Sama nie mogłam uwierzyć jak to jest fantastycznie wreszcie poczuć ten wspaniały zapach wsi. Taki świeży, pachnący a na dodatek coś w pobliżu było koszone i ten zapach skoszonej lekko przeschniętej trawki, poezja. Co prawda pogoda nie do końca jest taka jaką by się chciało ale już wygląda słoneczko i ma być coraz lepiej, czyli cieplej.
Pierwszy rzut oka na Chabaziewo po 3 - tygodniowej przerwie , nienajgorszy:
pod altaną kwitną pięknie kolorowe tulipany, właśnie dzięki chłodnej pogodzie dłużej można nimi cieszyć oczy i obserwować jak otwierają się do słoneczka i zamykają gdy się ochłodzi.
I malutki ogródek przydomowy też prezentuje się całkiem fajnie :
Kwitną głównie narcyze ; białe i żółte. Niezadługo będą i czosnki i lilie a potem róża, malwy no i na kratce będą piąć się wiciokrzewy.
Trawsko też zdążyło już urosnąć czyli w przyszłym tygodniu czeka mnie koszenie. Mówię mnie, bo to ja koszę ogród, mam swoją bubuzelę ( miejscowe określenie na kosiarkę ) i nie pozwalam mężowi zbliżyć się do tego wynalazku cywilizacji, co wcale nie powoduje u Niego protestów. Wcześniej nieopatrzne takie zbliżenie kosztowało mnie sukcesywnym zmniejszaniem areału roślin kwitnących, niby nie było widać.....
Tak, że sprawiedliwy podział pracy nastąpił; ja ogród koszę a mąż wszystko co poza nim.
Nawiozłam oczywiście zapas kwiatków, powojników i krzaczków do sadzenia. Cały ostatni tydzień spędziłam na uzupełnianiu braków. Teraz to już tak będzie, zaczęła się u mnie kwiatomania.
Oto moje pierwsze zdobycze:
petunie, aksamitki, żeniszki i begonie, wszystkiego po 10 sztuk.
Ale na tym nie koniec,
tutaj wszystkiego po trochu i kwiatki z ryneczku i mój przychówek ( pelargonie ) i zakupy w ogrodniczych.
To wszystko czeka na słoneczko i ciepełko, bo wówczas lepiej mi się biega po ogrodzie. Lada dzień już to nastąpi przynajmniej takie są prognozy. Tak, że mam trochę polowej roboty w tym nadchodzącym tygodniu.
Ale w międzyczasie w oczekiwaniu na piękną pogodę też biegam, tylko że po domu za wiosennymi porządkami. Zmieniam dom z jesienno - zimowego na wiosenno - letni. Firanki, zasłony, zasłonki, serwety, serwetki, chodniczki, dywaniki itd. Wszystko to idzie w ruch i ląduje w swoich nowych miejscach przeznaczenia.
A tak np. wygląda po liftingu moje centrum dowodzenia:
Dywanik na podłodze to oczywiście własna szydełkowa robota, czym zresztą zdążyłam się już wcześniej pochwalić a na ścianie ten obraz z rowerem to też efekt mojej zimowej pracy, taki sezonowy czasopochłaniacz czyli puzzle w ilości 1500 sztuk. No i takie sobie przytulne miejsce na poddaszu wyszło.
Siedzę tam sobie wieczorami po robocie, wszystko mam pod ręką i w zależności od nastroju coś porabiam; grzebię w poszukiwaniu przodków ( to jest jak narkotyk ), szydełko ( drugi narkotyk ), pisanie bloga ( kolejny ), książka, TV itd albo wszystko na raz. Na nudy nie ma czasu.
A najfajniejsze jest to, że właśnie rozpoczął się najwspanialszy okres w roku. Moje przebywanie w Chabaziewie będzie zdecydowanie dłuższe a ja powoli przemienię się w chłoporolnika albo jak kto woli w wieśniaka. A czasami w gospodynię domu przyjmującą z radością odwiedzających nas gości. A czasami w babcię z utęsknieniem czekająca na przyjazd wnuczek.
I niech tak będzie jak najdłużej.
A tu jeszcze tacy fantastyczni goście:
para dzikich kaczek szuka miejsca na gniazdo.
Witam w Chabaziewie

sobota, 29 kwietnia 2017
niedziela, 23 kwietnia 2017
Wielkanocna wycieczka
Tak jeszcze na chwilkę cofnę się do poprzedniej świątecznej niedzieli.
Kiedyś postanowiłam, że będę wnuczkom przy każdej możliwej okazji pokazywać piękne Bieszczady i okolice. I tak też się stało w to niedzielne wielkanocne południe. Stwierdziłam, że po śniadaniowym obżarstwie nieźle by było gdzieś się ruszyć, coś zobaczyć i zrobić miejsce na kolejne obżarstwo czyli na świąteczny obiad.
Tak więc hasło padło i kto chciał udał się z nami na wycieczkę. A ponieważ pogoda w miarę dopisała, co wcale nie było tej wiosny takie oczywiste, udaliśmy się Odrzykonia oddalonego od Rzeszowa o ok 40 km. Szkoda tylko, że niestety wejść do ruin nie mogliśmy. Na stronie internetowej nie było o tym żadnej wzmianki, miało być otwarte od 16 kwietnia, chociaż zakładałam taką sytuację. Ale trudno. Z zewnątrz też można zobaczyć ruiny chociaż najciekawsze atrakcje są wewnątrz a resztę dopełniła ciekawa historia zamku.
Encyklopedyczna nazwa zamku to Kamieniec w Korczynie - Odrzykoniu.
Pierwsze wzmianki o zamku pochodzą z 1348 r. kiedy to Kamieniec był własnością króla Kazimierza Wielkiego. Po roku 1390 darowany był przez Władysława Jagiełłę Klemensowi z Moskorzewa. I od tej pory znajdował się w prywatnych rękach.
Klemens Moskorzewski stworzył podstawy potęgi materialnej rycerskiego rodu Pilawitów, rozbudował Zamek Wysoki , wzniósł od strony wschodniej Zamek Średni, a od strony zachodniej Przedzamcze Odrzykońskie. Na piętrze Zamku Wysokiego ulokował i uposażył kaplicę, konsekrowaną w roku 1402. Pod koniec XIV w. Kamieniec stał się rezydencją Klemensa, którego wnukowie w roku 1452 właśnie od nazwy zamku przyjęli nazwisko Kamienieckich. Wzrost zamożności i pozycji społecznej rodu Pilawitów był zasługą Henryka, który zmarł w 1488 roku. Najwybitniejszym z synów Henryka był najstarszy Mikołaj, związany z dworem królewskim, hetman małopolski kierujący obroną ziem ruskich. W roku 1502 król mianował Mikołaja Kamienieckiego pierwszym w historii wojska polskiego hetmanem wielkim koronnym. W tym okresie do Zamku Średniego zostało dobudowane od wschodu Przedzamcze Korczyńskie. Okres współgospodarowania braci Kamienieckich zakończył się w roku 1512 układem o podziale majątku. W 1530 roku Zamek Korczyński, Kamieniecki odsprzedał Sewerynowi Bonerowi, którego córkę poślubił syn wojewody lubelskiego Firleja. Zamek Wysoki od roku 1599 do 1601 należał do Stadnickich, w 1601 nabywają go Skotniccy. Kolejnymi właścicielami byli Stadniccy, Scypionowie del Campo, Kalinowscy, Jabłonowscy, Fredrowie, Starowieyscy i Szeptyccy.
Tutaj udało mi się przez szparkę w bramie zrobić odrobinę wnętrza.
Ale najciekawszy jest fragment historii, kiedy zamek dostał się w ręce hr. Aleksandra Fredry, autora ZEMSTY, a było to tak:
I na kanwie tej właśnie historii powstała ZEMSTA.
Nieopodal ruin stoi sobie na wzgórzu urokliwa, wiekowa chatka, pewnie pamięta wczesne lata ubiegłego wieku, a być może jeszcze wcześniejsze:
Takie widoki zawsze pobudzają moją wyobraźnię.
Po zejściu z wzgórza zamkowego tuż za zakrętem znajduje się skalny obelisk dziękczynny :
Rzut beretem od Odrzykonia znajduje się kolejny kompleks olbrzymich skał zwany Prządki:
A legenda ich powstania jest taka:
Dawno temu był taki zwyczaj, że dziewczęta, wychodzące za mąż, musiały własnoręcznie uprząść nici na płótno, z którego szyto suknie dla nich i dla narzeczonych. W tym to czasie mieszkały w zamku dwie dorosłe córki z matką. Obie miały wkrótce wyjść za mąż, siedziały przeto przy kołowrotkach i przędły nić na ślubne suknie. Ślub miał odbyć się w Wielki Poniedziałek. Siostry śpieszyły się bardzo, ale że pracy było jeszcze dużo, nie zdążyły jej w czasie wykończyć. Nadeszła Wielkanoc. Siostry zamiast iść na rezurekcję do kaplicy zamkowej, zamknęły się w pokoju, chcąc wykończyć pracę. Kiedy się o tym dowiedziała matka, zawrzała strasznym gniewem i zawołała: „Obyście za karę skamieniały, przeklęte córki!” I oto obie córki zamieniły się w głazy, a z nimi matka, jako że nie umiała wychować córek w bojaźni bożej.
(wg opowiadania Zofii Grochmal)
To była taka krótka lekcja historyczno - krajoznawcza, której uczestnikiem była m.in. moja starsza wnuczka Klara.
Kiedyś postanowiłam, że będę wnuczkom przy każdej możliwej okazji pokazywać piękne Bieszczady i okolice. I tak też się stało w to niedzielne wielkanocne południe. Stwierdziłam, że po śniadaniowym obżarstwie nieźle by było gdzieś się ruszyć, coś zobaczyć i zrobić miejsce na kolejne obżarstwo czyli na świąteczny obiad.
Tak więc hasło padło i kto chciał udał się z nami na wycieczkę. A ponieważ pogoda w miarę dopisała, co wcale nie było tej wiosny takie oczywiste, udaliśmy się Odrzykonia oddalonego od Rzeszowa o ok 40 km. Szkoda tylko, że niestety wejść do ruin nie mogliśmy. Na stronie internetowej nie było o tym żadnej wzmianki, miało być otwarte od 16 kwietnia, chociaż zakładałam taką sytuację. Ale trudno. Z zewnątrz też można zobaczyć ruiny chociaż najciekawsze atrakcje są wewnątrz a resztę dopełniła ciekawa historia zamku.
Encyklopedyczna nazwa zamku to Kamieniec w Korczynie - Odrzykoniu.
Pierwsze wzmianki o zamku pochodzą z 1348 r. kiedy to Kamieniec był własnością króla Kazimierza Wielkiego. Po roku 1390 darowany był przez Władysława Jagiełłę Klemensowi z Moskorzewa. I od tej pory znajdował się w prywatnych rękach.
Klemens Moskorzewski stworzył podstawy potęgi materialnej rycerskiego rodu Pilawitów, rozbudował Zamek Wysoki , wzniósł od strony wschodniej Zamek Średni, a od strony zachodniej Przedzamcze Odrzykońskie. Na piętrze Zamku Wysokiego ulokował i uposażył kaplicę, konsekrowaną w roku 1402. Pod koniec XIV w. Kamieniec stał się rezydencją Klemensa, którego wnukowie w roku 1452 właśnie od nazwy zamku przyjęli nazwisko Kamienieckich. Wzrost zamożności i pozycji społecznej rodu Pilawitów był zasługą Henryka, który zmarł w 1488 roku. Najwybitniejszym z synów Henryka był najstarszy Mikołaj, związany z dworem królewskim, hetman małopolski kierujący obroną ziem ruskich. W roku 1502 król mianował Mikołaja Kamienieckiego pierwszym w historii wojska polskiego hetmanem wielkim koronnym. W tym okresie do Zamku Średniego zostało dobudowane od wschodu Przedzamcze Korczyńskie. Okres współgospodarowania braci Kamienieckich zakończył się w roku 1512 układem o podziale majątku. W 1530 roku Zamek Korczyński, Kamieniecki odsprzedał Sewerynowi Bonerowi, którego córkę poślubił syn wojewody lubelskiego Firleja. Zamek Wysoki od roku 1599 do 1601 należał do Stadnickich, w 1601 nabywają go Skotniccy. Kolejnymi właścicielami byli Stadniccy, Scypionowie del Campo, Kalinowscy, Jabłonowscy, Fredrowie, Starowieyscy i Szeptyccy.
Ale najciekawszy jest fragment historii, kiedy zamek dostał się w ręce hr. Aleksandra Fredry, autora ZEMSTY, a było to tak:
Pomysł tego utworu zrodził się w 1829 r., kiedy to ówczesny kapitan armii napoleońskiej, hrabia Aleksander Fredro dzięki małżeństwu z Zofią Jabłonowską, został właścicielem zamku odrzykońskiego. Przeglądając archiwalia swego majątku, natrafił na akta procesowe właścicieli zamku z pierwszej połowy XVII wieku. Wynikało z nich, że Piotr Firlej i Jan Skotnicki toczyli ze sobą wieloletni spór, któremu kres położył dopiero ślub zawarty w 1630 r. przez wojewodzica Mikołaja Firleja z kasztelanką Zofią Skotnicką.
I na kanwie tej właśnie historii powstała ZEMSTA.
Nieopodal ruin stoi sobie na wzgórzu urokliwa, wiekowa chatka, pewnie pamięta wczesne lata ubiegłego wieku, a być może jeszcze wcześniejsze:
Po zejściu z wzgórza zamkowego tuż za zakrętem znajduje się skalny obelisk dziękczynny :
Rzut beretem od Odrzykonia znajduje się kolejny kompleks olbrzymich skał zwany Prządki:
Dawno temu był taki zwyczaj, że dziewczęta, wychodzące za mąż, musiały własnoręcznie uprząść nici na płótno, z którego szyto suknie dla nich i dla narzeczonych. W tym to czasie mieszkały w zamku dwie dorosłe córki z matką. Obie miały wkrótce wyjść za mąż, siedziały przeto przy kołowrotkach i przędły nić na ślubne suknie. Ślub miał odbyć się w Wielki Poniedziałek. Siostry śpieszyły się bardzo, ale że pracy było jeszcze dużo, nie zdążyły jej w czasie wykończyć. Nadeszła Wielkanoc. Siostry zamiast iść na rezurekcję do kaplicy zamkowej, zamknęły się w pokoju, chcąc wykończyć pracę. Kiedy się o tym dowiedziała matka, zawrzała strasznym gniewem i zawołała: „Obyście za karę skamieniały, przeklęte córki!” I oto obie córki zamieniły się w głazy, a z nimi matka, jako że nie umiała wychować córek w bojaźni bożej.
(wg opowiadania Zofii Grochmal)
To była taka krótka lekcja historyczno - krajoznawcza, której uczestnikiem była m.in. moja starsza wnuczka Klara.
poniedziałek, 17 kwietnia 2017
Słodkie świąteczne fantazje
I przyszedł czas na moje cukiernicze, przedświąteczne wyczyny. A zdarzyło się to w wielki piątek, to taka swoista pokuta zważając na moje umiejętności. No ale słowo się rzekło, że wszystko swojskie na Święta, no to do dzieła.
Na pierwszy rzut poszła babka, zwłaszcza że miałam pomocnika, Klarę.
Przepis ten wykorzystuję od kilku lat a zaciekawił mnie w nim jeden składnik a mianowicie oranżada. A babka jako wypiek jest fantastyczna, piekę ją z wnuczką i jest to Jej ulubione ciasto.
A więc jest to babka oranżadowa a przepis kilka lat temu był publikowany w '' Przepisy czytelników''.
No to do rzeczy, składniki:
- 5 jajek,
- 3 szklanki mąki,
- 1,5 szklanki cukru,
- 3 łyżeczki proszku do pieczenia,
- 1 szklanka oleju,
- 2 łyżki kakao,
- 1 szklanka oranżady,
- 1 opakowanie cukru waniliowego
Białka ( ze szczyptą soli ) ubić mikserem na sztywną pianę. Dodawać cukier, kolejno; po 1 żółtku, mąkę i proszek do pieczenia. Gdy masa będzie jednolita dolać olej, po czym oranżadę.
Ciasto podzielić na 2 części. Do jednej dodać kakao a do drugiej cukier waniliowy. Do formy nakładać na przemian 1 łyżkę jasnej masy i 1 łyżkę ciemnej masy itd.
Piec w temp. 180st.C przez 40 - 60 min ( do suchego patyczka ). I musi się udać, tu nie ma co schrzanić.
I się nie schrzaniło.
Do kolejnych wypieków podchodziłam z większą niepewnością, ale co tam, raz kozie śmierć.
No to do dzieła; przedwojenny cwibak ( z www. kuchennykredens.pl ), właśnie dlatego mi się spodobał, że przepis jest stary taki babciny. Fajnie mówi się ;; babciny;; jak sama przecież jestem babcią i to do kwadratu, ale przecież każdy miał kiedyś babcię👵. Kiedyś moja babcia zawsze na Święta Wielkanocne piekła cwibak a ponadto wszystko co ma w nazwie tradycyjny podoba mi się. Ten jest smakowo można powiedzieć właśnie babciny, dużo bakalii a skórka z pomarańczy daje właśnie ten niezapomniany świąteczny smak dzieciństwa. Jak to się człowiek przy każdej okazji szybko poddaje wspomnieniom.....
- 5 jaj
- tyle mąki, ile ważą 4 jajka (ok 250 g)
- tyle cukru, ile ważą 4 jajka (ok 250 g)
- bakalie w ilości dowolnej (skórka pomarańczowa, posiekane w paski migdały, rodzynki, morele suszone, żurawina)
- cukier puder do przygotowania lukru
Z czterech jaj oddzielić białka od żółtek. Białka ubić na sztywną pianę. Żółtka z cukrem ukręcić na kogel mogel. Ubite na puszystą masę żółtka połączyć jednym całym jajkiem, mąką i dokładnie wymieszać. Dodać pianę z białek i obtoczone w mące (ważne!) bakalie. Masa powinna być bardzo gęsta od bakalii. Ciasto przelać do wysmarowanej masłem i wysypanej mąką keksówki i piec ok 50 minut w nagrzanym do 180 C piekarniku. Od ok 40 minuty sprawdzamy drewnianym patyczkiem czy ciasto jest już upieczone. Ciasto przechowywać pod przykryciem.
Ukoronowaniem moich wypieków był czekoladowy sernik jak z bajki ( z www.aniagotuje.pl ). A co w tym przepisie mnie zauroczyło? Zdjęcie, po prostu dostałam ślinotoku od samego patrzenia. Takie przepysznie czekoladowe i takie po prostu jest. A ponadto bardzo proste i wydaje się małokaloryczne. A ja w tym przypadku postanowiłam dodatkowo poeksperymentować z ksylitolem. To cukier z brzozy, ma około 40% mniej kalorii od zwykłego i tak sobie pomyślałam, że czemu nie spróbować?
Ponieważ przeważającą ilość słodkiego to właśnie ja pochłaniam, w myśl zasady; aby się nie zmarnowało,a ponieważ ostatnio będąc na cudownej diecie ( http://kocham-wies.blogspot.com/2017/02/koniec-z-jo-jo.html ) zrzuciłam 10 kg to szkoda tego zaprzepaścić. Choć ciut mniej kalorii może uda mi się pochłonąć, bo łasuchem nie przestałam być choć teraz tylko raczej od święta.
- 500 g dobrego mielonego twarogu
- 100 g śmietanki 30 %
- 1 serek waniliowy – 200 g
- tabliczka gorzkiej czekolady 60-70% – 100 g
- 3 czubate łyżki kakao
- łyżka mąki/skrobi ziemniaczanej
- 5 łyżek cukru pudru
W rondelku podgrzewałam kakao, śmietankę, cukier puder i pokruszoną czekoladę do czasu aż zrobiła się gładka i jednolita masa.
