Witam w Chabaziewie

Witam w Chabaziewie

sobota, 17 grudnia 2016

Och ta genealogia....nawet przed Wigilią


Ciekawe czy zastanawialiście się jak wyglądały Święta Bożego Narodzenia np.100 lat temu?
Jak już nieraz wspominałam, historia jest obecnie w moim kręgu zainteresowań. Ta nie tak odległa ( 100 - 200 lat w tył ) pozwala mi jako genealożce odkrywać świat moich przodków. Jak żyli, czym się zajmowali, na co chorowali, ich zwyczaje i codzienne życie. Jest to niesamowicie fascynujące. Ponieważ zakorzeniona jestem w Galicji więc na tą chwilę moje wysiłki zostały skierowane włąśnie w tym kierunku.
Chociaż przypuszczam, że w innych częściach kraju było podobnie, przynajmniej w tych najistotniejszych sprawach.

Teraz zbliża się czas Bożego Narodzenia więc zdwoiłam wysiłki aby dowiedzieć się czym były Święta i jak wyglądały u naszych przodków. Jak dekorowano domy, co stawiano na stole, jak wyglądała wigilia w dworze, a jak w biednej wiejskiej chałupie.
I co się dowiedziałam?  Aby dawkować wiedzę i nie zanudzić niepragnących jej, parę zdań o Wigilii ( Świętami zajmę się kolejnym razem )

Najbardziej uroczystym dniem w roku była Wigilia Bożego Narodzenia. Wierzono, że ma on wpływ na to, jaki będzie cały przyszły rok. Dzień wigilijny upływał na przygotowaniu wieczornej wieczerzy i odpowiednim przybraniu izby.
Najstarszym, tradycyjnym przybraniem była "jutka" - ścięty wierzchołek sosenki lub jodełki, zawieszony u sufitu. Przybierano ją zrobionymi z opłatków pieczonych w domu tzw. "światami" lub pieczywem w formie roślin lub zwierząt. W niektórych rejonach ozdobą był ozdobiony snopek siana ustawiony w kącie izby. Choinka pojawiła się dopiero przed I wojną światową i to początkowo na arystokratycznych dworach.

Wieczerza wigilijna, zwana pośnikiem, składała się z siedmiu, dziewięciu lub dwunastu potraw, które jedzono wspólnie z dużej misy. Rozpoczynano ją wraz z pierwszą gwiazdą i uważano, aby przy stole była parzysta liczba osób, bo to oznaczało, że nikt w najbliższym czasie nie umrze. Odbywała się w skupieniu i powadze, wszyscy składali sobie życzenia.

Liczba wigilijnych dań różniła się w zależności od regionu, stanu czy pochodzenia. „Na jednych stołach smakołyków wiele, na innych kasza, śledzie i korpiele” – to powiedzenie podkreślało różnice w świętowaniu Wigilii przez różne warstwy społeczne. Pięć lub siedem dań podawano u włościan, dziewięć u szlachty, a 11 lub 13 u arystokracji. Zwyczaj przyrządzania 12 potraw wigilijnych ukształtował się prawdopodobnie na przełomie XIX i XX wieku. „Dwunastka” symbolizowała 12 miesięcy w roku, bogactwo, czy 12 Apostołów.

Wigilijna wieczerza proponowana np przez autorkę książki kucharskiej z XIX wieku: Lucynę Ćwierciakiewiczową nie mogła się odbyć bez barszczu z uszkami z farszem grzybowym.
W wielu domach obok lub zamiast barszczu podawało się aromatyczną zupę grzybową z polskich suszonych leśnych grzybów, najlepiej z cienkimi, domowymi łazankami. Na stołach, głównie na Podkarpaciu nie mogło zabraknąć żuru z uszkami.
A jeśli chodzi o ryby to na stole królowały śledzie - w oleju lub zupa śledziowa, a w zamożniejszych domach i inne ryby.
Ciekawostką jest, że tak popularny obecnie karp został spopularyzowany dopiero po II Wojnie Światowej, a to ze względu na stosunkowo niską cenę, łatwość hodowli i rozmnażania. I od tego czasu jest można rzec główną rybą wigilijną.

