarczy zbliżyć się do przejścia dla pieszych a samochody się zatrzymują, wszystkie!! I to za każdym razem, coś niesamowitego. Aż przykro się robi, że muszę powiedzieć, że w moim rodzinnym mieście czegoś takiego raczej nie uświadczysz.
Podczas przechadzki trafiłam do parku a tam stoi sobie piękny zrewitalizowany pałacyk:
Oczywiście nie omieszkałam czegoś się o nim dowiedzieć, zawsze w takich sutuacjach odzywa się u mnie dusza poszukiwacza amatora i czuję ogromny głód wiedzy.
A więc Pruszków w XIX w był popularnym letniskiem dla bogatych mieszkańców Warszawy. A ten właśnie pałacyk był własnością właściciela wytwórni kafli Ignacego Więckowskiego. Ale to musiała być fortuna,widać że wytwórnia fantastycznie prosperowała jeżeli stać było pana Ignacego na takie wspaniałe letnisko.
No i kolejna budowla, która zwróciła moją uwagę, to kościół pw. św. Kazimierza Królewicza:
Nie obeszło się również bez gotowania. Mam taki właściwie stały program kulinarny,który zawsze wprowadzam w życie przy każdym spotkaniu, obojętnie u mnie czy na wyjeździe.
Są to sprawdzone pizzerinki , kotlety z piersi kurczaka, barszcz ukraiński i fasolka po bretońsku. Ale oprócz tego dostałam zadanie na upichcenie lazanii i mięsnych kulek ala zraziki wg przepisu:
- 1 kg zmielonej polędwicy wołowej lub innej chudej części,
- 3 duże marchewki,
- 1 szklanka bułki tartej,
- 1 cebula drobno pokrojona,
- przyprawy;sól, pieprz, curry.
Wszystkie składniki bardzo dobrze wyrabiamy i formujemy małe kulki zwracając uwagę aby były mocno spójne. Smażymy na maśle z wszystkich stron. Przekładamy do garnka i zalewamy wrzątkiem, tak aby wszystkie były pod wodą. I gotujemy ok 30 min. Pozostawiamy w powstałym sosie i można je zamrozić z odrobiną wywaru lub od razu smakować. Jest to przysmak młodszej wnuczki Zary. Do tego kuskus i surówka.
No i ani się obejrzałam minął tydzień. I czas powrotu.
sobota, 15 października 2016
Powiew prawdziwej jesieni
Po dwutygodniowej przerwie w czwartek wieczorem przyjechaliśmy do Chabaziewa i widok był raczej przerażający. Wszystkie rośliny jakby się czegoś mocniejszego napiły, leżały powalone wiatrem, wodą i chyba chłodem.
Ale tego jeszcze mało bo nocą dodatkowo kolejny sprawca zrobił swoje;
Tak to jest szron, właśnie udało mi się go przydybać na gorącym uczynku w piątkowy poranek. Na termometrze -2 st.C i to wystarczyło aby dokończyć dzieła i ustawić mi pracę na kolejne dwa dni.
Tak rano wyglądały moje dalie, :
które jeszcze dwa tygodnie temu stały pięknie wyprostowane.
Nie było wyjścia jak zakasać rękawy i do roboty.
Wykopałam mieczyki, begonie, zabrałam się za wykopywanie dalii, wydarłam z ziemi groszek pachnący i zwarzoną nasturcję,:
czyli to co się najbardziej w oczy rzucało swoim paskudnym wyglądem.
Takiej sterty chabazi dawno nie widziałam. Nie mam pojęcia co z nimi zrobić bo wszystko mokre i palić się nie chce. Na razie zostawiłam tą stertnę mając nadzieję, że może choć trochę przeschnie.
No i tym sposobem przynajmniej w części uporałam się z porządkami, reszta kolejnym razem.
Ale jakbym pracy miała mało było też sadzenie:
Jedne cebule i bulwy idą zimować do piwnicy a drugie będą się hartować i zimować w ziemi.