W misce mieszamy twaróg, z serkiem waniliowym i mąką ziemniaczaną. Dodajemy ciepły krem czekoladowy, dobrze mieszamy np. blenderem.
Formę z masą umieszczamy w piekarniku na środkowej półce i pieczemy 70 min. w temp, 180 st.C.
Aby sernik nie popękał na dno piekarnika wkładamy pojemnik z wodą.
Po upieczeniu pozostawiamy w piekarniku 15 min przy uchylonych drzwiczkach.
Zimny wyjmujemy z formy i obsypujemy czym chcemy; kokosem, orzeszkami, czekoladą itp.
A tu wszystko razem.
Niekwestionowanym zwycięzcą plackowym wg wnuczki Klary została sprawdzona już niejednokrotnie babka.
Jak już piszę o rankingach to hitem okazały się również bułeczki czosnkowe, które piekłam w niedzielny poranek ( przed śniadaniem ) - http://kocham-wies.blogspot.com/2017/04/czas-zaczac.html .
Dla ułatwienia sobie pracy i uniknięcia ewentualnych dodatkowych rozczarowań, wszystkie swoje słodkości piekę w formach silikonowych i mam spokój z przypalaniem, problemami z wyciągnięciem i tym podobnymi niespodziewanymi atrakcjami.
No i nadeszły Święta :
i po Świętach..........................teraz będzie wielkie mrożenie.
A więc jest to babka oranżadowa a przepis kilka lat temu był publikowany w '' Przepisy czytelników''.
No to do rzeczy, składniki:
- 5 jajek,
- 3 szklanki mąki,
- 1,5 szklanki cukru,
- 3 łyżeczki proszku do pieczenia,
- 1 szklanka oleju,
- 2 łyżki kakao,
- 1 szklanka oranżady,
- 1 opakowanie cukru waniliowego
Białka ( ze szczyptą soli ) ubić mikserem na sztywną pianę. Dodawać cukier, kolejno; po 1 żółtku, mąkę i proszek do pieczenia. Gdy masa będzie jednolita dolać olej, po czym oranżadę.
Ciasto podzielić na 2 części. Do jednej dodać kakao a do drugiej cukier waniliowy. Do formy nakładać na przemian 1 łyżkę jasnej masy i 1 łyżkę ciemnej masy itd.
Piec w temp. 180st.C przez 40 - 60 min ( do suchego patyczka ). I musi się udać, tu nie ma co schrzanić.
I się nie schrzaniło.
Do kolejnych wypieków podchodziłam z większą niepewnością, ale co tam, raz kozie śmierć.
No to do dzieła; przedwojenny cwibak ( z www. kuchennykredens.pl ), właśnie dlatego mi się spodobał, że przepis jest stary taki babciny. Fajnie mówi się ;; babciny;; jak sama przecież jestem babcią i to do kwadratu, ale przecież każdy miał kiedyś babcię👵. Kiedyś moja babcia zawsze na Święta Wielkanocne piekła cwibak a ponadto wszystko co ma w nazwie tradycyjny podoba mi się. Ten jest smakowo można powiedzieć właśnie babciny, dużo bakalii a skórka z pomarańczy daje właśnie ten niezapomniany świąteczny smak dzieciństwa. Jak to się człowiek przy każdej okazji szybko poddaje wspomnieniom.....
- 5 jaj
- tyle mąki, ile ważą 4 jajka (ok 250 g)
- tyle cukru, ile ważą 4 jajka (ok 250 g)
- bakalie w ilości dowolnej (skórka pomarańczowa, posiekane w paski migdały, rodzynki, morele suszone, żurawina)
- cukier puder do przygotowania lukru
Z czterech jaj oddzielić białka od żółtek. Białka ubić na sztywną pianę. Żółtka z cukrem ukręcić na kogel mogel. Ubite na puszystą masę żółtka połączyć jednym całym jajkiem, mąką i dokładnie wymieszać. Dodać pianę z białek i obtoczone w mące (ważne!) bakalie. Masa powinna być bardzo gęsta od bakalii. Ciasto przelać do wysmarowanej masłem i wysypanej mąką keksówki i piec ok 50 minut w nagrzanym do 180 C piekarniku. Od ok 40 minuty sprawdzamy drewnianym patyczkiem czy ciasto jest już upieczone. Ciasto przechowywać pod przykryciem.
Ukoronowaniem moich wypieków był czekoladowy sernik jak z bajki ( z www.aniagotuje.pl ). A co w tym przepisie mnie zauroczyło? Zdjęcie, po prostu dostałam ślinotoku od samego patrzenia. Takie przepysznie czekoladowe i takie po prostu jest. A ponadto bardzo proste i wydaje się małokaloryczne. A ja w tym przypadku postanowiłam dodatkowo poeksperymentować z ksylitolem. To cukier z brzozy, ma około 40% mniej kalorii od zwykłego i tak sobie pomyślałam, że czemu nie spróbować?
Ponieważ przeważającą ilość słodkiego to właśnie ja pochłaniam, w myśl zasady; aby się nie zmarnowało,a ponieważ ostatnio będąc na cudownej diecie ( http://kocham-wies.blogspot.com/2017/02/koniec-z-jo-jo.html ) zrzuciłam 10 kg to szkoda tego zaprzepaścić. Choć ciut mniej kalorii może uda mi się pochłonąć, bo łasuchem nie przestałam być choć teraz tylko raczej od święta.
- 500 g dobrego mielonego twarogu
- 100 g śmietanki 30 %
- 1 serek waniliowy – 200 g
- tabliczka gorzkiej czekolady 60-70% – 100 g
- 3 czubate łyżki kakao
- łyżka mąki/skrobi ziemniaczanej
- 5 łyżek cukru pudru
W rondelku podgrzewałam kakao, śmietankę, cukier puder i pokruszoną czekoladę do czasu aż zrobiła się gładka i jednolita masa.
W misce mieszamy twaróg, z serkiem waniliowym i mąką ziemniaczaną. Dodajemy ciepły krem czekoladowy, dobrze mieszamy np. blenderem.
Formę z masą umieszczamy w piekarniku na środkowej półce i pieczemy 70 min. w temp, 180 st.C.
Aby sernik nie popękał na dno piekarnika wkładamy pojemnik z wodą.
Po upieczeniu pozostawiamy w piekarniku 15 min przy uchylonych drzwiczkach.
Zimny wyjmujemy z formy i obsypujemy czym chcemy; kokosem, orzeszkami, czekoladą itp.
A tu wszystko razem.
Niekwestionowanym zwycięzcą plackowym wg wnuczki Klary została sprawdzona już niejednokrotnie babka.
Jak już piszę o rankingach to hitem okazały się również bułeczki czosnkowe, które piekłam w niedzielny poranek ( przed śniadaniem ) - http://kocham-wies.blogspot.com/2017/04/czas-zaczac.html .
Dla ułatwienia sobie pracy i uniknięcia ewentualnych dodatkowych rozczarowań, wszystkie swoje słodkości piekę w formach silikonowych i mam spokój z przypalaniem, problemami z wyciągnięciem i tym podobnymi niespodziewanymi atrakcjami.
No i nadeszły Święta :
i po Świętach..........................teraz będzie wielkie mrożenie.
niedziela, 9 kwietnia 2017
Nie tylko kwiatkowo
Kombinowałam, kombinowałam i wykombinowałam. Upiekłam tzw. chleb z gara. Muszę powiedzieć, że bardzo mi się spodobała ta czynność bo pracy przy nim jest bardzo ale to bardzo mało a efekt smakowy i wizualny powalający:
A przy tym jestem niesamowicie z siebie dumna, bo różnie kończyły się do tej pory zabawy z ciastem. Coś mi się wydaje, że chyba przełamałam fatum i teraz już będzie tylko lepiej.
Najwięcej czasu zajęło mi poszukiwanie odpowiedniego gara, ale znalazł się taki dość zużyty i nawet pokrywkę udało się dopasować, Tak więc w godzinach wieczornych przystąpiłam do dzieła.
I tak do miski wsypałam :
- 75 dkg mąki,
- 7 g drożdży w proszku ( opakowanie ),
- 1/2 łyżeczki cukru,
- 1,5 łyżeczki soli,
- 1 łyżki oleju,
- 2 szklanki ciepłej wody.
Wszystko to zamieszałam łyżką ( nawet rąk nie ubrudziłam ) do połączenia składników. Przykryłam pokrywką i całość usadowiłam na nocleg w lodówce ( ok 12 godzin ). Następnego dnia włączyłam piekarnik do którego włożyłam garnek z pokrywką, temperatura 220 st.C. W tym czasie zagniotłam krótko ciasto, teraz już ręką , przykryłam i tak sobie czekało ( 20-30 min ) aż gar się nagrzeje. Wyjęłam gar ( uwaga - bardzo gorący !! ) i wrzuciłam do niego ciasto. Zmniejszyłam temperaturę do 200 st.C i całość wylądowała w piekarniku na ok. 35 min. Po tym czasie zdjęłam pokrywkę i jeszcze piekłam ok 25 min.
Gorący wyjęłam na kratkę i tak smakowicie wyglądał jak na zdjęciu.
Weekend to oczywiście Chabaziewo, a tam coraz piękniej, coraz bardziej kolorowo. Oprócz kwiatków cebulowych zakwitła forsycja i magnolia, Tym razem zachwyciły mnie pierwiosnki, które tutaj nazywamy kurze łapki:
Nie mam pojęcia skąd ta nazwa, bo jak się im przyjrzy to ani łapek ani jakiejkolwiek innej kurzej części ciała nie przypominają.
Kwitną wszędzie na polach, łąkach no i oczywiście u mnie w ogrodzie i poza nim. Takie wdzięczne, blado żółciutkie kwiatuszki na łodyżce kwitną właśnie wczesną wiosną.
Ja oczywiście oprócz podziwiania i fotografowania harowałam w ogrodzie. I znów sadziłam kwiatki - bratki i kilkanaście kłączy, które zamówiłam w internecie, a to m.in; kolorowe liliowce, niebieski przetacznik, białe tuberozy, niebieska tawułka, biały ciemiernik, kolorowe floksy, piwonie itd.
Owocnik również w ten weekend zdążył się powiększyć a to za sprawą kilku krzaczków agrestu. Sąsiad przyniósł nam wykopane krzaki, chyba jest to stara odmiana co szczególnie mnie cieszy. Jakoś mam wrażenie, że stare odmiany owoców są bardziej odporne na wszelkiego rodzaju tałatajstwo i smakowo niebiańskie. Tak prawdziwie owocowe.
I po takim kolejnym pracowitym weekendzie nawet Niunek się zmęczył i znalazł chwilę wytchnienia w altanie w towarzystwie pięknie kwitnącej kępy białych kwiatuszków, nawiasem mówiąc mojej własnej produkcji:
Muszę jeszcze wspomnieć o tym, że na bazarkach pojawił się czosnek niedźwiedzi i nie można tego przegapić. Ja oczywiście już na niedzielny obiad zaserwowałam pyszną zupkę: http://kocham-wies.blogspot.com/2016/04/czosnek-niedzwiedzi.html
A przy tym jestem niesamowicie z siebie dumna, bo różnie kończyły się do tej pory zabawy z ciastem. Coś mi się wydaje, że chyba przełamałam fatum i teraz już będzie tylko lepiej.
Najwięcej czasu zajęło mi poszukiwanie odpowiedniego gara, ale znalazł się taki dość zużyty i nawet pokrywkę udało się dopasować, Tak więc w godzinach wieczornych przystąpiłam do dzieła.
I tak do miski wsypałam :
- 75 dkg mąki,
- 7 g drożdży w proszku ( opakowanie ),
- 1/2 łyżeczki cukru,
- 1,5 łyżeczki soli,
- 1 łyżki oleju,
- 2 szklanki ciepłej wody.
Wszystko to zamieszałam łyżką ( nawet rąk nie ubrudziłam ) do połączenia składników. Przykryłam pokrywką i całość usadowiłam na nocleg w lodówce ( ok 12 godzin ). Następnego dnia włączyłam piekarnik do którego włożyłam garnek z pokrywką, temperatura 220 st.C. W tym czasie zagniotłam krótko ciasto, teraz już ręką , przykryłam i tak sobie czekało ( 20-30 min ) aż gar się nagrzeje. Wyjęłam gar ( uwaga - bardzo gorący !! ) i wrzuciłam do niego ciasto. Zmniejszyłam temperaturę do 200 st.C i całość wylądowała w piekarniku na ok. 35 min. Po tym czasie zdjęłam pokrywkę i jeszcze piekłam ok 25 min.
Gorący wyjęłam na kratkę i tak smakowicie wyglądał jak na zdjęciu.
Weekend to oczywiście Chabaziewo, a tam coraz piękniej, coraz bardziej kolorowo. Oprócz kwiatków cebulowych zakwitła forsycja i magnolia, Tym razem zachwyciły mnie pierwiosnki, które tutaj nazywamy kurze łapki:
Nie mam pojęcia skąd ta nazwa, bo jak się im przyjrzy to ani łapek ani jakiejkolwiek innej kurzej części ciała nie przypominają.
Kwitną wszędzie na polach, łąkach no i oczywiście u mnie w ogrodzie i poza nim. Takie wdzięczne, blado żółciutkie kwiatuszki na łodyżce kwitną właśnie wczesną wiosną.
Ja oczywiście oprócz podziwiania i fotografowania harowałam w ogrodzie. I znów sadziłam kwiatki - bratki i kilkanaście kłączy, które zamówiłam w internecie, a to m.in; kolorowe liliowce, niebieski przetacznik, białe tuberozy, niebieska tawułka, biały ciemiernik, kolorowe floksy, piwonie itd.
Owocnik również w ten weekend zdążył się powiększyć a to za sprawą kilku krzaczków agrestu. Sąsiad przyniósł nam wykopane krzaki, chyba jest to stara odmiana co szczególnie mnie cieszy. Jakoś mam wrażenie, że stare odmiany owoców są bardziej odporne na wszelkiego rodzaju tałatajstwo i smakowo niebiańskie. Tak prawdziwie owocowe.
I po takim kolejnym pracowitym weekendzie nawet Niunek się zmęczył i znalazł chwilę wytchnienia w altanie w towarzystwie pięknie kwitnącej kępy białych kwiatuszków, nawiasem mówiąc mojej własnej produkcji:
Muszę jeszcze wspomnieć o tym, że na bazarkach pojawił się czosnek niedźwiedzi i nie można tego przegapić. Ja oczywiście już na niedzielny obiad zaserwowałam pyszną zupkę: http://kocham-wies.blogspot.com/2016/04/czosnek-niedzwiedzi.html
niedziela, 2 kwietnia 2017
Czas zacząć....
no oczywiście grilowanie:
tak piękny, słoneczny, ciepły weekend nie można było inaczej zakończyć. A jak smakowało po tak długiej abstynencji? Do tego sałatka pomidorowo - ogórkowo - paprykowa i nic więcej do szczęścia nie potrzeba.
Ale to na koniec a cały weekend działo się w Chabaziewie to co zawsze, nie będę powtarzać aby nie zanudzać, a dodatkowo kilkanaście georginii ( dalii ) znalazło swoje miejsce. Dodatkowo zaszalałam z jeżyną bezkolcową w owocniaku.
Wszystko wokół pięknie się zieleni i coraz bardziej robi się kolorowo za sprawą co raz pojawiających się nowych kwiatków. Tym razem zauroczyły mnie w małym, sielskim przydomowym ogródku kwitnące żonkile:
Nie tylko my mieliśmy pracowity weekend, Niuniek też dał sobie, jak zwykle do wiwatu a potem tak to wyglądało:
Nasz pies obronny wącha stokrotki albo śnią mu się one. Ale muszę przyznać, że był bardzo dzielny😔😊 . W nocy natknął się na intruza - małego jeża i wybudził nie tylko nas ale pół okolicy. Tak, że mieliśmy nocną akcję pod tytułem; ratuj jeża. Śmiejemy się, że na jego terenie nie ma prawa nic się przecisnąć. A bywało i tak, że potrafił namolną muchę zaatakować.... ale mamy wtedy ubaw.
A co w tygodniu? znów myślałam o zbliżających się Świętach. Wędlina już jest a teraz przyszła pora na pieczywko i padło na bułeczki czosnkowe. Koniecznie musiałam przetestować bo co jak co ale pieczenie nigdy mnie nie pociągało a jeżeli już się za nie zabrałam to na pewno było schrzanione.
I tym razem wyszło fantastyczne, smaczne i co mnie zachwyciło, bez nadmiaru pracy. Tak, że będą bułeczki a teraz tylko kombinuję kiedy je upiec aby były świeżutkie. Bo stwierdziliśmy zgodnie, że wspaniałe są zaraz po upieczeniu. Wygląda na to, że pewnie skoro świt wielkanocny będzie piekarnia w domu. Ale czego się nie robi dla zadziwienia gości i siebie.
Przepis oczywiście znalazłam w internecie na stronie; smakowity chleb.pl
A to on:
Jeszcze coś kombinuję z pieczywem, ale jak wykombinuję to będę się chwalić efektami. Zważywszy na mój talent piekarniczy również muszę to przetestować.
tak piękny, słoneczny, ciepły weekend nie można było inaczej zakończyć. A jak smakowało po tak długiej abstynencji? Do tego sałatka pomidorowo - ogórkowo - paprykowa i nic więcej do szczęścia nie potrzeba.
Ale to na koniec a cały weekend działo się w Chabaziewie to co zawsze, nie będę powtarzać aby nie zanudzać, a dodatkowo kilkanaście georginii ( dalii ) znalazło swoje miejsce. Dodatkowo zaszalałam z jeżyną bezkolcową w owocniaku.
Wszystko wokół pięknie się zieleni i coraz bardziej robi się kolorowo za sprawą co raz pojawiających się nowych kwiatków. Tym razem zauroczyły mnie w małym, sielskim przydomowym ogródku kwitnące żonkile:
Nie tylko my mieliśmy pracowity weekend, Niuniek też dał sobie, jak zwykle do wiwatu a potem tak to wyglądało:
A co w tygodniu? znów myślałam o zbliżających się Świętach. Wędlina już jest a teraz przyszła pora na pieczywko i padło na bułeczki czosnkowe. Koniecznie musiałam przetestować bo co jak co ale pieczenie nigdy mnie nie pociągało a jeżeli już się za nie zabrałam to na pewno było schrzanione.
I tym razem wyszło fantastyczne, smaczne i co mnie zachwyciło, bez nadmiaru pracy. Tak, że będą bułeczki a teraz tylko kombinuję kiedy je upiec aby były świeżutkie. Bo stwierdziliśmy zgodnie, że wspaniałe są zaraz po upieczeniu. Wygląda na to, że pewnie skoro świt wielkanocny będzie piekarnia w domu. Ale czego się nie robi dla zadziwienia gości i siebie.
Przepis oczywiście znalazłam w internecie na stronie; smakowity chleb.pl
A to on:
- mąka pszenna typ 650 450 g
- sól 1,5 łyżeczki
- ząbek czosnku 1 szt.
- suszonych drożdży instant 3 łyżeczki
- letniej wody 280 ml
- oliwy lub oleju roślinnego 3 łyżki
- topionego masła lub oliwy (wierzch) 2 łyżki
- ząbek czosnku (wierzch) 1 szt.
- posiekanych ziół np. rozmarynu (wierzch) 2 łyżki
Jeszcze coś kombinuję z pieczywem, ale jak wykombinuję to będę się chwalić efektami. Zważywszy na mój talent piekarniczy również muszę to przetestować.
Subskrybuj:
Posty (Atom)