Nie mogło być Wigilii bez maku (jego ziarna symbolizowały szczęście). W rodzinach o korzeniach kresowych czy galicyjskich na deser przyrządzano kutię z pszenicy z dodatkiem mielonego maku, miodu, migdałów, orzechów włoskich oraz suszonych czy kandyzowanych owoców, czasami nasączonych porto czy innym alkoholem. W przeszłości kutia – deser i arystokracji, i włościan - miała przede wszystkim znaczenie magiczne (przyrządzano ją z jęczmienia, uważanego za ziarno boskie). Mak to także nieodłączny składnik innego ważnego wigilijnego deseru, czyli makowca z ciasta drożdżowego lub krucho-drożdżowego. Pod koniec XIX w. na stołach królowała nie tylko kutia czy łamańce z makiem: w Galicji królową deserów była strucla z makiem. 

Dzień wigilijny upływał pod znakiem postu, aż do uroczystej kolacji. Często też „suszono”, czyli powstrzymywano się od spożywania napojów.

Wigilijny stół nakrywano białym obrusem, pod który wkładano trochę siana. Zachowała się tradycja zostawiania dodatkowego nakrycia. I powszechne jest przekonanie, że przeznaczone jest ono dla zbłąkanego wędrowca.
Nasi przodkowie głęboko wierzyli, że dusze ich bliskich przybywają podczas wieczerzy wigilijnej. Nie wolno było zachowywać się głośno i nieostrożnie Zakazane było też szycie i przędzenie, ponieważ groziło to zranieniem przebywającej w domu duszy.Wierzono również, że w ty dniu zwierzęta przemówią ludzkim głosem.

Zakończenie wieczerzy było hasłem dla młodzieży do rozpoczęcia figlów i psot, które kończyły się o północy. Wówczas wszyscy udawali się na Pasterkę.

Takie urocze zdjęcie znalazłam w sieci. Jest ono dla mnie kwintesencją wszystkiego co było, minęło o czym warto pamiętać. Jakbym widziała oczami wyobraźni pra-pra-pra... czekających aby zasiąść do wigilijnego stołu. Tak właśnie kiedyś wyglądały izby naszych antenatów. Piszę naszych bo czy nam się to podoba czy nie zdecydowana większość nie ma nic wspólnego z arystokracją.
Choinka przypomina mi dzieciństwo, ale o tym pisałam rok temu; http://kocham-wies.blogspot.com/2015/12/swiateczny-czas-wspomnienia.html



Jak wiele przetrwało do dzisiejszych czasów? pewnie jest z tym różnie. Ja w każdy bądź razie uważam, że w tradycji ukryta jest nasza tożsamość. Warto ją kultywować i przekazywać kolejnym pokoleniom.
U mnie np.
- jest 12 potraw, każdy wszystkie musi skosztować aby zapewnić sobie dostatek na cały rok,
- jest rybia łuska, którą mąż obdarowuje wszystkich, to z kolei zapewnia pieniądz w portfelu,
- cały dzień się pości a dzięki temu mniej się zje i więcej dla nas zostaje 😉,
- jest dodatkowy talerz dla samotnego gościa,
- jest sianko pod obrusem,
- jest i pierwsza gwiazdka, no chyba że pochmurnie,
- no i pilnuję aby się nie kłucić, bo rok będzie kłutliwy.

A czego nie ma ?  śniegu. No może nie do końca, bo przeważnie w drugi dzień Świąt wyjeżdżamy do Chabaziewa a tam nie ma MPC-u, świateł na skrzyżowanich, suszarek, mikrofalówek  i innych wynalazków cywilizacji a za to możemy się cieszyć do woli śniegiem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz