Pogoda nadal niewiele się zmieniła chciaż jest chłodniej, około minus cztery stopnie a rano fruwały milimetrowe snieżynki trochę podobne do grysiku. Podczas porannego spaceru z Argo troszkę się zabieliło a cały ogród pokrył się krecimi kopcami , nie wiem czy to na zimę, czy może już na wiosnę??? W ciągu dnia nawet wyszło słoneczko i od razu świat zaczął wyglądać inaczej.
Ja nadal uprawiam słodkie leniuchowanie, to znaczy porabiam to o czym pisłałam w poprzednim poście. Wybieram się do pobliskiego miasteczka po lekkie zakupy a zwłaszcza po chleb. Zdarzało mi się go już nieraz piec, ale głównie w okresach śnieżnej zimy, bo wówczas wycieczka do Błażowej nie jest taka prosta a bywało że była wręcz niemożliwa. Myślę, że zima powoli się rozkręca.Tutaj zawsze jest zdecydowanie bardziej śnieżna i mroźna. Moje Chabaziewo leży na pogórzu strzyżowsko - dynowskim w związku z czym klimat jest trochę bardziej ostry.
Teraz przejdę do właściwego tematu czyli nadal będę opowiadać o moich inwencjach twórczych.
Na tapetę dzisiaj wezmę dwa meble a ich historia jest związana z tym domem.
Jest to stara szafa i skrzynia, oba te przedmioty znalazłam na strychu.
Strych to prawdopodobnie za szumne określenie, raczej tutaj pasowało by przewiewne poddasze, na którym przechowywane było siano, snopoki słomy i różne inne niepotrzebne przedmioty. Wiatr hulał na przestrzał a w kącie stała stara, wybrakowana szafa i skrzyna w której poniewierała się reszta jakiegoś starego ziarna.
Podczas remontu poddasza musiałam walczyć z robotnikami właśnie o te dwa meble. Nie mieściło im się w głowie, że coś takiego można chcieć zachować i tak walczyć o ich zachowanie, bo przecież tylko nadawały się na opał. Na dodatek niezmiernie przeszkadzały przy remoncie a zwłaszcza przy układaniu desek na podłogę a potem ich malowaniu.
Szafa była zniszczona i wybrakowana tzn. nie miała jednego skrzydła drzwi i szuflady. Wpadłam na pomysł aby te brakujące elementy zrobić z wikliny. Wymierzyłam je dokładnie, a wykonaniem zajął się bardzo miły pan, który po sąsiedzku prowadzi firmę handlującą wilkiną. Ja z kolei zabrałam się za szorowanie i malowanie szafy. Potrzebne mi były trzy kolory farby a po zamontowaniu brakujacych elementów efekt końcowy mnie zachwycił:
Podobnie rzecz się miała za skrzynią, ją też wykonałam w podobnym stylu i kolorach. Oba te meble dostały nowe życie i znalazły swoje miejsce na wyremontowanym poddaszu.
Witam w Chabaziewie

środa, 30 grudnia 2015
poniedziałek, 28 grudnia 2015
Chwalipięta część 1
Święta, Święta i po Świętach.............
Nadszedł czas na błogie lenistwo. Jestem w Chabaziewie i nic nie robię tzn poza czytaniem, spacerami z psem, szydełkowaniem, oglądaniem Rancza i Wspaniałego Stulecia no i pisaniem posta.
Za oknami jakoś zimy nie widać, śniegu nie ma nawet na lekarstwo, więc głównie przebywam w domu, w związku z tym jest duże prawdopodobieństwo, że mogę wyprodukować kilka postów przez tydzień bo tyle zamierzam tu być.
Będę się trochę chwalić moimi dotychczasowymi wyczynami czyli aranżacjami i przywracaniem drugiego życia niektórym sprzętom, które znalazły miejsce w moim domku. Jak już wcześniej pisałam uwielbiam eksperymentować i zawsze miałam słabość do rzeczy niestandardowych, wyjątkowych i mających tzw duszę. Lubię chodzić po pchlich targach gdzie czasami można wypatrzeć coś fajnego i niedrogiego. A cała frajda jest w tym aby samemu nadać im wyjątkowy i niepowtarzalny wygląd.
Tak było np. z szafką z dwiema szufladami , którą wypatrzyłam na starociach, była szara i nieatrakcyjna. Jak ją zobaczyłam od razu wiedziałam co chcę z nią zrobić.
Już wcześniej zetknęłam się, oczywiście w teorii z techniką decoupage i marzyło mi się aby ją zastosować w praktyce. Ta właśnie szafka była do tego jakby stworzona. Przyniosłam ją do domu, zakupiłam potrzebne materiały i zabrałam się do roboty. Najpierw odczyściłam ją, potem niektóre miejsca poprzecierałam świeczką aby uzyskać efekt patyny i pomalowałam na kolor ecru. Po czym przystąpiłam do właściwej pracy. Trwało to kilka dni, główie ze względu na okres przesychania.
Gotowy mebelek znalazł swoje miejsce we wnęce w przedpokoju oczywiście w Chabaziewie. Zresztą własnie tutaj jestem najbardziej kreatywna i wszystkie pomysły znajdują tutaj swoje miejsce.
I oto efekt:

Przedstwię jeszcze jeden mój pomysł ,trochę z innej bajki a mianowicie - adaptacja okna.
W jednym z pokoi są dwa okna. Jedno z nich wychodzi na werandę i właściwie od początku nie spełnia swojej funkcji. Można powiedzieć, że jest niepotrzebne. Długo myślałam co z tym zrobić. Pierwszy pomysł to było powiększenie pokoju o werandę, ale miałam obawy co do konstrukcji. Kolejny pomysł to zlikwidowanie okna przy okazji robienia elewacji, która jest dopiero w planie. Jednak po drodze urodził się jeszcze inny pomysł z tą werandą, ale to jeszcze czeka na realizację.
W związku z tym myślałam, myślałam no i wymyśliłam.
Zewnętrzne szyby w oknie zostały wymalowane na ciemnobrązowy kolor, zamontowałam w nim trzy półki i stało się oryginalną gablotą ozdobioną firanką i falbanką oczywiście przeze mnie zrobionymi.
I tak to wygląda:
Nadszedł czas na błogie lenistwo. Jestem w Chabaziewie i nic nie robię tzn poza czytaniem, spacerami z psem, szydełkowaniem, oglądaniem Rancza i Wspaniałego Stulecia no i pisaniem posta.
Za oknami jakoś zimy nie widać, śniegu nie ma nawet na lekarstwo, więc głównie przebywam w domu, w związku z tym jest duże prawdopodobieństwo, że mogę wyprodukować kilka postów przez tydzień bo tyle zamierzam tu być.
Będę się trochę chwalić moimi dotychczasowymi wyczynami czyli aranżacjami i przywracaniem drugiego życia niektórym sprzętom, które znalazły miejsce w moim domku. Jak już wcześniej pisałam uwielbiam eksperymentować i zawsze miałam słabość do rzeczy niestandardowych, wyjątkowych i mających tzw duszę. Lubię chodzić po pchlich targach gdzie czasami można wypatrzeć coś fajnego i niedrogiego. A cała frajda jest w tym aby samemu nadać im wyjątkowy i niepowtarzalny wygląd.
Tak było np. z szafką z dwiema szufladami , którą wypatrzyłam na starociach, była szara i nieatrakcyjna. Jak ją zobaczyłam od razu wiedziałam co chcę z nią zrobić.
Już wcześniej zetknęłam się, oczywiście w teorii z techniką decoupage i marzyło mi się aby ją zastosować w praktyce. Ta właśnie szafka była do tego jakby stworzona. Przyniosłam ją do domu, zakupiłam potrzebne materiały i zabrałam się do roboty. Najpierw odczyściłam ją, potem niektóre miejsca poprzecierałam świeczką aby uzyskać efekt patyny i pomalowałam na kolor ecru. Po czym przystąpiłam do właściwej pracy. Trwało to kilka dni, główie ze względu na okres przesychania.
Gotowy mebelek znalazł swoje miejsce we wnęce w przedpokoju oczywiście w Chabaziewie. Zresztą własnie tutaj jestem najbardziej kreatywna i wszystkie pomysły znajdują tutaj swoje miejsce.
I oto efekt:
Przedstwię jeszcze jeden mój pomysł ,trochę z innej bajki a mianowicie - adaptacja okna.
W jednym z pokoi są dwa okna. Jedno z nich wychodzi na werandę i właściwie od początku nie spełnia swojej funkcji. Można powiedzieć, że jest niepotrzebne. Długo myślałam co z tym zrobić. Pierwszy pomysł to było powiększenie pokoju o werandę, ale miałam obawy co do konstrukcji. Kolejny pomysł to zlikwidowanie okna przy okazji robienia elewacji, która jest dopiero w planie. Jednak po drodze urodził się jeszcze inny pomysł z tą werandą, ale to jeszcze czeka na realizację.
W związku z tym myślałam, myślałam no i wymyśliłam.
Zewnętrzne szyby w oknie zostały wymalowane na ciemnobrązowy kolor, zamontowałam w nim trzy półki i stało się oryginalną gablotą ozdobioną firanką i falbanką oczywiście przeze mnie zrobionymi.
I tak to wygląda:
wtorek, 22 grudnia 2015
Świąteczne życzenia
Przygotowania do Świąt wkraczają w fazę decydujacą. Czyli wszystkie ręce na pokład. Muszę przyznać w tym momencie, że te Święta czyli Bożego Narodzenia głównie przygotowuje mój mąż.
Trwa to już od 16 lat od kiedy to my organizujemy dla całej rodziny Wigilię. Ilość osób co roku jest inna. W zależności kto jest w kraju lub nie wyjeżdza do nowej rodziny. Tak średnio jest nas około 10 osób. Spotyka się u nas przy stole wigilijnym cztery pokolenia.
Nasze Wigilie są mieszanką Wigilii moich dziadków o czym już wcześniej pisałam z domieszką moich pomysłów. Ponieważ jestem tradycjonalistką przygotowuję co roku 12 potraw.
Jak już wspomniałam mąż bardzo dużo pomaga, to on kisi buraki na zakwas i oczywiście gotuje barszcz czerwony. Ryby, czyli koniecznie karp, również są jego domeną a nauczył się od mojej cioci Leny gotować i doprawiać rybę po żydowsku - w galarecie, wychodzi mu pysznie. Druga odsłona karpia to ryba panierowana i smażona. Ponadto raz w roku, właśnie przed Wigilią poświęca przeważnie 2 dni i robi uszka, mnóstwo uszek w ty roku będzie ok. 700 szt.Te uszka to są raczej uszeczka, bo są takie malutkie, wykrawa je specjalną małą literatką/kieliszkiem , która tylko do tego służy. Farsz robi z mieszanki suszonych leśnych grzybów. Uszka są przepyszne!!!!
Ja gotuję żur z grzybami, kapustę również z grzybami , kompot z suszek i kutię.
Jak co roku jest jeszcze miejsce na moje pomysły, bo lubię czymś zaskakiwać.
W tym roku postanowiłam upiec kulebiaka z kapustą i grzybami i zrobię śledzia z renetą i czerwoną cebulą, przepisy znalazłam na www.smaker.pl
Jeżeli chodzi o pierogi w tym roku będą kupne: ruskie i z kapustą. Pierogi wcześniej robiła moja siostra albo siostrzenica. W tym roku niestety ich nie ma w kraju więc pysznych pierogów też nie będzie. Bardzo żałuję, nie tylko ze wzlędu na pierogi.
I tym sposobem jest 12 potraw.
Do tradycji też zalicza się obiad świąteczny. Jest to zawsze wiejska gęś, czyli jak ja to mówię prawdziwa, nadziewana farszem z podrobów i grzybów, obłożona jabłkami i tak pieczona. Jest to również kulinarny wyczyn mojego męża.
Oczywiście w Wigilię są również prezenty pod choinką. Święty Mikołaj ma utrudnione zadanie, bo co roku musi wypatrywać gdzie też moje wnuczki spędzą Święta. W tym roku będzie musiał zaglądnąć na Podkarpacie, bo właśnie przyjechały. Chciaż właściwie powinnam powiedzieć przyleciały, bo od 2 lat przylatują do mnie same!!! samolotem. Dla mnie jest to wyczyn niesamowity bo mają obecnie 10 i 7 lat, a ja choć mam już ich sporo do tej pory nie leciałam i lecieć nie będę.
Ale dość o lataniu. Teraz życzę miłych przygotowań.
a potem, życzenia spod mojej choinki :
Pogodnych i zdrowych Świąt Bożego Narodzenia.
Trwa to już od 16 lat od kiedy to my organizujemy dla całej rodziny Wigilię. Ilość osób co roku jest inna. W zależności kto jest w kraju lub nie wyjeżdza do nowej rodziny. Tak średnio jest nas około 10 osób. Spotyka się u nas przy stole wigilijnym cztery pokolenia.
Nasze Wigilie są mieszanką Wigilii moich dziadków o czym już wcześniej pisałam z domieszką moich pomysłów. Ponieważ jestem tradycjonalistką przygotowuję co roku 12 potraw.
Jak już wspomniałam mąż bardzo dużo pomaga, to on kisi buraki na zakwas i oczywiście gotuje barszcz czerwony. Ryby, czyli koniecznie karp, również są jego domeną a nauczył się od mojej cioci Leny gotować i doprawiać rybę po żydowsku - w galarecie, wychodzi mu pysznie. Druga odsłona karpia to ryba panierowana i smażona. Ponadto raz w roku, właśnie przed Wigilią poświęca przeważnie 2 dni i robi uszka, mnóstwo uszek w ty roku będzie ok. 700 szt.Te uszka to są raczej uszeczka, bo są takie malutkie, wykrawa je specjalną małą literatką/kieliszkiem , która tylko do tego służy. Farsz robi z mieszanki suszonych leśnych grzybów. Uszka są przepyszne!!!!
Ja gotuję żur z grzybami, kapustę również z grzybami , kompot z suszek i kutię.
Jak co roku jest jeszcze miejsce na moje pomysły, bo lubię czymś zaskakiwać.
W tym roku postanowiłam upiec kulebiaka z kapustą i grzybami i zrobię śledzia z renetą i czerwoną cebulą, przepisy znalazłam na www.smaker.pl
Jeżeli chodzi o pierogi w tym roku będą kupne: ruskie i z kapustą. Pierogi wcześniej robiła moja siostra albo siostrzenica. W tym roku niestety ich nie ma w kraju więc pysznych pierogów też nie będzie. Bardzo żałuję, nie tylko ze wzlędu na pierogi.
I tym sposobem jest 12 potraw.
Do tradycji też zalicza się obiad świąteczny. Jest to zawsze wiejska gęś, czyli jak ja to mówię prawdziwa, nadziewana farszem z podrobów i grzybów, obłożona jabłkami i tak pieczona. Jest to również kulinarny wyczyn mojego męża.
Oczywiście w Wigilię są również prezenty pod choinką. Święty Mikołaj ma utrudnione zadanie, bo co roku musi wypatrywać gdzie też moje wnuczki spędzą Święta. W tym roku będzie musiał zaglądnąć na Podkarpacie, bo właśnie przyjechały. Chciaż właściwie powinnam powiedzieć przyleciały, bo od 2 lat przylatują do mnie same!!! samolotem. Dla mnie jest to wyczyn niesamowity bo mają obecnie 10 i 7 lat, a ja choć mam już ich sporo do tej pory nie leciałam i lecieć nie będę.
Ale dość o lataniu. Teraz życzę miłych przygotowań.
a potem, życzenia spod mojej choinki :
Pogodnych i zdrowych Świąt Bożego Narodzenia.
czwartek, 17 grudnia 2015
To już miesiąc
Właśnie jestem niespodziewanie w miejscu, gdzie równo miesiąc temu i gdzie rozpoczęła się moja przygoda z blogowaniem., czyli u moich kochanych wnuczek.
Napisałam niespodziewanie, bo faktycznie nie planowałam wyjazdu, zwłaszcza że jak wcześniej pisałam czas do Świąt miałam poświęcić , przynajmniej w części porządkom.
Ale widać są ważniejsze ( córka mnie potrzebowała ) i przyjemniejsze rzeczy niż sprzątanie w związku z tym z radością spakowałam się , wsiadłam w samochód i w drogę. Po ok 5 godzinach byłam na miejscu.
Dokładnie 16 listopada napisałam pierwszego posta .
Więc wczoraj przypadła swoista miesięcznica. Ale bez obawy, nie będę jej świętować co miesiąc .
Bardzo się cieszę, że są osoby które zaglądają do mojego świata i mam nadzieję, że zawsze coś ciekawego i inspirującego mogą tam znaleźć i może z czasem zechcą do mnie też coś napisać. Ja dopiero się rozkręcam.
Od wczoraj za sprawą Klary blog ma inny nagłówek . Tym razem jest to zimowy fragment krajobrazu sąsiadującego z Chabaziewem, a zwierzaki są tam stałymi bywalcami o każdej porze roku.
Do blogowania skłoniła mnie Klara, ale właściwie od dłuższego czasu mocno się zastanawiałam jak by tu podzielić się wiedzą , przeżyciami i spostrzeżeniami. Moje pomysły obejmowały m.in pamiętnik. Jednak jakoś nie do końca byłam przekonana..
Chcę coś pisanego zostawić przede wszystkim wnuczkom i dzieciom. Moje myśli, pasje, uwagi, historię Chabaziewa i nie tylko, może dobre rady? i w ogóle mój świat. Myślę i mam nadzieję, że ten sposób to dobry pomysł. Nawet ze względu na współczesny - elektroniczny środek przekazu. Przecież komputery i wirtualny świat to teraz abecadło i nie sądzę aby jakakolwiek forma papierowa była lepsza .
moje piękna chabaziowa róża żółto-herbaciana z pozdrowieniami :

Napisałam niespodziewanie, bo faktycznie nie planowałam wyjazdu, zwłaszcza że jak wcześniej pisałam czas do Świąt miałam poświęcić , przynajmniej w części porządkom.
Ale widać są ważniejsze ( córka mnie potrzebowała ) i przyjemniejsze rzeczy niż sprzątanie w związku z tym z radością spakowałam się , wsiadłam w samochód i w drogę. Po ok 5 godzinach byłam na miejscu.
Dokładnie 16 listopada napisałam pierwszego posta .
Więc wczoraj przypadła swoista miesięcznica. Ale bez obawy, nie będę jej świętować co miesiąc .
Bardzo się cieszę, że są osoby które zaglądają do mojego świata i mam nadzieję, że zawsze coś ciekawego i inspirującego mogą tam znaleźć i może z czasem zechcą do mnie też coś napisać. Ja dopiero się rozkręcam.
Od wczoraj za sprawą Klary blog ma inny nagłówek . Tym razem jest to zimowy fragment krajobrazu sąsiadującego z Chabaziewem, a zwierzaki są tam stałymi bywalcami o każdej porze roku.
Do blogowania skłoniła mnie Klara, ale właściwie od dłuższego czasu mocno się zastanawiałam jak by tu podzielić się wiedzą , przeżyciami i spostrzeżeniami. Moje pomysły obejmowały m.in pamiętnik. Jednak jakoś nie do końca byłam przekonana..
Chcę coś pisanego zostawić przede wszystkim wnuczkom i dzieciom. Moje myśli, pasje, uwagi, historię Chabaziewa i nie tylko, może dobre rady? i w ogóle mój świat. Myślę i mam nadzieję, że ten sposób to dobry pomysł. Nawet ze względu na współczesny - elektroniczny środek przekazu. Przecież komputery i wirtualny świat to teraz abecadło i nie sądzę aby jakakolwiek forma papierowa była lepsza .
moje piękna chabaziowa róża żółto-herbaciana z pozdrowieniami :
niedziela, 13 grudnia 2015
Moje czasopochłaniacze
No właśnie , blog nazywa się Chabaziewo a ja niewiele o tym piszę. Ale spokojnie, na pewno to się zmieni wraz z nadejściem ulubionej pory roku - wiosny. Teraz jest zima, mniej chabaziowych zajęć, ale są inne zalety tej pory. Też potrafi być piękna, choć ostatnio bliżej Wielkanocy ale to nieważne, też jest potrzebna. Jest to czas gdzie organizuję sobie czas trochę inaczej ale niekoniecznie nudnie.. Jest wiele rzeczy, na które w pełni sezonu wiosenno- letnio- jesiennego niewiele jest czasu. Teraz na przykład wymyślam co zmienię, inaczej ustawię, co przesadzę, gdzie posadzę i co zrobię w przyszłym roku w Chabaziewie. Na szczęście pomysłów mi nie brakuje.
W pozostałych wolnych chwialch szukam różnych sposobów na przezimowanie.
A to, że jestem osobą dość pogodną, z dużą dozą pozytywnego myślenia i spojrzenia na świat, praktycznie w każdej sytuacji potrafię znaleźć coś fajnego i czas mi szybko leci ( czasami za bardzo).
Uwielbiam czytać , od kilku lat jest to powieść historyczna i biografie osób wpływających na losy świata. ( oprócz tematów wojennych ). Zagłębiając się w treść kolejnych książek przenoszę się do innego świata . Tajemniczego i odległego bo nawet 2 - 3 tys lat do tyłu. Wyobraźnia pracuje . Świat jest inny ale żądze, charaktery i skłonności ludzkie jakby się nie zmieniły przez tyle stuleci. Walka o władzę, o przetrwanie, o wpływy, intrygi , romanse, zbrodnie, itd. są obecne i dzisiaj. ale jakby inne. W tej literaturze fascynuje mnie głównie to, że to nie fikcja, że bohaterowie są autentyczni ( przynajmniej część z nich ) i że mogę wkraść się niezauważona do historii i przyglądać się ich życiu. Że ten ówczesny świat jest taki uroczy, kolorowy i wytworny ze swoimi zwyczajami, ucztami, modą, etykietą i architekturą inną niż ta dzisiejsza. . Ta ciekawość ówczesnego życia jest tak wielka, że z zapartym tchem połykam kolejne tomy. Zwłaszcza, że odwiedzam różne kultury. Obecnie zaczytuję się w powieściach Philippy Gregory, która wspaniale łączy literacką fikcję z historią. Ostatnio '' połknęłam'' Katarzynę Wielką Ewy Stachniak a w zanadrzu mam m.in. Pawła Jasienicę. Codziennie wieczorem , niezależnie od pory roku, muszę trochę pobyć w tym innym świecie.
O robieniu na drutach i szydełku już wcześniej wspomniałam i jeszcze nie raz wspomnę.
Mam jeszcze jednego mega - totalnego fioła ; tym fiołem jest serial RANCZO. To jest chyba uzależnienie. Prawie na pamięć znam dialogi i akcje, nawet nie wiem ile razy już go oglądałam. W każdym bądź razie codziennie, obojętnie jaki odcinek i jaki program go emituje ja włączam telewizor, skaczę po programach aby go znaleźć. Same już dialogi wprowadzają mnie od rana w dobry humor , nie wspominając o wi zji. W tym czasie oczywiście wykonuję wszystkie domowe czynności: myję naczynia , gotuję, odkurzam, sprzątam itd , ale również robię na szydełku czy drutach.. Ktoś słucha muzykę a ja RANCZO.
Syn kiedyś powiedzał ; przecież ten odcinek w tym tygodniu ogladasz już chyba piąty raz......................... I tak faktycznie było i tak jest.
O mani kupowania książek kucharskich ( pod tym pojęciem kryją się również nalewki, wina, przetwory, wędliny, sery ) już pisałam, ale wspomnę jeszcze o wydawnictwach związanych z florą i ziołami również łąkowymi. O ich wykorzystaniu dużo będzie począwszy od wiosny.
Teraz również jestem na bieżąco w temacie bo regularnie zakupuję miesięczniki z cyklu Kocham Ogród, Mam Ogród, Przepis na Ogród itd i planuję swoje wiosenno-letnie wyczyny.
Puzzle to również bardzo wciągająca zabawa ale wyłącznie zimowa. Właśnie udało mi się skończyć układankę i całe szczęście, bo jest jeszcze kilka dni do Świąt i będę mogła się choć trochę skupić na porządkach za czym muszę przyznać, szczególnie nie przepadam!!!!
Jest wiele przyjemniejszych rzeczy..............................
Nie sposób nie wspomnieć w tym miejscu o frajdzie pisania tego bloga. To też jest jak narkotyk i miłe spędzenie czasu. Nigdy bym siebie nie podejrzewała o takie hobby. Ale widać że życie porafi zaskoczyć, nawet w moim wieku, napierw puzzle teraz blog ..............co jeszcze ?????
Dodam jeszcze, że historia kiedyś też nie była wcale moim ulubionym przedmioem, wręcz jej nie lubiłam , a teraz.............?
Oto moje ostatnie dzieło - puzzle, 1500 sztuk , przy nich mile spędziłam ok 2 miesiące.
Po Nowym Roku zacznę kolejne i akurat do wiosny powinnam skończyć.
W pozostałych wolnych chwialch szukam różnych sposobów na przezimowanie.
A to, że jestem osobą dość pogodną, z dużą dozą pozytywnego myślenia i spojrzenia na świat, praktycznie w każdej sytuacji potrafię znaleźć coś fajnego i czas mi szybko leci ( czasami za bardzo).
Uwielbiam czytać , od kilku lat jest to powieść historyczna i biografie osób wpływających na losy świata. ( oprócz tematów wojennych ). Zagłębiając się w treść kolejnych książek przenoszę się do innego świata . Tajemniczego i odległego bo nawet 2 - 3 tys lat do tyłu. Wyobraźnia pracuje . Świat jest inny ale żądze, charaktery i skłonności ludzkie jakby się nie zmieniły przez tyle stuleci. Walka o władzę, o przetrwanie, o wpływy, intrygi , romanse, zbrodnie, itd. są obecne i dzisiaj. ale jakby inne. W tej literaturze fascynuje mnie głównie to, że to nie fikcja, że bohaterowie są autentyczni ( przynajmniej część z nich ) i że mogę wkraść się niezauważona do historii i przyglądać się ich życiu. Że ten ówczesny świat jest taki uroczy, kolorowy i wytworny ze swoimi zwyczajami, ucztami, modą, etykietą i architekturą inną niż ta dzisiejsza. . Ta ciekawość ówczesnego życia jest tak wielka, że z zapartym tchem połykam kolejne tomy. Zwłaszcza, że odwiedzam różne kultury. Obecnie zaczytuję się w powieściach Philippy Gregory, która wspaniale łączy literacką fikcję z historią. Ostatnio '' połknęłam'' Katarzynę Wielką Ewy Stachniak a w zanadrzu mam m.in. Pawła Jasienicę. Codziennie wieczorem , niezależnie od pory roku, muszę trochę pobyć w tym innym świecie.
O robieniu na drutach i szydełku już wcześniej wspomniałam i jeszcze nie raz wspomnę.
Mam jeszcze jednego mega - totalnego fioła ; tym fiołem jest serial RANCZO. To jest chyba uzależnienie. Prawie na pamięć znam dialogi i akcje, nawet nie wiem ile razy już go oglądałam. W każdym bądź razie codziennie, obojętnie jaki odcinek i jaki program go emituje ja włączam telewizor, skaczę po programach aby go znaleźć. Same już dialogi wprowadzają mnie od rana w dobry humor , nie wspominając o wi zji. W tym czasie oczywiście wykonuję wszystkie domowe czynności: myję naczynia , gotuję, odkurzam, sprzątam itd , ale również robię na szydełku czy drutach.. Ktoś słucha muzykę a ja RANCZO.
Syn kiedyś powiedzał ; przecież ten odcinek w tym tygodniu ogladasz już chyba piąty raz......................... I tak faktycznie było i tak jest.
O mani kupowania książek kucharskich ( pod tym pojęciem kryją się również nalewki, wina, przetwory, wędliny, sery ) już pisałam, ale wspomnę jeszcze o wydawnictwach związanych z florą i ziołami również łąkowymi. O ich wykorzystaniu dużo będzie począwszy od wiosny.
Teraz również jestem na bieżąco w temacie bo regularnie zakupuję miesięczniki z cyklu Kocham Ogród, Mam Ogród, Przepis na Ogród itd i planuję swoje wiosenno-letnie wyczyny.
Puzzle to również bardzo wciągająca zabawa ale wyłącznie zimowa. Właśnie udało mi się skończyć układankę i całe szczęście, bo jest jeszcze kilka dni do Świąt i będę mogła się choć trochę skupić na porządkach za czym muszę przyznać, szczególnie nie przepadam!!!!
Jest wiele przyjemniejszych rzeczy..............................
Nie sposób nie wspomnieć w tym miejscu o frajdzie pisania tego bloga. To też jest jak narkotyk i miłe spędzenie czasu. Nigdy bym siebie nie podejrzewała o takie hobby. Ale widać że życie porafi zaskoczyć, nawet w moim wieku, napierw puzzle teraz blog ..............co jeszcze ?????
Dodam jeszcze, że historia kiedyś też nie była wcale moim ulubionym przedmioem, wręcz jej nie lubiłam , a teraz.............?
Oto moje ostatnie dzieło - puzzle, 1500 sztuk , przy nich mile spędziłam ok 2 miesiące.
Po Nowym Roku zacznę kolejne i akurat do wiosny powinnam skończyć.
środa, 9 grudnia 2015
Kulinarne przygotowania do Świąt
U mnie już rozpoczął się gorący okres przygotowań do Świąt.
Wielką frajdę sprawia mi eksperymentaowanie z różnymi potrawami i na każdym kroku próbuję sporządzić coś nowego. I to nie dotyczy tylko Świąt.
Uwielbiam kupować książki zresztą nie tylko kucharskie, w tych ostatnich zachwycają mnie ładne wydania, zdjęcia potraw i to, że zawsze znajdę w nich coś ciekawego co postanawiam wypróbować. Nie mogę przejść obojętnie obok ładnego wydawnictwa. Mąż się śmieje, że życia mi zabraknie aby wszystko wypróbować.
Teraz zajmę się wędlinami . Kilka razy do roku przygotowuję sama sprawdzone wyroby kierując się zasadą, że wiem co jem, bo muszę przyznać, że od czasu do czasu robię eksperymenty z tzw. zdrowym jedzeniem
Nie są to przepisy przeze mnie wymyślone ale gdzieś przeczytane, spróbowane i wprowadzone do mojej kuchni.
I tak numer jeden to schab gotowany kwadrans. Jest wspaniały a sposób przyrządzenia bardzo prosty.
Kupuję ok 1 kg schabu. zalewam go 1 literm wody z przyprawami ( łyżka majeranku, 1/2 łyżeczki pieprzu, 4 ząbki czosnku, 2 liście laurowe, 3 ziarna ziela angielskiego, 1/6 szklanki soli, 1/3 szklanki cukru ) . Gotuję schab w zalewie 10 minut. Zostawiam w zalewie a po wystygnęciu przenoszę do lodówki do następnego dnia ( co najmniej 6 godzin ). Na drugi dzień gotuję go 5 minut i studzę w zalewie. Wyjmuję z zalewy, zawijam w folię, wkładam do lodówki na 2 dni. po tym czasie nadaje się do jedzenia.
Numer dwa to wędlina długodojrzewająca - u mnie już jest w przygotowaniu.
Można ją zrobić z różnych kawałków mięsa: karkówka, ogonówka, szynka itd.
Obecnie kupiłam ładny kawałek karkówki ok 1,5 kg.
Nacieram ją 1/2 szklanki cukru , układam w pojemniku i wkładam do lodówki na 36 godzin.
Z mięska wycieknie trochę wody a jej ilość zależy od tego jakie mięso udało nam się kupuć. Po tym czasie myjemy mięso dokładnie, suszymy ręcznikiem papierowym i nacieramy tym razem 1/2 szklanki soli i znów wkładamy do lodówki na 36 godzin. Ponownie myjemy i osuszamy a teraz nacieramy przygotowaną mieszanką ziół : główka czosnku, 2 łyżki suszonego majeranku, 1/2 łyżeczki pikantnej czerwonej papryki, 1/2 łyżeczki mieszanki pieprzów i ponownie wkładamy do lodówki na 36 godzin. Po tym czasie wkładamy mięso do pończochy/skarpety i wieszamy w przewiewnym, suchym i ciepłym miejscu. Ja wieszam na okapie nad kuchenką. Powinno tak wisieć co najmniej 4 dni. Ja zwykle suszę dłużej - nawet 2 tygodnie. Po tym czasie wyjmuję z pończochy, cieniutko kroję i jest gotowe do konsumpcji..
W tym roku po raz pierwszy eksperymentuję z boczkiem. W nowo zakupionej książce Kuchnia Kresowa znalazłam ciekawy przepis na boczek po ukraińsku. Zaintrygował mnie a zwłaszcza jego zdjęcie. I tak , kupiłam 1 kg surowegoi boczku. Natarłam go zaprawą z posiekanej główki czosnku, 3 łyżek suszonego majeranku i natki pietruszki, 2 łyżek suszonego czosnku niedzwiedziego i łyżeczki młotkowego czerwonego pieprzu i łyżki soli.
Odłożyłam do lodówki na noc. Na drugi dzień :
Przygotowujemy 1/2 kg soli gruboziarnistej. Na dno płaskiego naczynia wsypałąm połowę, na niej położyłam boczek i obsypałam go pozostałą solą. Szczelnie zakryłam folią aluminiową i ponownie włożyłam do lodówki na co najmniej 12 dni. I tam sobie teraz przebywa. Po tym czasie należy zeskrobać nadmiar soli i podać jako zakąska z wiejskim chlebem i kiszonymi ogórkami.
Oczywiście w powyższych przepisach można eksperymentować z przyprawami i ziołami w zależności od upodobań.
Na razie wędliny robię w taki właśnie sposób, ale już nie moge się doczekać ukończenia wędzarni i wtedy na dobre rozwinę skrzydła .
a to moja karkówka - długodojrzewająca , etap zasolenia :
Wielką frajdę sprawia mi eksperymentaowanie z różnymi potrawami i na każdym kroku próbuję sporządzić coś nowego. I to nie dotyczy tylko Świąt.
Uwielbiam kupować książki zresztą nie tylko kucharskie, w tych ostatnich zachwycają mnie ładne wydania, zdjęcia potraw i to, że zawsze znajdę w nich coś ciekawego co postanawiam wypróbować. Nie mogę przejść obojętnie obok ładnego wydawnictwa. Mąż się śmieje, że życia mi zabraknie aby wszystko wypróbować.
Teraz zajmę się wędlinami . Kilka razy do roku przygotowuję sama sprawdzone wyroby kierując się zasadą, że wiem co jem, bo muszę przyznać, że od czasu do czasu robię eksperymenty z tzw. zdrowym jedzeniem
Nie są to przepisy przeze mnie wymyślone ale gdzieś przeczytane, spróbowane i wprowadzone do mojej kuchni.
I tak numer jeden to schab gotowany kwadrans. Jest wspaniały a sposób przyrządzenia bardzo prosty.
Kupuję ok 1 kg schabu. zalewam go 1 literm wody z przyprawami ( łyżka majeranku, 1/2 łyżeczki pieprzu, 4 ząbki czosnku, 2 liście laurowe, 3 ziarna ziela angielskiego, 1/6 szklanki soli, 1/3 szklanki cukru ) . Gotuję schab w zalewie 10 minut. Zostawiam w zalewie a po wystygnęciu przenoszę do lodówki do następnego dnia ( co najmniej 6 godzin ). Na drugi dzień gotuję go 5 minut i studzę w zalewie. Wyjmuję z zalewy, zawijam w folię, wkładam do lodówki na 2 dni. po tym czasie nadaje się do jedzenia.
Numer dwa to wędlina długodojrzewająca - u mnie już jest w przygotowaniu.
Można ją zrobić z różnych kawałków mięsa: karkówka, ogonówka, szynka itd.
Obecnie kupiłam ładny kawałek karkówki ok 1,5 kg.
Nacieram ją 1/2 szklanki cukru , układam w pojemniku i wkładam do lodówki na 36 godzin.
Z mięska wycieknie trochę wody a jej ilość zależy od tego jakie mięso udało nam się kupuć. Po tym czasie myjemy mięso dokładnie, suszymy ręcznikiem papierowym i nacieramy tym razem 1/2 szklanki soli i znów wkładamy do lodówki na 36 godzin. Ponownie myjemy i osuszamy a teraz nacieramy przygotowaną mieszanką ziół : główka czosnku, 2 łyżki suszonego majeranku, 1/2 łyżeczki pikantnej czerwonej papryki, 1/2 łyżeczki mieszanki pieprzów i ponownie wkładamy do lodówki na 36 godzin. Po tym czasie wkładamy mięso do pończochy/skarpety i wieszamy w przewiewnym, suchym i ciepłym miejscu. Ja wieszam na okapie nad kuchenką. Powinno tak wisieć co najmniej 4 dni. Ja zwykle suszę dłużej - nawet 2 tygodnie. Po tym czasie wyjmuję z pończochy, cieniutko kroję i jest gotowe do konsumpcji..
W tym roku po raz pierwszy eksperymentuję z boczkiem. W nowo zakupionej książce Kuchnia Kresowa znalazłam ciekawy przepis na boczek po ukraińsku. Zaintrygował mnie a zwłaszcza jego zdjęcie. I tak , kupiłam 1 kg surowegoi boczku. Natarłam go zaprawą z posiekanej główki czosnku, 3 łyżek suszonego majeranku i natki pietruszki, 2 łyżek suszonego czosnku niedzwiedziego i łyżeczki młotkowego czerwonego pieprzu i łyżki soli.
Odłożyłam do lodówki na noc. Na drugi dzień :
Przygotowujemy 1/2 kg soli gruboziarnistej. Na dno płaskiego naczynia wsypałąm połowę, na niej położyłam boczek i obsypałam go pozostałą solą. Szczelnie zakryłam folią aluminiową i ponownie włożyłam do lodówki na co najmniej 12 dni. I tam sobie teraz przebywa. Po tym czasie należy zeskrobać nadmiar soli i podać jako zakąska z wiejskim chlebem i kiszonymi ogórkami.
Oczywiście w powyższych przepisach można eksperymentować z przyprawami i ziołami w zależności od upodobań.
Na razie wędliny robię w taki właśnie sposób, ale już nie moge się doczekać ukończenia wędzarni i wtedy na dobre rozwinę skrzydła .
a to moja karkówka - długodojrzewająca , etap zasolenia :
niedziela, 6 grudnia 2015
Świąteczny czas - wspomnienia
Było to bardzo, bardzo dawno temu.
Właśnie w tym przedświątecznym okresie nachodzą mnie wspomnienia ( być może jest to związane z wiekiem ?) i staję się przez moment małą, beztroską dziewczynką , która razem z rodzicami i siostrą jedzie w ten zimowy czas do jednych z dziadków na Święta. Podróż jest niedaleka, do miasteczka na Podkarpaniu - Błażowej.
Jakże inne były to czasy; zima z zaspami , kilkunasto stopniowy mróz, pod nogami lód i trzeszczący śnieg.
Ówczesna Błażowa również była inna od dzisiejszej. Jakaś mniejsza, bardziej do wsi podobna. Życie było skupione na niewielkim ryneczeku z plantami , karczmą i kościołem a naokoło pola i zaspy . Taką ją pamiętam.
Podróż również jest inna.
Jedziemy w ten zimowy czas, za oknem siarczysty mróz i zaspy śniegu a nasz środek lokomocji to nieogrzewany Jelcz. Obecnie takie autobusy można pewnie spotkać w jakimś muzeum komunikacji. Aby coś zobaczyć trzeba było mocno chuchać na zamarznięte szyby i przez powstałą dziukę oglądać świat dookoła.
Po ok 40 minutach dojeżdżamy do miejscowości docelowej i docieramy do domu dziadków . Jest przyjemnie ciepło, ogień trzaska pod piecem a na szybach widać jak mróz wymalował piękne roślinne motywy . Babcia krząta się w kuchni, mama do niej dołącza a ja z siostrą mamy za zadanie ubrać choinkę.
Jeżeli jeszcze dalej sięgnę pamięcią to widzę skromną, niewielką, żywą choinkę z długimi słodkimi cukierkami - soplami ( bywają takie w sklepach, ale raczej są mało popularne ), lampkami - w specjalnych uchwytach małe świeczki, jabłkami, orzechami włoskimi owiniętymi w kolorowe złotka , kilkoma szklanymi bańkami i watą initującą śnieg.
W domu unosi się przyjemny zapach jedliny, gotowanych potraw i piernika.
Uroczystość odbywa się w pokoju, który nie jest w codziennym użyciu. Odbywały się w nim tylko większe uroczystości czyli imieniny dziadków i przjęcia świąteczne. Jest skromnie umeblowany; duży stół, krzesła, kanapa , komoda z szufladami i wąska szafka na której stałi choinka.
Przed rozpoczeciem wieczerzy wigilijnej , razem z siostrą wyglądamy pierwszej gwiazdy bo to warunek jej rozpoczęcia. Gdy wreszcie zabłyśnie wpadamy do domu z radosnym okrzykiem i wówczas można zasiąść do stołu. Naokoło zasiadają rodzice, dziadkowie, ciocie z wujkami, gości jest sporo.
Na poczatku oczywiście dzielimy się opłatkiemi i składamy życzenia,
po czym na stół wnoszone są potrawy : pierogi ruskie i z kapustą, żur z grzybami i uszkami ( do tej pory pamietam ten niepotarzalny smak ), karp smażony, groch z kapustą , odsmażane ziemiaki i obowiązkowy kompot z suszek.
Inna odsłona świątecznego czasu to Wigilia u drugich dziadków. Ponieważ mieszkaliśmy w jednym domu odpadała podróż a sama atmosfera również była inna , bardziej miastowa.
Nawet opłatek smakował inaczj bo był przełożony miodem.
Wigilijne potrawy również różniły się , pewnie dlatego, że dziadkowie przyjechali z Kresów.
Na początek był podawany barszcz czerwony z uszkami, dalej pierogi ruskie i z kapustą (nigdy lepszych nie jadłam ), karp w galarecie tzw po żydowsku no i oczywiście kutia.
W czasie wieczerzy śpiewaliśmy kolędy przy akompaniamencie pianina, na którym grała ciocia, siostra mamy. Potem była pasterka.
Wigilia do tej pory to dla mnie czas magiczny, uroczysty i rodzinny. Już niedługo zacznę do niej przygotowania. .
Teraz trochę inna bajka...............
W ubiegły weekend tak wyglądało moje Chabaziewo:
Właśnie w tym przedświątecznym okresie nachodzą mnie wspomnienia ( być może jest to związane z wiekiem ?) i staję się przez moment małą, beztroską dziewczynką , która razem z rodzicami i siostrą jedzie w ten zimowy czas do jednych z dziadków na Święta. Podróż jest niedaleka, do miasteczka na Podkarpaniu - Błażowej.
Jakże inne były to czasy; zima z zaspami , kilkunasto stopniowy mróz, pod nogami lód i trzeszczący śnieg.
Ówczesna Błażowa również była inna od dzisiejszej. Jakaś mniejsza, bardziej do wsi podobna. Życie było skupione na niewielkim ryneczeku z plantami , karczmą i kościołem a naokoło pola i zaspy . Taką ją pamiętam.
Podróż również jest inna.
Jedziemy w ten zimowy czas, za oknem siarczysty mróz i zaspy śniegu a nasz środek lokomocji to nieogrzewany Jelcz. Obecnie takie autobusy można pewnie spotkać w jakimś muzeum komunikacji. Aby coś zobaczyć trzeba było mocno chuchać na zamarznięte szyby i przez powstałą dziukę oglądać świat dookoła.
Po ok 40 minutach dojeżdżamy do miejscowości docelowej i docieramy do domu dziadków . Jest przyjemnie ciepło, ogień trzaska pod piecem a na szybach widać jak mróz wymalował piękne roślinne motywy . Babcia krząta się w kuchni, mama do niej dołącza a ja z siostrą mamy za zadanie ubrać choinkę.
Jeżeli jeszcze dalej sięgnę pamięcią to widzę skromną, niewielką, żywą choinkę z długimi słodkimi cukierkami - soplami ( bywają takie w sklepach, ale raczej są mało popularne ), lampkami - w specjalnych uchwytach małe świeczki, jabłkami, orzechami włoskimi owiniętymi w kolorowe złotka , kilkoma szklanymi bańkami i watą initującą śnieg.
