Prace nad zewnętrzną elewacją posunęły się do przodu ale zostały na tą chwilę wstrzymane, bo mąż odmówił chwilowo współpracy. Co prawda mieliśmy fachowca, ale mąż był tzw chłopcem na posyłki; podaj, przynieś, przytnij itd. A temperatura w samo południe w słońcu 40 albo lepiej stopni, no i mi się chłop przegrzał. Teraz dochodzi do siebie po tym szoku termicznym i za niedługo będzie kontynuacja.
Na tą chwilę tak wygląda mój domeczek: z przodu
z boku:
Najważniejsze w tym wszystkim są te brązowe listy bo do nich będą przykręcane listewki i będzie taki sobie płotek, pomysł mój własny.
Najważniejsza jednak praca skupiła się nad zabezpieczeniem poddasza i wypędzeniem tego co tam buszowało. Zakupiłam dźwiękowy odstraszacz kun tudzież innych gryzoni a fachowiec zabił deskami wszystkie szpary pomiędzy dachem a ścianami. No i wreszcie nic mi nie lata nad głową i jest cisza. I niech tak pozostanie.
A ja cały tydzień maluję te deski na płotek i końca nie widać.
Za to wieczorkami oczywiście szydełkuje a tym razem napadło mnie na kołnierzyki. Super szybko się robi, kolory się zmienia i jest tego już prawie 5 sztuk.
Tak mi się ta robota spodobała, że poszłam w hurt. Firanka chwilowo poszła w odstawkę.
Tak prawdę powiedziawszy myślę trochę już o prezentach świątecznych, aby później nie dostać zadyszki.
Na wakacje został nam podrzucony na przechowanie ;; wnuczek ;; Kudi:
Połowa lata i sezon letni w pełni. Kwiatki przekwitają, konary drzew łamią się pod wpływem wyjątkowego urodzaju owoców. Na bieżąco jakoś je zagospodarowywuję, ale mając na uwadze, że nie bardzo dżemiki ma kto jeść więc dzielę się tymi dobrami natury. Jedyny owocowy tegoroczny wyrób bulka sobie w butli. To winko z wiśni. Właśnie był pierwszy zlew no i nie powiem całkiem, całkiem....
a takie widoki to wspomnienie:
i jeszcze jeden
moje ulubione goździki brodate, rozsiewam je wszędzie. Tutaj pod stodołą.
Dużo się dzieje zwłaszcza za oknem. W tym roku postawiałam na zewnętrzne prace. Droga już jest to teraz kolej na remont domku. Remont to może za duże słowo, pewnie raczej tu pasuje lifting czyli delikatne doprowadzenie domku do miłego wyglądu. A przy tym na ile to możliwe we własnym zakresie.
Zakupiłam farby, pędzle, taśmy i do roboty. Te prace malarskie wykonałam osobiście. Na pierwszy rzut poszły okna. Okna nieodmiennie mnie zachwycają , są to stare, jak przystało na wiejski domek okna skrzyniowe. Nigdy nawet do głowy mi nie przyszło aby je wymieniać. Miałam tylko dylemat jak je pomalować tzn na jaki kolor. Jeszcze do niedawna łudziłam się, że będziemy w stanie zrobić nową drewnianą elewację. No ale dałam sobie z tym spokój i od razu lepiej się poczułam. Po porostu zakasałam rękawy i zaczęłam wprowadzać kilka pomysłów w czyn.
Tym sposobem okna zostały białe a futryny, po naradzie rodzinnej uzyskały kolor brązowy.
No i pięknie już jest ale na tym nie koniec. Aby wszystko ładnie się komponowało wymyśliłam na tzw. podmurówce zrobić płotek. Drewno zakupione u stolarza czeka na lekkie frezowanie i malowanie, oczywiście też na brąz. A w międzyczasie odnowiliśmy tą podmurówkę. Mąż został wyposażony w zaprawę tynkarską i doprowadził do jako takiego wyglądu tą część domu. A odbywało się to bardzo zabawnie tzn 1/3 zaprawy na ścianę, 1/3 zaprawy na ziemię i pozostała część na domorosłego tynkarza, ale udało się go jakoś odskrobać.