W tym roku miałam zrezygnować z zakupów nowych cebulek, ale nie dało rady. Natrafiłam na takie promocje, że niestety nie mogłam się powstrzymać. I oczywiście musiało być tego w dużych ilościach.
Ale na tym nie koniec, bo w ramach tych promocji kupiłam czereśnię, aronie, pigwowca i bez.
Wszystko zostało posadzone, tak że mogę powiedzieć z czystym sumieniem, weekend fajnie, ogrodowo spędziłam, nawet męża udało mi się trochę rozruszać. Poskakał, to duża przenośnia, trochę po drabinie czyszcząc zatkane rynny.
Żeby mieć na to wszystko siły musiałam w międzyczasie coś szybko ugotować.
Była to dyżurna o tej porze roku zupa dyniowa ( przepis wcześniej ) a na drugie danie można powiedzieć było 2 w 1. Czyli ćwiartki kurczaka upieczone razem z ziemiakami:
Super szybkie danie, które również jest fantastyczne z tradycyjnego piekarnika. Potrzeba jeszcze przyprawę do ziemiaków, przyprawę do kurczaka i godzinę pieczenia w temperaturze 170 st.C.
Żeby miło mi się pracowało miałam za płotem odwiedziny jedyne w swoim rodzaju :
Sarnia rodzinka przyszła wygrzewać się do słoneczka w ten jesienny, słoneczny a jakże pracownity, przynajmniej dla mnie, dzień. Jedni pracują inni odpoczywają.....
A jutro.....ale o tym w kolejnym poście.
Ale tego jeszcze mało bo nocą dodatkowo kolejny sprawca zrobił swoje;
Tak to jest szron, właśnie udało mi się go przydybać na gorącym uczynku w piątkowy poranek. Na termometrze -2 st.C i to wystarczyło aby dokończyć dzieła i ustawić mi pracę na kolejne dwa dni.
Tak rano wyglądały moje dalie, :
które jeszcze dwa tygodnie temu stały pięknie wyprostowane.
Nie było wyjścia jak zakasać rękawy i do roboty.
Wykopałam mieczyki, begonie, zabrałam się za wykopywanie dalii, wydarłam z ziemi groszek pachnący i zwarzoną nasturcję,:
czyli to co się najbardziej w oczy rzucało swoim paskudnym wyglądem.
Takiej sterty chabazi dawno nie widziałam. Nie mam pojęcia co z nimi zrobić bo wszystko mokre i palić się nie chce. Na razie zostawiłam tą stertnę mając nadzieję, że może choć trochę przeschnie.
No i tym sposobem przynajmniej w części uporałam się z porządkami, reszta kolejnym razem.
Ale jakbym pracy miała mało było też sadzenie:
Jedne cebule i bulwy idą zimować do piwnicy a drugie będą się hartować i zimować w ziemi.
W tym roku miałam zrezygnować z zakupów nowych cebulek, ale nie dało rady. Natrafiłam na takie promocje, że niestety nie mogłam się powstrzymać. I oczywiście musiało być tego w dużych ilościach.
Ale na tym nie koniec, bo w ramach tych promocji kupiłam czereśnię, aronie, pigwowca i bez.
Wszystko zostało posadzone, tak że mogę powiedzieć z czystym sumieniem, weekend fajnie, ogrodowo spędziłam, nawet męża udało mi się trochę rozruszać. Poskakał, to duża przenośnia, trochę po drabinie czyszcząc zatkane rynny.
Żeby mieć na to wszystko siły musiałam w międzyczasie coś szybko ugotować.
Była to dyżurna o tej porze roku zupa dyniowa ( przepis wcześniej ) a na drugie danie można powiedzieć było 2 w 1. Czyli ćwiartki kurczaka upieczone razem z ziemiakami:
Super szybkie danie, które również jest fantastyczne z tradycyjnego piekarnika. Potrzeba jeszcze przyprawę do ziemiaków, przyprawę do kurczaka i godzinę pieczenia w temperaturze 170 st.C.
Żeby miło mi się pracowało miałam za płotem odwiedziny jedyne w swoim rodzaju :
Sarnia rodzinka przyszła wygrzewać się do słoneczka w ten jesienny, słoneczny a jakże pracownity, przynajmniej dla mnie, dzień. Jedni pracują inni odpoczywają.....
A jutro.....ale o tym w kolejnym poście.
poniedziałek, 10 października 2016
Chrzciny Liwii
Tym razem towarzyszyć będzie temu postowi odświetny klimat, a to za sprawą wyjątkowej okazji.
Początek jesieni zafundował mi i nie tylko, zjazd rodzinny. A to za przyczyną Chrztu najmłodszej na chwilę obecną malutkiej członkini rodziny.
Ja jako genealożka amotorka określę skalę pokrewieństwa jako boczną gałąź mojego rodu. Czyli jest to wnuczka mojej siostry, Liwia.
Rodzina stawiła się w komplecie; i zza Kanału la Manche i z Warszawy i miejscowa. Była to dość spora gromadka. Co fajne, było sporo dzieciaków, tak że było wesoło, chałaśliwie i każdemu wegług upodobań.
Spotkała się również starsza młodzież czyli ich rodzice, też było tego towarzystwa kilka sztuk. No i najstarsza młodzież czyli my to jest dziadkowie tych najmłodszych latorośli.
Malutka solenizantka jak przystało na najważniejszą osobę w takim dniu była bardzo grzeczna i uśmiechnięta. Dużą część imprezy spędziła na rękach co z pewnością wpłynęło na jej dobry nastrój.
I super, już w tym wieku wie co jest miłe i przyjemne. W każdym bądź razie bardzo dzielnie zniosła to całe zamieszanie.
Takie rodzinne zjazdy to coś wspaniałego szkoda tylko, że takie rzadkie. Ale z drugiej strony może dlatego są takie oczekiwane i radosne?
Zostało również postanowione, że kolejny zjazd rodzinny robimy u mnie na Świeta Bożego Narodzenia w 2017 roku. Ciekawe czy wytrwamy w postanowieniu ale już się cieszę na tą okazję.
Nie obeszło sie również od pewnych obserwacji. A mnianowicie dzieci było ośmioro i to same dziewczynki. Doszliśmy zgodnie do wniosku, że ginie męska tzw silna płeć i zbliża się nieuchronnie SEKSMISJA ( kultowy polski film właśnie o wyginięciu męskiego gatunku ). https://www.youtube.com/watch?v=8Nk8lVLLuyU
Mnie spotkała przy okazji dodatkowa przyjemność, mogłam uściskać moje wnuczki.
I to miałam tego czasu na ściskanie i dogadzanie prawie całe dwa dni!!
Tak, że ten weekend był wyjątkowo świąteczny i szkoda, że tak szybko się skończył. Prawie wszyscy się już porozjeżdżali i wszystko wróciło do zwykłej dla każdego codzienności.
Przy tej okazji mój blog zjesienniał czyli zmienił barwę i przybrał koloryt bardziej stonowany, akurat pasujący do obecnej pory roku.
Stało się to oczywiście za sprawą Klary, która jest w tym specjalistką. Określiła obecną porę jako wczesną jesień, bo faktycznie na ten czas trudno jeszcze uchwycić barwy i klimat prawdziwej jesieni; babiego lata a nawet lekkich opadów śniegu.
Początek jesieni zafundował mi i nie tylko, zjazd rodzinny. A to za przyczyną Chrztu najmłodszej na chwilę obecną malutkiej członkini rodziny.
Ja jako genealożka amotorka określę skalę pokrewieństwa jako boczną gałąź mojego rodu. Czyli jest to wnuczka mojej siostry, Liwia.
Rodzina stawiła się w komplecie; i zza Kanału la Manche i z Warszawy i miejscowa. Była to dość spora gromadka. Co fajne, było sporo dzieciaków, tak że było wesoło, chałaśliwie i każdemu wegług upodobań.
Spotkała się również starsza młodzież czyli ich rodzice, też było tego towarzystwa kilka sztuk. No i najstarsza młodzież czyli my to jest dziadkowie tych najmłodszych latorośli.
Malutka solenizantka jak przystało na najważniejszą osobę w takim dniu była bardzo grzeczna i uśmiechnięta. Dużą część imprezy spędziła na rękach co z pewnością wpłynęło na jej dobry nastrój.
I super, już w tym wieku wie co jest miłe i przyjemne. W każdym bądź razie bardzo dzielnie zniosła to całe zamieszanie.
Takie rodzinne zjazdy to coś wspaniałego szkoda tylko, że takie rzadkie. Ale z drugiej strony może dlatego są takie oczekiwane i radosne?
Zostało również postanowione, że kolejny zjazd rodzinny robimy u mnie na Świeta Bożego Narodzenia w 2017 roku. Ciekawe czy wytrwamy w postanowieniu ale już się cieszę na tą okazję.
Nie obeszło sie również od pewnych obserwacji. A mnianowicie dzieci było ośmioro i to same dziewczynki. Doszliśmy zgodnie do wniosku, że ginie męska tzw silna płeć i zbliża się nieuchronnie SEKSMISJA ( kultowy polski film właśnie o wyginięciu męskiego gatunku ). https://www.youtube.com/watch?v=8Nk8lVLLuyU
Mnie spotkała przy okazji dodatkowa przyjemność, mogłam uściskać moje wnuczki.
I to miałam tego czasu na ściskanie i dogadzanie prawie całe dwa dni!!
Tak, że ten weekend był wyjątkowo świąteczny i szkoda, że tak szybko się skończył. Prawie wszyscy się już porozjeżdżali i wszystko wróciło do zwykłej dla każdego codzienności.
Przy tej okazji mój blog zjesienniał czyli zmienił barwę i przybrał koloryt bardziej stonowany, akurat pasujący do obecnej pory roku.
Stało się to oczywiście za sprawą Klary, która jest w tym specjalistką. Określiła obecną porę jako wczesną jesień, bo faktycznie na ten czas trudno jeszcze uchwycić barwy i klimat prawdziwej jesieni; babiego lata a nawet lekkich opadów śniegu.
niedziela, 2 października 2016
I na koniec buraki
Chyba zmierzam już do końca z tegorocznymi przetworami. Po pierwsze nie mam już gdzie ich składać , po drugie, chyba wyczerpał się już katalog dojrzewających warzyw a po trzecie dość już mam słoikowania. Tak, że definitywnie koniec!!!!
Przez dwa kolejne weekendy zajmowałam się m.in właśnie buraczanymi przetworami. Podobnie jak inne plony, buraki mam ekologiczne czyli prosto ze wsi od najbliższych sąsiadek.
Kilka takich koszyków buraków wylądowało w słoikach:
Na początek rada ułatwiająca pracę z burakami, bo do wszystkich poniższych przepisów należy je najpierw ugotować. Aby dobrze się obierały po ugotowaniu zalewam je dużą ilością zimnej wody.
Pozostawiam do całkowitego wystygnięcia ( najczęściej na noc ) i nawet nie potrzeba noża wystarczy je palcami ściskać a skórka sama odchodzi.
1. Co roku robię sałatkę z buraków, teraz kombinowałam tak aby dodać cukinię, która w tym roku obrodziła i mam jej pod dostatkiemi. Przepis znalazłam w Przetworach siostry Anastazji.
Była już pokosztowana więc śmiało mogę ją polecić. Bardzo fajny dodatek do drugiego dania.
A nazywa się : Buraczki czerwone z cukinią :
proporcje składników :
- po 3 kg buraków i cukini,
- 1 kg cebuli,
- 1/2 kg papryki
Ugotowane buraki i cukinię zetrzeć na tarce lub innym przyrządzie rozdrabniajacym. Cebulę i paprykę drobno pokroić. Cukinię i cebulę ( w osobnych naczyniach ) posolić i odstawić.
W międzyczasie przygotować zalewę:
- 2 szklanki wody ( lub pół na pół woda z olejem ),
- 1 szklanka octu,
- 3 łyżeczki soli ,
- 3 łyżki cukru,
- kilka ziaren ziela angielskiego, pieprzu i listków laurowych.
Składniki zagotować i dodać buraki, paprykę i odciśniętą cebulę i cukinię.
Razem gotować ok 20 min. Przełożyć do słoików i pasteryzować 10 min.
2. Ulubiony dodatek do obiadu mojego męża to buraczki marynowane. Do tego potrzebne są malutkie buraczki, chociaż i większe można pokroić.
Buraczków dowolna ilość.
Zalewa;
- 3 szklanki wody,
- 1 szklanka octu,
- 5 łyżek cukru ( można zwiększyć lub zmniejszyć do smaku ),
- 11/2 yżeczki soli.
- liść laurowy i zielę angielskie.
Obrane buraczki włożyć do słoików i zalać zagotowaną zalewą. Pasteryzować 15 min. I gotowe.
A to te pyszności już w słoikach:
Jeszcze jeden przepis na buraczki ale trochę z innym przeznaczeniem. I zrobić go należy trochę wcześniej bo potrzebna jest botwina. Jest to pyszny dodatek do zupy - barszczu. Np w zimie czy na wiosnę będzie wyśmienicie smakować, bo dojdzie jeszcze tęsknota za latem.
Botwinka do barszczu:
- 3 pęczki botwinki,
- pęczek koperku
i zalewa:
- 1 l wody,
- 1 szklanka octu,
- 3/4 szklanki cukru,
- 1/4 szklanki soli
Botwinkę oczyszczamy. Buraczki ( surowe ) obieramy i wraz z łodygami i liśćmi drobno kroimy.
Koperek kroimy.
Przygotowujemy zalewę czyli zagotowujemy. Botwinkę z koperkiem wkładamy do słoików i zalewamy zalewą. Pasteryzujemy ok 30 min.
Jest fantastyczna, nie potrzeba już żadnego koncentratu i smakuje wybornie.
A za oknem piękna pogoda, można by rzec że mamy lato tej jesieni. Ale już powolutku zaczynają pojawiać się jesienne kolory. Ta gałązka to oczar, którego liście zaczynają się pięknie przebarwiać:
Ale żeby nie poddać się jeszcze jesiennym nastrojom to za oknem mam również całkiem letnie widoki;
I trochę z innej beczki; W parkach , skwerach można natknąć się na spadające z drzew kasztany.
Od roku ubiegłego zbieram je i wykorzystuję jako straszak na tzw. mole kuchenne, to takie małe istoty, które w mące, kaszach czy bułce tartej lubią robić nieapetyczne pajęczynki. W tamtym roku znalazłam na to receptę i tą receptą są właśnie kasztany. Sprawdziłam i faktycznie są skuteczne. Zebrane kasztany wkładam do półki z tymi produktami lub do słoików. I mam spokój.
Przez dwa kolejne weekendy zajmowałam się m.in właśnie buraczanymi przetworami. Podobnie jak inne plony, buraki mam ekologiczne czyli prosto ze wsi od najbliższych sąsiadek.
Kilka takich koszyków buraków wylądowało w słoikach:
Na początek rada ułatwiająca pracę z burakami, bo do wszystkich poniższych przepisów należy je najpierw ugotować. Aby dobrze się obierały po ugotowaniu zalewam je dużą ilością zimnej wody.