W domu unosi się przyjemny zapach jedliny, gotowanych potraw i piernika.
Uroczystość odbywa się w pokoju, który nie jest w codziennym użyciu. Odbywały się w nim tylko większe uroczystości czyli imieniny dziadków i przjęcia świąteczne. Jest skromnie umeblowany; duży stół, krzesła, kanapa , komoda z szufladami i wąska szafka na której stałi choinka.
Przed rozpoczeciem wieczerzy wigilijnej , razem z siostrą wyglądamy pierwszej gwiazdy bo to warunek jej rozpoczęcia. Gdy wreszcie zabłyśnie wpadamy do domu z radosnym okrzykiem i wówczas można zasiąść do stołu. Naokoło zasiadają rodzice, dziadkowie, ciocie z wujkami, gości jest sporo.
Na poczatku oczywiście dzielimy się opłatkiemi i składamy życzenia,
po czym na stół wnoszone są potrawy : pierogi ruskie i z kapustą, żur z grzybami i uszkami ( do tej pory pamietam ten niepotarzalny smak ), karp smażony, groch z kapustą , odsmażane ziemiaki i obowiązkowy kompot z suszek.
Inna odsłona świątecznego czasu to Wigilia u drugich dziadków. Ponieważ mieszkaliśmy w jednym domu odpadała podróż a sama atmosfera również była inna , bardziej miastowa.
Nawet opłatek smakował inaczj bo był przełożony miodem.
Wigilijne potrawy również różniły się , pewnie dlatego, że dziadkowie przyjechali z Kresów.
Na początek był podawany barszcz czerwony z uszkami, dalej pierogi ruskie i z kapustą (nigdy lepszych nie jadłam ), karp w galarecie tzw po żydowsku no i oczywiście kutia.
W czasie wieczerzy śpiewaliśmy kolędy przy akompaniamencie pianina, na którym grała ciocia, siostra mamy. Potem była pasterka.
Wigilia do tej pory to dla mnie czas magiczny, uroczysty i rodzinny. Już niedługo zacznę do niej przygotowania. .
Teraz trochę inna bajka...............
W ubiegły weekend tak wyglądało moje Chabaziewo:
wtorek, 1 grudnia 2015
Moje Chabaziewo - trochę historii
Moje Chabaziewo 10 lat temu wyglądało zupełnie inaczej. Zarówno dom jak i ogród.
Dom nadawał się do generalnego remantu, zarówno na zewnątrz jak i wewnatrz. Teren wokół domu był też bardzo zaniedbany. Ale mi to nie przeszkodziło.
Jak go zobaczyłam : stary drewniany , pomalowany na zielono, z wiatrem hulajacym na strychu, rozwalającym się kominem od razu wiedziałam, że musi być mój.
Był i jest to typowy domek dla tej okolicy. Jest, bo bryły domy nie chciałam zmieniać, chciałam zachować to co mnie zauroczyło. Powiększyłam tylko ganek przy wejściu, tak że powstało coś na wzór niewielkiego tarasu.
Wewnątrz była duża kuchnia , oczywiście z piecem kaflowym , dwa pokoje z tzw stojakiem ( jest to pokojowy piec kaflowy ) , pomieszczenie gdzie powstała łazienka i bardzo ważne tzw. drzwi na przestrzał, czyli z jednej strony można wejść a drugą wyjść.
No i zabrałam się do roboty. Na pierwszy rzut poszły fundamenty i przy okazji odwodnienie, potem wylewka ( bo deski były ułożone na ziemi ), a na niej drewniana podłoga w pokojach modrzewiowa a w kuchni i przedpokoju dębowa. Ideą, która mi przyświecała było zachowanie charakteru, jak ja go nazwałam : wiejsko - sielsko - rustykalnego. W związku z tym i łazienka musiała się w ten klimat wpasować.
Na podłodze położony został parkiet przemysłowy, wannę ozdabia zasłonka z materiału ( zamiast obudowy ), a miedziana umywalka o kształcie miski jest osadzona w starych, żeliwnych nogach od maszyny do szycia.
Został wyremontowany również strych, gdzie powstały 3 pokoje.
Równoczesnie z pracami w domu zmieniał się również ogród. Ponieważ dom jest położony w kotlinie a na około teren jest dolinkowato - pagórkowaty, więc nie ma tam monotonii. Część terenu została ogrodzona deskami i powstało wydzielone urokliwe ranczo, które co roku jest inne, bo uwielbiam zmiany.
Dom nadawał się do generalnego remantu, zarówno na zewnątrz jak i wewnatrz. Teren wokół domu był też bardzo zaniedbany. Ale mi to nie przeszkodziło.
Jak go zobaczyłam : stary drewniany , pomalowany na zielono, z wiatrem hulajacym na strychu, rozwalającym się kominem od razu wiedziałam, że musi być mój.
Był i jest to typowy domek dla tej okolicy. Jest, bo bryły domy nie chciałam zmieniać, chciałam zachować to co mnie zauroczyło. Powiększyłam tylko ganek przy wejściu, tak że powstało coś na wzór niewielkiego tarasu.
Wewnątrz była duża kuchnia , oczywiście z piecem kaflowym , dwa pokoje z tzw stojakiem ( jest to pokojowy piec kaflowy ) , pomieszczenie gdzie powstała łazienka i bardzo ważne tzw. drzwi na przestrzał, czyli z jednej strony można wejść a drugą wyjść.
No i zabrałam się do roboty. Na pierwszy rzut poszły fundamenty i przy okazji odwodnienie, potem wylewka ( bo deski były ułożone na ziemi ), a na niej drewniana podłoga w pokojach modrzewiowa a w kuchni i przedpokoju dębowa. Ideą, która mi przyświecała było zachowanie charakteru, jak ja go nazwałam : wiejsko - sielsko - rustykalnego. W związku z tym i łazienka musiała się w ten klimat wpasować.
Na podłodze położony został parkiet przemysłowy, wannę ozdabia zasłonka z materiału ( zamiast obudowy ), a miedziana umywalka o kształcie miski jest osadzona w starych, żeliwnych nogach od maszyny do szycia.
Został wyremontowany również strych, gdzie powstały 3 pokoje.
Równoczesnie z pracami w domu zmieniał się również ogród. Ponieważ dom jest położony w kotlinie a na około teren jest dolinkowato - pagórkowaty, więc nie ma tam monotonii. Część terenu została ogrodzona deskami i powstało wydzielone urokliwe ranczo, które co roku jest inne, bo uwielbiam zmiany.
Subskrybuj:
Posty (Atom)