No i przyszła kolej na mnie. Wapnem wybieliłam całą podmurówkę. Aż w oczy razi. Wapno jest niesamowite. Nie przypuszczałam, że to taki świetny materiał malarski. Jednak nasi prapra dobrze wiedzieli co czynią używając wapna do malowania chałup.
Na efekt końcowy trzeba jeszcze chwilkę poczekać.
jak się chwalić to się chwalić a właściwie to dotyczy mojego męża. Zamontował mi nowy podpatrzony gdzieś w internecie wynalazek ; ekologiczną klimatyzację.
A wygląda ona tak , wewnątrz:
i zewnątrz
Zbieraliśmy butelki po wodzie mineralnej ( czyli ekologia ) troszkę pracy i jest. I to od razu mam 2 w 1 czyli chłodniej i ciemniej , ekologiczna żaluzja . Na te upalne dni super sprawa.
A w wolnych wieczornych chwilach szydełkowanie, genealogia i książka.
I czekam na przyjazd wnuczek.
Było bzowo, ale zanim to nastąpiło były, w szczegółach wypracowane podczas zimowych wieczorów zmiany, które zostały wprowadzone w życie. W myśl mojej zasady , nie dać się monotonii.
I tak co roku coś kombinuję, zresztą o tym już niejednokrotnie wspominałam.
Tym razem zmiany głównie dotyczyły kuchni i okien. Zimowe czasopochłaniacze wykonane podczas długich mroźnych i zimnych wieczorów znalazły swój finał i swoje miejsce.
I tak w wiejskim saloniku na oknie zawisła firanka w której się zakochałam :
cała w moje ulubione róże na oknie pięknie wygląda. Tworzy taki romantyczno sielski klimat.
Tak się rozpędziłam w tym zachwycie, że już zaczęłam kombinować drugą, równie piękną na drugie okno.
Druga firanka zawisła w wiejskiej kuchni razem z nowymi zasłonkami w stylu łowickim. Tak też postanowiłam zmienić kuchnię.
To tak z bliska, robiona pajączkami w na dole wzór filetowy oczywiście w róże.
A tak w całej okazałości:
Nowe zasłonki zwisły również na meblach:
Tutaj pod blatem kuchennym:
ten sam materiał co zasłonki.
I pod zlewozmywakiem:
wykonane ze ściereczek kuchennych.
Właśnie od takiej ściereczki się zaczęło. Pewnego zimowego dnia natrafiłam przypadkowo w pobliskim sklepie takie ściereczki. Nie była bym sobą gdybym nie kupiła, wówczas jeszcze bez przeznaczenia. Pomysł przyszedł z czasem.
Do tego jeszcze zrewitalizowana lodówka, o czym wcześniej i jest super.
Ale się chwalę, ale jeszcze nie przeszedł mi zachwyt.
Jeszcze aby dopełnić całości pozostało mi lekkie odmalowanie, odświeżenie.
Nawet dzisiaj już rozpoczęłąm prace, nie powiem aby to były moje ulubione. Ale przedpokój już ładnie wygląda. Jeszcze kilka kątów i będzie jak nowe .
Jeszcze jedna nowość; podjazd.
Absolutnie nie byłam zwolennikiem tych prac ale niesamowite bagno, które jesienią i wiosną uniemożliwiało dojście do domu nie wspominając już o samochodzie, ugięłam się przed koniecznością i zwyciężył rozsądek. I jest, jeszcze czekam na trawkę ale muszę przyznać, że wygląda to fajnie.
No i zrobiło się pięknie. Do tej pory wydawało mi się,że wszystko zaczyna kwitnąć w maju a tu właściwie w zasadzie drzewa owocowe już mają zawiązki owoców. Mam nadzieję, że w tym roku będzie co zrywać.
Ale najbardziej zachwycił mnie w rym roku bez.
Ten szczepiony ze szkółki, posadzony ok 3 -4 lata temu, pięknie rośnie i zaczyna obficie, szlachetnie kwitnąć:
Mam jeszcze dwa krzaki po poprzednich właścicielach. Takie dzikie, ale pięknie kwitną i cudownie pachną. Biały;
I liliowy
Ten liliowy duży krzak to bez po przejściach. Kilka lat temu podczas poszerzania drogi dojazdowej został koparką brutalnie potraktowany i rzucony na inne miejsce. Odbyło się to całkiem nieświadomie. Jakie było moje zdziwienie gdy kolejnej wiosny dał znaki życia. I tak sobie spokojnie rośnie, całkowicie na dziko. I zachwyca bujnością i niebiańskim zapachem.
Tydzień miną na porządkach zarówno w domku jak i poza nim. Oczywiście gdzie się dało bo nadal trwają prace nad podjazdem no i niestety jest trochę a nawet więcej niż trochę rozbabrane. Ale robota się posuwa do przodu. Jest szansa, że być może w przyszłym tygodniu będzie szczęśliwy koniec.
Każdy wyjazd do sklepu skutkował zakupem kwiatów, tak że ich przybywa i coraz barwniej się robi, Ale chwalić się będę w kolejnych postach,
sobota, 21 kwietnia 2018
Jak ten czas szybko leci już wiosna i piękny maj. Jakoś tak zleciało ponad dwa miesiące od ostatnich moich wypocin. Jakiś brak natchnienia ? No nie do końca. Czekając na wiosnę każdą wolną chwilę spędzałam w archiwum, oczywiście szukając informacji o moich antenatach. No i dokonałam kilku ciekawych odkryć. Bo ja nadal z uporem maniaka param się genealogią rodziny. Strasznie to wciągające. Pewnie jak narkotyk, choć tego nigdy nie próbowałam ale z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że ciągnie do tego jak do papierosów, bo to akurat było przedmiotem mojego nałogu.
Tak mi się spodobał ten cytat, że musiałam go zapożyczyć, to jest najprawdziwsza prawda:
No ale wreszcie zawitała wiosna, ja siedzę sobie w Chabaziewie i nie wiem w co ręce włożyć. Tak, że to teraz będzie na jakiś czas moim głównym zajęciem, genealogia pozostanie ubocznym, wieczornym. Trzeba się nacieszyć tym za czym tęskni się od ładnych kilku miesięcy, czyli grzebaniem w ziemi a przy okazji spokojem, słoneczną pogodą i obecnie pięknymi tulipanami w rozkwicie:
Już po pierwszych porządkach ale jest jedno ale . Mam rozbabrane wejście i wjazd do domu bo postanowiłam trochę dojazd ucywilizować i będą położone jumby. Dość mam tych niepewności typu; wyjedziemy czy nie wyjedziemy???? A przy deszczowej pogodzie, jaka miała miejsce jesienią i wczesną wiosną tego roku często było to drugie.
Ale ogólny wygląd wcale nie spowodował uleczenia choroby typowej dla mnie o tej porze roku.
Co rusz do sklepu to targam kwiatki, sadzonki itp.
To dzisiejsza zdobycz:
oj będzie się działo.
I tak za każdym razem; już posadziłam bratki, róże, powojniki, surfinie a z domu przywiozłam przezimowane moje ulubione pelargonie;
I uzupełniłam owocownik czyli sadzik o czereśnie i borówki amerykańskie. Było też szczepienie śliwki ale na razie trudno wyczuć z jakim efektem. Na pierwszy rzut oka dobrze to nie wygląda to dobrze.
Za mną również pierwsze trawo-koszenie.
Już minął tydzień jak wyjechaliśmy z Chabaziewa. Tym razem nawet bez większych problemów. Pług śnieżny przyjechał a łańcuchy dopełniły całości i jakoś wygramoliliśmy się co cywilizacji.
Szkoda było zostawiać tak piękną, czyściutką i słoneczną zimę:
zwłaszcza, że nie wiadomo kiedy ponownie da się pojechać. Jak na razie zima rozhulała się na dobre i póki co widoków na wiosnę nie widać. Czyli na nasz wyjazd również.
Ostatni tydzień ferii spędziłam bardzo twórczo. Oczywiście z myślą o zmianach zaplanowanych na wiosnę. Tym razem na tapetę poszła ta lodówka:
która trafiła do nas jako poremontowy, zbędny przedmiot od siostrzeńca. Bardzo lubię jak rodzina dokonuje remonty.
No to przystąpiłam do pracy do której również zmobilizowałam męża, który wykonał szablony, zgodne z moim pomysłem. A pomysł to wzór tzw. włocławkowy.
Jeszce w czasach kwitnącego PRL-u zakochałam się w niebieskim Włocławku. Mam tego mnóstwo pochowanego po różnych szafkach. Serwisy, kubki, szafki. lampy itp. I właśnie teraz postanowiłam wydobyć go i użyć do dekoracji, i nie tylko, wsiowej kuchni.
I właśnie lodówka miała zostać odnowione w tym klimacie.
Zakasałam rękawy i pierwsza czynność to zmywanie różnymi technikami naklejek, dzieło wnuczek siostry. Kilka dni mi to zajęło.
Uff, i wreszcie przyszedł ten szczęśliwy dzień kiedy przystąpiłam do właściwej pracy:
to jest pierwszy etap i pierwszy kolor. W sumie było ich trzy. Co dziennie jeden.
No i nadszedł dzień końcowy i wielka odsłona, czyli oderwanie szablonów. A efekt, że zaskoczył mnie to raczej normalne, ale mąż również był bardzo pozytywnie zaskoczony moją pracą.
I tak ; przód
i bok
Duma mnie rozpiera.
A teraz czekam na wiosnę i ciąg dalszy aranżacyjnego szaleństwa.
Właśnie minął tydzień od kiedy przyjechaliśmy do Chabaziewa, A w tym czasie nastąpił kalejdoskop pogodowy. Przyjechaliśmy w zimie potem zagościło przedwiośnie, które całkowicie zmiotło śnieg i teraz ponownie zima i to nie tyle mroźna co śnieżna. Przez jedną noc przybyło
tyle śniegu.
I zastałam taki poranek niespodzianek :
I od razu przypomniała mi się sytuacja, która miała miejsce około 5 lat temu.
Co prawda było to troszkę później, bo w marcu ale też byłam mocno zaskoczona i zdumiona szybkim przyrostem śniegu. Spodziewaliśmy się już wiosny więc jak wyjeżdżaliśmy z Chabaziewa nie przedsięwzięliśmy, koniecznych zimowym czasem, środków ostrożności. Czyli spuszczenie wody, zabezpieczenie drzwi do piwnic styropianem itd.
Siedzimy sobie, wówczas spokojnie w miejskim domku i podziwiam pięknie podający śnieg. I tak jeden dzień i noc, drugi dzień i noc i chyba na trzeci przyszło otrzeźwienie. Przecież na wsi musi być tego puchu jeszcze więcej no i mroźniej. I oczami wyobraźni zobaczyłam pękniętą spłuczkę i wodę zalewającą moje drewniane podłogi. Zaznaczę, że już raz nam pękła.
Wiele się nie zastanawiając wsiadłam w samochód i jadę. Oczywiście nie ma szansy dojechać pod dom albo chociaż w jego pobliże. Zostawiam samochód możliwie jak najbliżej i przesiadam się na buty. Brnę po zaspach sięgających mi powyżej kolan. Wreszcie jak dochodzę do ogrodzenia okazuje się, że bramki nie otworzę bo całą zasypana jest śniegiem. Jakoś w końcu udało mi się sforsować ogrodzenie , wpadłam do domu i celu mojej podróży czyli kibelka. Co za ulga, że jeszcze w całości.
Zrobiłam to co konieczne i w drogę powrotną. Tej ekstremalnej wyprawy nic nie jest w stanie przyćmić. No może zeszłoroczna wyprawa na ferie https://kocham-wies.blogspot.com/2017/01/sobota-z-andrenalina.html
Ale teraz póki co jeszcze tydzień przed nami i nie ma co się przejmować wyjazdem tylko upajać się pięknymi widokami, na nerw przyjdzie czas tak około połowy tygodnia;
Wcześniej już pisałam, że zajmuję się genealogią i cały czas szukam i szukam. I właśnie w tym tygodniu udało mi się zdobyć metryki ślubu, które spędzały mi sen z powiek. Najważniejsza to metryka ślubu moich pradziadków z 1894r , która znajdowała się USC. Cieszę się tym bardziej, bo prababcia urodziła się w okolicach Tarnowa, i w zasadzie w ówczesnych czasach ( teraz też tak bywa ) ślub odbywał się raczej w parafii panny. No ale cieszę się, że z jakichś powodów odbył się on w parafii młodego bo po prostu mam ją. No i kolejny problem genealogiczny , dlaczego??
No i tak powoli brnę do przodu, osób w moim drzewie mam już ok. 300, ale cały czas nie mam jeszcze pomysłu jak zabrać się za prezentację. Ale myślę, że jakieś natchnienie na mnie spadnie.
Zbliżają się ferie dużymi krokami, jeszcze tydzień i już. Dziwić może, że ja emerytka tak czekam na tą upragnioną przez dzieci przerwę w nauce. A to ze względu na mojego męża i oczekiwany wyjazd do Chabaziewa. O tej porze, można powiedzieć, że mąż jest prawie niezbędny i najlepiej się sprawdza jako palacz. Zresztą bardzo to lubi a temperatura po przyjeździe do wyziębniętego domku o tej porze roku jest powalająca no i trzeba napalić we wszystkich piecach, kozach, stojakach. I to ostro na początku. Nie żebym tego nie potrafiła, ale palenie w piecu to męska rzecz, a na pewno wtedy gdy ktoś taki jest pod ręką.
A tymczasem na zewnątrz pięknie śnieży,
ale to nie znaczy, że będziemy mieć na wsi zimę bo już straszą ociepleniem od połowy tygodnia. A i teraz jest to śnieg dość mokry, tak, że robi trochę zamieszania ale raczej długo nie pobędzie .
Dla mnie w zasadzie nie ma znaczenia czy będzie śnieg czy nie bo ja i tak z niecierpliwością wyglądam wiosny. I zresztą już ją czuję i czynię do niej przygotowania.
Właśnie ukończyłam firankę w której się zakochałam w jesieni :
to jest połowa, druga też ukończona. Już nie mogę się doczekań jak pięknie będzie wyglądać zawieszona na oknie w Chabaziewie. Róże to ulubiony mój motyw. Uwielbiam je zarówno w ogrodzie jak i w każdej innej postaci. Oczywiście jak zawiśnie również nie omieszkam się pochwalić.
Teraz aby mieć szydełkowe zajęcie ( bo to uzależnienie ) rozpoczęłam robić olbrzymi obrus z myślą o Świętach Bożego Narodzenia. Mój stół świąteczny to 1m x 2,1m a obrus musi być większy. To fantastyczny pomysł mojej córki Beatki, aż dziw że wcześniej na to nie wpadłam. Zawsze kombinuję ze stołem
bo kombinowanie to moja specjalność i co roku coś zmieniam. Wygląda na to, że na tegoroczne zimowe Święta będę chwalić się nowym, własnoręcznie udzierganym obrusem.
Przygotowując się do wiosny zaplanowałam wiele nowych zmian, zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz, bo zmiany to przecież kolejna moja specjalność i ulubione zajęcie. Tak, że wiosna i lato przyjdą w nowej odsłonie. I właśnie na feriach w związku z tym mam pełne ręce roboty. Ale o tym w swoim czasie w miarę przybywania efektów.
Ale zrobiłam sobie urlop, aż nieprzyzwoicie. Zawierucha świąteczna przeminęła , Sylwester ledwie zauważyłam i tak znalazłam się w Nowym Roku, który trwa już prawie tydzień,
Jak wyżej napisałam zawierucha i faktycznie tak było. Przygotowania, świętowanie i wisienka na torcie, czyli kochane wnuczki, które tym razem zabawiały u mnie prawie 2 - tygodnie.
Teraz wszystko ucichło, wróciło do normy a my wybraliśmy się nadprogramowo na wieś do Chabaziewa. Pierwotne plany były, że dopiero na ferie czyli w lutym tutaj przyjedziemy, ale brak zimy i zasp spowodował, że postanowiliśmy weekend spędzić w niekoniecznie pięknej scenerii.
Chociaż Chabaziewo jest dla mnie zawsze piękne, ale tej zimy nie takich krajobrazów się spodziewałam. Mokro, błoto. trawa przed domem zamieniła się w jakąś cholerną breje no i w związku z tym czeka nas na wiosnę, jak tylko w miarę obeschnie, robota drogowa. Aby w przyszłości nie brodzić po błocie położymy utwardzenie. Takie płyty z dziurami i mam nadzieję, że skończy się też problem z wyjazdem samochodu. Bo jak do tej pory kilka razy musieliśmy go pozostawić aż podłoże obeschnie albo przymarznie.
I tak upajam się pobytem w Chabaziewie, trochę gotuję m.in bigos, który po Świętach wyśmienicie smakuje a jeszcze lepiej pichcony na kuchni i to kilka dni. Poza tym doglądnęłam włości i z myślą o lecie podsypałam juki popiołem drzewnym. Właśnie na FB pewna pani pochwaliła się pięknie kwitnącymi jukami i podała receptę. Całą zimę podsypuje je właśnie takim popiołem, więc zauroczona pięknymi kwiatami też tak robię. Zobaczymy efekt już niedługo.
Ponieważ okres jest nadal świąteczny więc z przyjemnością słucham pierwowzoru znanej świątecznej piosenki:
w wykonaniu Harold Melvin & The Bluenotes.
Dzisiaj przypada Święto Trzech Króli i tak zgodnie z moją ciągłą potrzebą grzebania w tradycji natknęłam się na wspaniałe wydanie Zwyczaje w Polskim Domu z serii Księga Tradycji i co tam znalazłam...................
Okres od Wigilii do Trzech Króli zwano Szczodrymi Dniami i traktowano jak przedłużenie Świąt Bożego Narodzenia. Przez te kilkanaście dni obowiązywały zwyczaje podobne do wigilijnych; ograniczano do minimum wszelkie prace gospodarskie i domowe. przestrzegano zakazu podejmowania pewnych zajęć; motania, szycia , przędzenia i chętnie wróżono. Przede wszystkim czekano na kolędników. Po wsiach wędrowali poprzebierani kolędnicy. Obchody kolędnicze były męską sprawą dlatego mężczyźni grali także kobiece role. Chodzili całymi grupami składając życzenia. Mieszkańcy chałupy do której zawitali uważali to za zły znak. Życzenia bowiem miały zapewnić urodzaj, pomyślność, obfite plony, zdrowie, płodność zwierząt.
Pamiętam z czasów dzieciństwa jak do dziadków domu przychodzili kolędnicy i to bardzo mocno poprzebierani; anioły, diabły, śmierć z kosą i jakiś turoń czy też koza. My małe ( z siostrą ) dziewczynki wcale nie byłyśmy zachwycone a wręcz przerażone i schowane za dorosłymi.
Później same kolędowałyśmy po rodzinie i wcale niezłą sumkę udawało nam się uzbierać za życzenia.
I do tej pory pamiętam wierszyk, którym wówczas uszczęśliwiłyśmy zachwyconą rodzinę ;
Na szczęście , na zdrowie na ten Nowy Rok
Niech wam się rodzi kapusta i groch.
Ziemniaki jak pniaki, groch jak chodaki
A proso abyście nie chodzili boso.
Teraz również fajnie brzmi....
Obecnie niestety jakoś ten zwyczaj zanikł, pamiętam jeszcze, że syn jako dziecko coś tam kolędował. Teraz każdy zamknięty w swoim domu i raczej nawet gdyby jakiś kolędnik się ośmielił zapukać, pewnie nie został by wpuszczony. Świat zrobił się pełen lęków, fobii, strachu.............a ta tradycja pozostała tylko w pamięci tego starszego pokolenia. Szkoda.