Pozostawiam do całkowitego wystygnięcia ( najczęściej na noc ) i nawet nie potrzeba noża wystarczy je palcami ściskać a skórka sama odchodzi.
1. Co roku robię sałatkę z buraków, teraz kombinowałam tak aby dodać cukinię, która w tym roku obrodziła i mam jej pod dostatkiemi. Przepis znalazłam w Przetworach siostry Anastazji.
Była już pokosztowana więc śmiało mogę ją polecić. Bardzo fajny dodatek do drugiego dania.
A nazywa się : Buraczki czerwone z cukinią :
proporcje składników :
- po 3 kg buraków i cukini,
- 1 kg cebuli,
- 1/2 kg papryki
Ugotowane buraki i cukinię zetrzeć na tarce lub innym przyrządzie rozdrabniajacym. Cebulę i paprykę drobno pokroić. Cukinię i cebulę ( w osobnych naczyniach ) posolić i odstawić.
W międzyczasie przygotować zalewę:
- 2 szklanki wody ( lub pół na pół woda z olejem ),
- 1 szklanka octu,
- 3 łyżeczki soli ,
- 3 łyżki cukru,
- kilka ziaren ziela angielskiego, pieprzu i listków laurowych.
Składniki zagotować i dodać buraki, paprykę i odciśniętą cebulę i cukinię.
Razem gotować ok 20 min. Przełożyć do słoików i pasteryzować 10 min.
2. Ulubiony dodatek do obiadu mojego męża to buraczki marynowane. Do tego potrzebne są malutkie buraczki, chociaż i większe można pokroić.
Buraczków dowolna ilość.
Zalewa;
- 3 szklanki wody,
- 1 szklanka octu,
- 5 łyżek cukru ( można zwiększyć lub zmniejszyć do smaku ),
- 11/2 yżeczki soli.
- liść laurowy i zielę angielskie.
Obrane buraczki włożyć do słoików i zalać zagotowaną zalewą. Pasteryzować 15 min. I gotowe.
A to te pyszności już w słoikach:
Jeszcze jeden przepis na buraczki ale trochę z innym przeznaczeniem. I zrobić go należy trochę wcześniej bo potrzebna jest botwina. Jest to pyszny dodatek do zupy - barszczu. Np w zimie czy na wiosnę będzie wyśmienicie smakować, bo dojdzie jeszcze tęsknota za latem.
Botwinka do barszczu:
- 3 pęczki botwinki,
- pęczek koperku
i zalewa:
- 1 l wody,
- 1 szklanka octu,
- 3/4 szklanki cukru,
- 1/4 szklanki soli
Botwinkę oczyszczamy. Buraczki ( surowe ) obieramy i wraz z łodygami i liśćmi drobno kroimy.
Koperek kroimy.
Przygotowujemy zalewę czyli zagotowujemy. Botwinkę z koperkiem wkładamy do słoików i zalewamy zalewą. Pasteryzujemy ok 30 min.
Jest fantastyczna, nie potrzeba już żadnego koncentratu i smakuje wybornie.
A za oknem piękna pogoda, można by rzec że mamy lato tej jesieni. Ale już powolutku zaczynają pojawiać się jesienne kolory. Ta gałązka to oczar, którego liście zaczynają się pięknie przebarwiać:
Ale żeby nie poddać się jeszcze jesiennym nastrojom to za oknem mam również całkiem letnie widoki;
I trochę z innej beczki; W parkach , skwerach można natknąć się na spadające z drzew kasztany.
Od roku ubiegłego zbieram je i wykorzystuję jako straszak na tzw. mole kuchenne, to takie małe istoty, które w mące, kaszach czy bułce tartej lubią robić nieapetyczne pajęczynki. W tamtym roku znalazłam na to receptę i tą receptą są właśnie kasztany. Sprawdziłam i faktycznie są skuteczne. Zebrane kasztany wkładam do półki z tymi produktami lub do słoików. I mam spokój.
Subskrybuj:
Posty (Atom)