Kombinowałam, kombinowałam i wykombinowałam. Upiekłam tzw. chleb z gara. Muszę powiedzieć, że bardzo mi się spodobała ta czynność bo pracy przy nim jest bardzo ale to bardzo mało a efekt smakowy i wizualny powalający:
A przy tym jestem niesamowicie z siebie dumna, bo różnie kończyły się do tej pory zabawy z ciastem. Coś mi się wydaje, że chyba przełamałam fatum i teraz już będzie tylko lepiej.
Najwięcej czasu zajęło mi poszukiwanie odpowiedniego gara, ale znalazł się taki dość zużyty i nawet pokrywkę udało się dopasować, Tak więc w godzinach wieczornych przystąpiłam do dzieła.
I tak do miski wsypałam :
- 75 dkg mąki,
- 7 g drożdży w proszku ( opakowanie ),
- 1/2 łyżeczki cukru,
- 1,5 łyżeczki soli,
- 1 łyżki oleju,
- 2 szklanki ciepłej wody.
Wszystko to zamieszałam łyżką ( nawet rąk nie ubrudziłam ) do połączenia składników. Przykryłam pokrywką i całość usadowiłam na nocleg w lodówce ( ok 12 godzin ). Następnego dnia włączyłam piekarnik do którego włożyłam garnek z pokrywką, temperatura 220 st.C. W tym czasie zagniotłam krótko ciasto, teraz już ręką , przykryłam i tak sobie czekało ( 20-30 min ) aż gar się nagrzeje. Wyjęłam gar ( uwaga - bardzo gorący !! ) i wrzuciłam do niego ciasto. Zmniejszyłam temperaturę do 200 st.C i całość wylądowała w piekarniku na ok. 35 min. Po tym czasie zdjęłam pokrywkę i jeszcze piekłam ok 25 min.
Gorący wyjęłam na kratkę i tak smakowicie wyglądał jak na zdjęciu.
Weekend to oczywiście Chabaziewo, a tam coraz piękniej, coraz bardziej kolorowo. Oprócz kwiatków cebulowych zakwitła forsycja i magnolia, Tym razem zachwyciły mnie pierwiosnki, które tutaj nazywamy kurze łapki:
Nie mam pojęcia skąd ta nazwa, bo jak się im przyjrzy to ani łapek ani jakiejkolwiek innej kurzej części ciała nie przypominają.
Kwitną wszędzie na polach, łąkach no i oczywiście u mnie w ogrodzie i poza nim. Takie wdzięczne, blado żółciutkie kwiatuszki na łodyżce kwitną właśnie wczesną wiosną.
Ja oczywiście oprócz podziwiania i fotografowania harowałam w ogrodzie. I znów sadziłam kwiatki - bratki i kilkanaście kłączy, które zamówiłam w internecie, a to m.in; kolorowe liliowce, niebieski przetacznik, białe tuberozy, niebieska tawułka, biały ciemiernik, kolorowe floksy, piwonie itd.
Owocnik również w ten weekend zdążył się powiększyć a to za sprawą kilku krzaczków agrestu. Sąsiad przyniósł nam wykopane krzaki, chyba jest to stara odmiana co szczególnie mnie cieszy. Jakoś mam wrażenie, że stare odmiany owoców są bardziej odporne na wszelkiego rodzaju tałatajstwo i smakowo niebiańskie. Tak prawdziwie owocowe.
I po takim kolejnym pracowitym weekendzie nawet Niunek się zmęczył i znalazł chwilę wytchnienia w altanie w towarzystwie pięknie kwitnącej kępy białych kwiatuszków, nawiasem mówiąc mojej własnej produkcji:
Muszę jeszcze wspomnieć o tym, że na bazarkach pojawił się czosnek niedźwiedzi i nie można tego przegapić. Ja oczywiście już na niedzielny obiad zaserwowałam pyszną zupkę: http://kocham-wies.blogspot.com/2016/04/czosnek-niedzwiedzi.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz