Witam w Chabaziewie

Witam w Chabaziewie

niedziela, 3 stycznia 2016

Było sielsko....

Było pięknie, było miło, było ciepło, było swojsko i bajkowo o tak:

i kubeł zimnej wody................


Wróciliśmy z tej sielskości do cywilizacji i od razu obuchem w łeb. Ale po kolei.
Nigdy nie lubię wyjeżdżać z Chabaziewa bo w cywilizacji czego można się spodziewać? Przeważnie rachunków do płacenia !
Tym razem było jeszcze gorzej. Wyjeżdżając na wieś 27 grudnia, zimy raczej nie było, było dosyć ciepło jak na grudzień. Ja mam przyzwyczajenie, że zawsze przed wyjazdem skręcam kaloryfery zgodnie z tym co pan Tym reklamuje. I wszystko by było fajnie gdyby nie niespodziewany atak mrozu( niespodziewany w styczniu,  zaskoczenie????)  i mój mąż.
Dzień przed powrotem miałam lekki niepokój. Na dworze temperatura od połowy tygodnia dobrze poniżej zera, wczoraj -16stC a w nocy przed wyjazdem  -22stC.
Spać nie mogłam, nawet z pieskiem nie poszłam na spacer tylko zakomenderowałam szybki wyjazd, okazało się, że miałam przeczucie i każda minuta dosłownie była ważna.
Wchodzę do domu i od razu spoglądam na termometr i oczom nie wierzę , zero stopni. Nie czułam tego od razu bo na dworze było minus 10.
No i panika, dlaczego tylko tyle, co z kaloryferami, czy nie zamarzły itd. Nagle okazuje się, że piec centralnego ogrzewania nie działa, co się stało? Biegniemy do kotłowni i okazuje sie, że nie jest włączony do prądu.
Co to ? jakieś skrzaty psotne? No a mój mąż zaniemówił.
Przed naszym wyjazdem ładował akumulator do samochodu, żeby nie zrobił nam psikusa i wyłączając go z prądu wyłączył wszystko co było w rozdzielce czyli również piec. Nie miało to oczywiści związku z jakąkolwiek oszczędnością, na którą już wcześniej pomstował.
Piec został włączony i co się okazało, kaloryfery nie zdążyły na szczęście zamarznąć, przynajmniej tak się na razie wydaje ale rury w ścianach niestety tak.
Cztery godziny trwało rozmrażanie ich przy pomocy dmuchawy i wreszcie na jednym poziomie powoli robi się ciepło, które jest wspomagane kominkiem. Na drugim poziomie nadal walczę.

Aby dopełnić całości jesteśmy jeszcze bez wody, bo zamarzła w piecyku gazowym i mieliśmy po odtajeniu dość orzeźwiający prysznic, czuliśmy się prawie jak morsy przed wejściem do jeziora. Wymusiło to na nas zakręcenie kurka z wodą.
Teraz wznosze modły aby się tylko na tym skończyło i żeby rury wytrzymały, chciaż kaloryfery też do końca mi się nie podobają.

I jeszcze jedna strata. Temperatury niestety nie przeżyły moje kwiatki, wygląda na to,że w niektórych miejscach było chyba poniżej zera.Storczyki już wypuszczały łodygi z kwiatami a teraz wszystko  zwiotczało. Fiołków chyba też nie da się uratować bo klapły.
I chyba nie będzie z czego robić na wiosnę szczepek. Moja kolekcja różnokolorowych pelargoni ( takich z wiejskiego okienka )  i  fuksji chyba jest nie do uratowania.

I tak to się kończy jak się za długo leniuchuje.
Ale jak ja to mówię trudno, mogło być gorzej.......................

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz