Bardzo niepogodny to był tydzień. Niby miało być ładnie, ciepło itd a było głównie deszczowo, zimno i dopiero końcem tygodnia lekko się ociepliło ale za to zagrzmiało.
Tak, że plany polowe uległy lekkiej modyfikacji. Właściwie nadal ganiałam po chałupie ze zmiotką, odkurzaczem i mopem. Nawet miałam problem z wypraniem firanek , bo albo zimno albo deszcz na dworze, no to gdzie miały wyschnąć. Tak, że zdecydowana część tygodnia upłynęła pod znakiem totalnych, wiosennych, domowych porządków. Aż tu cud się stał w sobotę i po opadnięciu porannej mgły do godziny 15 było ciepło i sucho więc firanki już wiszą w oknach. A od godz. 15 powtórka z rozrywki czyli tym razem burza oczywiście z deszczem.
Moja wiosenne kuchnia przybrała taki odświeżony, wiosenno - letni wygląd:
W przypływie szaleństwa porządkowego nawet stalowe płyty kuchni kaflowej zostały wyszorowane. Prawdę powiedziawszy to do ubiegłego roku nie miałam świadomości, że te płyty też się myje. Dopiero sąsiadka mnie uświadomiła a raczej u Niej to zauważyłam. Ona czyści codziennie a ja raz do roku, na wiosnę. Teraz płyta gazowa wylądowała na kuchni kaflowej bo niezależnie od pogody okres grzewczy został definitywnie zakończony. Uruchomienie nastąpi jesienią.
Rozpoczęłam również sezon serowy, w czym akurat pogoda sprzyjała. Dwa razy odwiedziłam sąsiadkę od krówek i dwa serki pleśniowe się zrobiły wg przepisu : http://kocham-wies.blogspot.com/2016/04/moj-ser-plesniowy.html,
a teraz dojrzewają:
Do jednego serka eksperymentalnie dałam inny serek pleśniowy: Danish blue cheese, i zobaczę co wyjdzie. Trochę inaczej zachowywało się mleko nie wiem czy to przez przypadek, czy serek się nie nadaje ale pewnie spróbuję drugi raz i zobaczymy czy sytuacja się powtórzy. No i nie obędzie się od wstępnej, delikatnej degustacji.
Z kulinarnych wyczynów, udało mi się jeszcze, właśnie w sobotę, zebrać maje na miodzik. Będzie jedna porcja wg przepisu : http://kocham-wies.blogspot.com/2016/04/maje.html ,
bo przy takiej pogodzie pewnie na więcej nie ma co liczyć.
Ale, ale pomiędzy kroplami deszczu troszkę buszowałam jednak na świeżym powietrzu. Niewiele udało mi się zrobić ale to co najpilniejsze, tak.
Ucywilizowałam forsycję:
aż tyle tego wyszło, mąż od razu zabrał się za porządek, czyli palenie.
Udało mi się również pojeździć '' bubuzelą '' z czego najbardziej się cieszę. Nie wiem jakby trawnik wyglądał gdybym tego nie dokonała. Codziennie pada a to dla trawy raj.
Koszenie było oczywiście artystyczne, stokrotki omijałam. Tak pięknie wyglądają na trawniku, że nie mogłam się przecież ich pozbyć.
Przywiezione kwiatki też posadziłam, tak że trzeba pomyśleć o kolejnej dostawie.
A Niuniek ze stoickim spokojem spoglądał na wszystko z ulubionego punktu obserwacyjnego:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz