Witam w Chabaziewie

Witam w Chabaziewie

niedziela, 17 grudnia 2017

Zima w Chabaziewie

Czy jest coś piękniejszego na świecie, jak przebudzić się rano wyglądnąć na próg i zobaczyć takie cudo:


wschód słońca, cisza, spokój, po prostu wiejska poezja.
Od razu na duszy lżej się robi i dzień zaczyna mieć fantastyczny początek. I tak sobie szło do góry:


aby na koniec gdzieś się zapodziać między chmurami. Ale pięknego poranka nikt już nie odbierze, taki jedyny w swoim rodzaju.

No i w tak pięknie rozpoczęty dzień i to w okresie przedświątecznym dopadły mnie świąteczne piosenki. Ale jak przystało na mój retro wiek one też są retro.



Można powiedzieć, że wykonanie to taka wisienka na torcie. Tego pana mogę słuchać, słuchać..., zresztą w więcej znam takich panów. No ale nie wszystko na raz, powolutku.

A na około też jest pięknie biało, choć już bez słoneczka:


Takiej zimy jak na wsi w żadnym mieście nie uświadczysz.
Zima na wsi a przynajmniej w Chabaziewie ma jeszcze inny aspekt; taką niepewność. Nigdy nie wiesz czy wyjedziesz z domu. Czy cię śnieg nie zasypie. I ta niepewność ma swój urok, zwłaszcza, że mąż jeszcze pracuje i jakoś po sielskim weekendzie wypada mu dotrzeć do pracy.  Poprzednio pisałam jak to już tej zimy przyszło nam w popłochu ze wsi uciekać. No ale odrobinka andrenaliny nie przeszkadza a wręcz działa ożywczo. Człowiek się trochę początkowo zdenerwuje, potem dostaje kopa aby na koniec poczuć odprężenie. No i to zadowolenie z pokonania trudności. Jak dla mnie to całkiem nie zła mieszanka odczuć.

No i na koniec tak mi pięknie krzaczka śnieżkiem przykryło : 



poniedziałek, 4 grudnia 2017

I zaczęło się

Siedziałam sobie z Niuńkiem cały tydzień na wsi. Trochę sprzątałam, prasowałam, dekorowałam świątecznie i tak mi zleciał powolutku cały tydzień. W piecach sobie paliłam własnoręcznie, było ciepluteńko i miluteńko. Tak trochę leniuchowałam tzn szydełkowałam firankę, przodków szukałam, czytałam i TV oglądałam. Coś tak mi się zaczęło rymować.

A za oknem czasami lekko poprószyło ;


to znów pokazało się na chwilkę słoneczko.

W pewnym momencie tej sielanki zabrakło mi słodkiego a bez tego ani rusz, dzień zmarnowany, humor zepsuty, jakiś niepokój itd. Więc wymyśliłam naleśniki ale żeby nie były takie normalne to zrobiłam budyniowe;

- 2 budynie waniliowe po 40g,
- 20 dkg mąki,
- 250 ml mleka,
- 250 ml wody,
- 1 łyżka cukru,
- 100 g roztopionego masła.
- do smarowania, na co przyjdzie ochota

wszystko miksujemy i smażymy placki, bez tłuszczu.

No i przyszedł kres tego stanu błogiego, na weekend przyjechał mąż. Ale zanim zabrałam się za gary, wykorzystałam to i pojechałam do pobliskiego miasteczka, Błażowej, aby trochę na ludzi popatrzeć i dokonać zakupów. Uwielbiam te małomiasteczkowe i wiejskie sklepy i sklepiki. Prawie wszyscy się znają, jest jakoś tak inaczej nawet czasami mam wrażenie jakby się czas zatrzymał. Lubię po nich się poszwędać, poszperać i czasmi można coś oryginalnego wypatrzeć.  Kiedy tylko jestem na wsi zawsze robię w nich zakupy.
Oddzielnym tematem jest targ. Odbywa się w środy i letnią porą co tydzień się tam wybieram. Tam to dopiero są rozmaitości. Począwszy od kurek, królików, kwiatków, warzyw, owoców skończywszy na starociach i innych klamotach.

No i weekend się skończył i jak zwykle zamierzaliśmy wyjechać w poniedziałek rano, bo mąż do pracy.
A w niedzielę od rana sobie prószy , prószy i prószy.


Najpierw jakoś tak nieśmiało i drobniutko.
Patrzę sobie przez oko a tam coraz piękniej:

i coraz bardziej biało.

Obiad podano, mąż uskutecznił tradycyjną drzemkę i nagle słyszę ; chyba musimy się zbierać. Patrzę  za okno a tam  opady intensywne zamieniły się w bardzo intensywne.
No to pakowanie i do samochodu, a na dworze już tak :


Aby wyjechać musimy ok 500 metrów pospinać się trochę do góry. No i niestety, rozpoczął się taniec ; to w jedną to w drugą stronę a po obydwu są rowy. I nie było nam do śmiechu. Całe szczęście , że męża tknęło i wrzucił do bagażnika łańcuchy. Teraz przydały się jak nigdy. Tak, że udało nam się wyjechać,



a cała nasza droga tak wyglądała.

Było to pierwsze w tym roku zderzenie z żywiołem i jak to zwykle bywa w takich sytuacjach spore zaskoczenie.

poniedziałek, 27 listopada 2017

Poprószyło

I to dosłownie;


nawet sanie przygotowane do wojaży, ale niestety konika brak. Jeszcze do roku ubiegłego był jeden w okolicy ale niestety i on zmienił gospodarza.

Ale wracając do pruszenia, nie wiem jak długo się utrzyma , wiem za to, że nie wszędzie ono występuje. Troszkę niżej w stronę wioski jest szaro - buro.
A ja rano przebudziwszy się takie widoki zastałam

Nie powiem abym za zimą tęskniła ale ten pierwszy śnieg raczej wywołuje u mnie coś pomiędzy radością a zadowoleniem. Dla mnie ideał to byłby taki a by zima, ta biała trwała około półtora miesiąca czyli w okolicach Świąt i Nowego Roku. Pewnie nie jestem w tym odosobniona.

Ale mimo wszystko staram się nie zwracać uwagi na gorsze strony zimy tylko wykorzystuję ten czas jak zwykle na obmyślanie strategii wiosenno - letniej, kuchenno wędzarnicze eksperymenty, puzzlowanie i tym podobne czynności.
Obecnie jestem na etapie przygotowywania do zimy Chabaziewa. Będę okrywać co wrażliwsze roślinki igliwiem i kombinować z dekoracjami.

A czasami zima potrafi sama zrobić najpiękniejszą dekorację:




Kilka lat temu wykombinowałam a właściwie odgrzebałam w pamięci babciny sposób na ocieplenie okien.
A wygląda on tak;

Pomiędzy stare okna skrzyniowe wkładam specjalnie do tego uszyty długi, wąski worek wypełniony sianem. W lecie po koszeniu suszę trawę, którą właśnie wykorzystuję w zimie do ocieplenia. Pamiętam właśnie że w ten sposób moja babcia zabezpieczała okna na zimę.

W poprzednim poście pisałam o zakupie pakowaczki próżniowej i muszę powiedzieć, że był to super zakup. Została wypróbowana i próba można rzec przerosła oczekiwania;

wyroby, łącznie z wędzonym serem ( na pierwszym planie ) wpakowałam w worki, wyniosłam do piwnicy i czekają sobie na ochotę lub odpowiedni moment. Pewnie tym momentem będą zbliżające się Święta. Fantastyczna sprawa, w piwnicy miejsca jest pod dostatkiem, gorzej było z lodówką.
Tak, że mogę wędzić i szynkowarować ile dusza zapragnie. I tak też zamierzam robić. Teraz zabrałam się za karkówkę, mam nadzieję że również zachwyci.





czwartek, 16 listopada 2017

Jesienne szynkowarowanie

Chyba ostatni rzut oka na jesienne wiejskie dekoracje 


 chryzantemy, bratki, dynia i resztka liści na wiciokrzewie zapraszają do wejścia do domu.
A w domu jesienne porządki, bo takie generalne robię dwa razy do roku, właśnie jesienią i drugie wiosną. Te jesienne kończą się świątecznymi dekoracjami. Na razie poszalałam po kuchni:

i szczególnie zachwyciła mnie nowa dekoracja okna. A dekoracja oczywiście; made hand tzn jeden z moich pochłaniaczy czasu czyli szydełko. I taki efekt. A na wiosnę szykuję nowe otwarcie, zima jest długo i trzeba czymś się zająć.


A co w garach piszczy?
Tym razem znów ujarzmiałam szynkowar i muszę powiedzieć, że moja druga próba wyszła rewelacyjnie. A na dodatek okazało się, że to jest proste jak drut. Wiadomo, że będę nadal udoskonalać moje wyroby ale już jestem bardzo zadowolona z efektów.

Ponownie zakupiłam szynkę, ok 1,5 kg , natarłam ją 3 dkg soli, wpakowałam do szynkowara i na tydzień do lodówki. Po tym czasie nastąpiło parzenie w temp 75 st.C do temperatury mięska 65 st.C.
Dobrze jest się zaopatrzyć w dwa termometry.


Trwało to ok 3 godzin. Na drugi dzień po ostygnięciu



tak wyglądało. Coś te zdjęcia nie najlepiej mi wychodzą ale słowo daję, że wygląda bardzo smakowicie i pysznie.

Jedno co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło to prostota. I aż się dziwię, że wcześniej nie zaprzyjaźniłam się z szynkwarem. A jak go już kupiłam to i tak stał sobie ponad pół roku i bałam się za niego zabrać. Teraz będę nadrabiać te zaległości. Przecież to same korzyści; smakowe, kosztowe i wiem co jem.

Tyle tego ostatnio produkuję, że zaczęłam mieć problem przechowywaniem. Zaczęłam zamrażać, pewnie jest to jakieś wyjście ale..... I zamówiłam i właśnie dzisiaj dotarła do mnie przesyłka z pakowaczką próżniową. Próby jeszcze nie było ale już niedługo to się stanie.  W weekend planuję kolejne wędzenie, tym razem będzie to szynka. 


środa, 8 listopada 2017

Wędzenie i nie tylko

Jesień, jesień i to taka paskudna, zgniła, zimna i pochmurna.





ale jeszcze można zachwycić się pięknymi kolorami.


I co tu robić???  Ja nie mam z tym problemu. O tej porze najlepiej mi się wymyśla i eksperymentuje kulinarnie. Jakoś tak jest, przynajmniej u mnie, że odczuwam większe łaknienie, jakieś dziwne smaki a to wystarczający powód aby pichcić. Myślę, że jesień - zima to jest ta pora kiedy ma się szczególne apetyty, przynajmniej ja tak mam. I kombinuję. A na wiosnę intensywnie usiłuję zgubić to co przybyło czyli kilogramy ☺. No ale to dopiero przede mną, tak że na razie tym głowy sobie nie zawracam. Wszystko w swoim czasie.

Obecnie testuję wyrób wędlin w różnej postaci z myślą o świętach.
Wędliny od dawna robię sama o czym niejednokrotnie pisałam ale teraz mam nowe narzędzia, czyli wędzarnię i szynkowar. A to obszar do tej pory mi nieznany i tajemniczy.

Tym razem postanowiłam uwędzić ser . Zakupiłam ser typu włoskiego i normalny twaróg tzw. krajankę. Obtoczyłam pierwszy w czosnku niedźwiedzim a drugi w papryce wędzonej. I do wędzarni;



najpierw na 2 godziny przy temp. ok 35 stopni C i na koniec zasadniczego wędzenia aż do ostygnięcia. Serki to oczywiście przy okazji bo właściwe wędzenie rozpoczęło się w samo południe i trwało do zmroku.
A jeżeli chodzi o nowość to tym razem była to kiełbasa.

-  1,6 kg łopatki,
-  0,5 kg podgardla;
-  0,4 kg karkówki,

przyprawy;
-  8 szt ząbków czosnku,
-  4 dkg soli ( 2 dkg pelkosoli i 2 soli ),
-  3 g pieprzu
-  100 ml wody.

i jako druga zmiana razem z ćwiartkami i boczkiem wylądowała w wędzarni.
Wędzenie trwało ok 3 godzin, przy temp. czasami przekraczającej 100 st.C.
I tak wyglądają nowości;

częściowo już skonsumowane.


A wnioski są takie; kiełbasa w smaku bardzo dobra, ale jest pewno ale i przesłanie na przyszłość jeżeli chodzi o mój gust. Jest za mało wiejska czyli za mało tłusta, tłuszcz zdążył wykapać ze względu na za wysoką temperaturę a drugie należy grubiej zmielić mięso.
A z kolei jeżeli chodzi o opinię innych osób to kiełbasa jest super, suchutka bez tłuszczu. A wręcz jest najlepszą kiełbasą jaką do tej pory co niektórzy jedli. Nie powiem jest to budująca opinia. A co za tym idzie prawdopodobnie będzie rodzinne większe wędzenie już wkrótce.

Serek też jest smaczny ale do oscypka mu jeszcze daleko. Ale pierwsze koty za płoty jak to się mówi.
Z kolei ćwiartki z kurczaka są takie jak być powinny, tutaj widać i czuć już profesjonalizm.

A na obiad; mielone z cukinią, jeszcze gdzieś się znalazła cukinia więc nie można dać jej się zmarnować. I wyszło pyszne danie


- 1 kg mięsa mielonego, u mnie łopatka
- 60 dkg młodej cukinii
- bułka namoczona
- 2 cebule
- opakowanie ; kotlety mielone z cebulką Winiary
- vegeta do smaku


Cukinię razem ze skórką zetrzeć na tarce o grubych oczkach. Lekko posolić i przełożyć na sito. Odstawić na ok 30-60 minut. Mięso mielone przełożyć do miski. Dodać dobrze odciśniętą bułkę, drobno pokrojoną cebulę, odciśniętą z soku cukinię , vegetę i przyprawę . Masę dobrze wyrobić i przełożyć do foremek.  Piec w temp. 180 st C. około 1 godziny. Podawać z ulubionymi dodatkami.


A w szynkowarze marynuje się szyneczka ale o tym po konsumpcji na co trzeba jeszcze chwilkę poczekać.


Ale żeby nie było, że tylko jem i tylko o jedzeniu to z myślą już o wiośnie i nowych aranżacjach , skończyłam wiosenną serwetę , wielkość około 1 metra 


w sam raz na stół w kuchni i do kompletu z wcześniej skończoną firanką.





środa, 1 listopada 2017

Zaduszki i moja genealogia

Właśnie wróciłam z wędrówki po cmentarzach i grobach bliskich i tak sobie pomyślałam, że pewnie nie zaszkodzi w takim dniu kilka słów o tym skąd się wzięła taka tradycja.

Chrześcijański obrzęd Zaduszek powstał w 988 r. za sprawą opata Odilona z Cluny, który polecił, by w klasztorach odprawiano msze za zmarłych. Była to forma usankcjonowania przez Kościół, praktykowanych od dawna pośród ludu odwiecznych zwyczajów pogańskich i zaduszkowych obrzędów i nadania im chrześcijańskiego charakteru. Wkrótce zwyczaj ten zaczęto naśladować a święto zatwierdził ostatecznie w 999 r. papież Sylwester II.

Święto to wywodzi się z odległych przedchrześcijańskich czasów. Bardzo długo kontynuowano prastare zwyczaje i formy obrzędowości. W Polsce jeszcze w XIX w. zgodnie ze starym zwyczajem, rzucano na mogiły świeżo ułamane z drzew gałązki jako symbol dorzucania drewna podczas palenia zwłok w czasach pogańskich..
Do istoty zaduszkowych obrzędów od wieków należały dwa główne elementy; karmienie dusz i palenie ogni. Ich sensem była głęboka wiara w istnienie duszy i życia pozagrobowego.

Karmienie dusz to obrzęd polegający na składaniu na grobach sutych ofiar z jadła i napoju, oraz Dziady, opisane obrazowo przez Adama Mickiewicza ''.... pospólstwo rozumie, iż potrawami, napojami i śpiewami przynosi ulgę duszom czyscowym ''.

Palenie ogni to głęboka wiara, że dusza w tajemniczy sposób uczestniczy w tym, co się dzieje nad grobem i utrzymuje kontakt ze światem żywych. Dlatego ognie początkowo rozpalano na rozstajach aby służyły wędrującym duszom do ogrzania się i oświetlenia drogi. Około XV - XVI w. zwyczaj rozpalania ognisk przeniesiono w pobliże grobów. Wspomnieniem tego zwyczaju jest dziś palenie zniczy.

W Polsce obchody kościelnych Zaduszek pojawiły się na przestrzeni XIV i XV w. Niezależnie od przemian zachodzących w obrzędach zaduszkowych, sens ich pozostał niezmienny. Jest on świadectwem naszej pamięci, o tych którzy odeszli.

Dla mnie jako genealożki - amatorki ta pamięć ma szczególny charakter i to nie tylko świąteczny. W moich poszukiwaniach często zastanawiam się gdzie spoczywają moi dalsi antenaci? bo właściwe żaden fizyczny ślad po nich nie został oprócz zapisów głównie w starych księgach parafialnych. No i szukam tych śladów i staram się '' wydobyć '' ich z tego zapomnienia, a nie jest to łatwe. Można powiedzieć, że przywracam ich do '' życia " i pamięci. Chociaż nigdy się nie dowiem czegoś więcej o tym jak żyli, jak wyglądali, co czuli, czym się zajmowali i w ogóle jak wyglądał ich dzień powszedni. Tych rzeczy mogę się dowiedzieć w ogólnym wymiarze z zapisów historycznych, ale to jednak nie jest to. Bo historia to pewien zbiór i jak to ze zbiorem bywa jednostka w nim ginie. No chyba, że jest się arystokratą??

To jedno z najstarszych zdjęć jakie mam, a na nim moi pradziadkowie z dziećmi ( m.in dziadkowie ) i wnukami ( m.in. mój tato ) na tle ich domu.

 Wg moich wyliczeń zdjęcie zostało zrobione ok 1930 r .

 Moja wiedza została zaczerpnięta z ,, Polskie Tradycje Świąteczne  ;; Hanna Szymanderska.
Nawiasem mówiąc, fantastyczne wydanie.

wtorek, 24 października 2017

Na początek szyneczka

Nastała jesień i to obecnie daleka od ideału. Na zewnątrz 6 st.C, słoneczka ani na lekarstwo, pochmurnie i tak w ogóle paskudnie. Chociaż nie przeczę, że może być jeszcze gorzej. No niestety taki mamy klimat czy się to komu podoba czy nie. Ale dosyć biadolenia, zawsze coś można wykombinować aby jakoś lepiej się poczuć.



Dla mnie jest to okres do wprowadzanie w czyn kolejnych wynalazków tym razem, ogólnie rzecz ujmując, kulinarnych. Bo wiosna i lato to czas na innego rodzaju atrakcje i eksperymenty.

Jeszcze na wiosnę zakupiłam szynkowar, oczywiście w cenie promocyjnej bo takie najbardziej lubię i wreszcie doczekał się swojej inauguracji.
Na pierwszy rzut poszła szynka ( z; przepisy-aleksandry ), która przypadła mi do gustu i stwierdziłam, że będzie dobra na rozpoczęcie mojej zabawy z szynkowarem. I nie pomyliłam się, jest to podobno najlepszy mój wyrób na tą chwilę, co nie znaczy, że poprzednie nie smakowały. Ale fajnie jest jak coś smakuje.

Składniki:
  • 1 kg szynki 
  • 1 łyżka soli peklowej
  • 2 łyżki majeranku (można użyć mniej)
  • 3-4 ząbki czosnku, przeciśnięte przez praskę
  • 2 liście laurowe
  • pół łyżeczki pieprzu
  • 1 łyżeczka cukru pudru
  • 2 pełne łyżki żelatyny
  • 100 ml wrzącej wody
Wykonanie:

1. Umytą i oczyszczoną z błonek szynkę pokrój w średnią kostkę.
2. Rozpuść we wrzątku żelatynę, Odstaw do przestudzenia.
3. Do płynnej i chłodnej żelatyny dodaj sól peklową, czosnek, pieprz, cukier puder, majeranek.
4. Wlej mieszankę do mięsa i wyrabiaj mięso przez kilka minut. Ma się mocno kleić.
5. Dodaj do mięsa liście laurowe (całe).
6. Przykryj miskę folią spożywczą i wstaw do lodówki na 2 doby. Co parę godzin należy przemieszać mięso).
7. Włóż woreczek (specjalny do parzenia wędlin) do szynkowaru i przełóż do niego mięso. Liście laurowe wyjmij i wyrzuć.
8. Ubij mięso w szynkowarze i zawiąż woreczek, tak, aby nie było powietrza pomiędzy supełkiem a mięsem.
9. Zamknij szynkowar.
10. Szynkowar wkładamy do garnka z zimną wodą (poziom wody ma sięgać ponad 2-3cm ponad poziom mięsa) i podgrzewamy ją do temperatury około 85 stopni. Taką temp. należy utrzymać przez cały czas gotowania, więc dobrze jest zaopatrzyć się w specjalny, kuchenny termometr.



11. Gotujemy około 2 godziny i 20 minut.
12. Wyjmij szynkowar z wody, ale go nie otwieraj! Odstaw do ostudzenia.
13. Zimny szynkowar włóż do lodówki na dobę po czym wyjmij szyneczkę



i koniec.
Teraz można się delektować, pięknie pachnie, tak samo smakuje, bez żadnych niewiadomych dodatków  i jak widać roboty nie za wiele.


Tak się rozochociłam, że mam już pomysł na kolejną szyneczkę.

Co prawda trochę cierpię, bo aktualnie ukarałam się za nieplanowany przyrost  masy ciała i zadałam sobie dietę, ale co się odwlecze to nie uciecze, więc daję radę.

środa, 18 października 2017

Jak pies z kotem

Ale nie w potocznym znaczeniu ale w takim:





całkiem zgodne współzamieszkiwanie.
Właśnie cały ubiegły tydzień przebywałam u córki i wnuczek  i upajałam się w wolnych chwilach zabawnymi widokami. A to jeden z nich. Kudi jest szalony, w moim mniemaniu to zakrawa na psie ADHD. Tak, że właściwie nic dziwnego, że u mnie na wakacjach tylko patrzył aby czmychnąć. Bo tutaj robi to samo. Pomimo solidnego ogrodzenie wzmocnionego na dole dodatkowo siatką i tak udało mu się wygryść dziurkę. A ponieważ jest dość miernych rozmiarów, więc żaden problem przecisnąć się i odwiedzić pieski po sąsiedzku.

A w domu, jak już wcześniej pisałam http://kocham-wies.blogspot.com/2015/11/nadal-jestem-w-odwiedzinach-u-corki-i.html pomieszkują dwa śliczne kocurki. Tak, że Kudi od czasu do czasu usiłuje, no właściwie nie wiem co usiłuje, chyba je w jakiś sposób skłonić do zabawy?

Zaczyna szczekać, ale raczej na odległość;


kocurek unosi łapkę jak do nokautu, ale nigdy nie zaatakował, tak jakby ostrzegał , Kudi również za bardzo się nie spoufala. Taki swego rodzaju wzajemny szacunek.



To Puszek jest tym odważniejszym kocurkiem i nie hańbi się ucieczką tylko dzielnie broni kociego honoru. Garfild z kolei woli zejść z drogi i nie pozwala sobie na zbytną konfrontację.

A co poza wolnymi chwilami? To co zawsze, czyli musiałam nacieszyć się obecnością przede wszystkim wnuczek i troszkę, jak zwykle podogadzać kulinarnie. A co najważniejsze naładować akumulatory na okres 2 miesięcy, bo kolejne spotkanie dopiero na Święta w Rzeszowie.


 

sobota, 7 października 2017

Wspomnienie lata

Poprzednio pisałam, że tak szybko jakoś w tym roku odeszło i pewnie dlatego mam jakiś niedosyt. I to znaczny niedosyt. Na szczęście zdążyłam uwiecznić kilka chwil letniego krajobrazu. Tym razem to okolice dojazdowe do Chabaziewa.


Taki niesamowity, malowniczy, sielski krajobraz

i wznosząca się do góry droga dojazdowa.  Uwielbiam w lecie uskuteczniać przejażdżki i oglądać co dzieje się dookoła i jak zmienia się przyroda. Ale zdecydowanie dla mnie ta letnia jest najpiękniejsza.


Tutaj przywędrowała cykoria podróżnik. To te niebieskie kwiatuszki, które lubią takie suche, słoneczne łąki i nieużytki.


 No i oczywiście w takim klimacie nie może zabraknąć przydrożnych kapliczek. Ta powyżej została ufundowana w 1964r w miejscu dotychczasowego krzyża.
Poniżej, kapliczka z roku 1963 ufundowana w miejscu krzyża, który stał tu od końca XVIII w. jako krzyż gradowy. Obie jak widać mają swoich opiekunów.
Z tą kapliczką związana jest nawet ciekawa legenda tzw. Błąda. Głosi ona, że kto tam znalazł się w nocy błądził, mylił drogę i szedł zawsze gdzie indziej, a nie tam gdzie zamierzał. Do niedawna jeszcze żyli ludzie, którzy o tym opowiadali i sami doznawali takiego zdarzenia. ( Kąkolówka dawniej i dziś. Ks Piotr Jamioł ).


Przemierzając Polskie drogi w całym kraju możemy natknąć się na liczne kapliczki przydrożne oraz krzyże. Elementy te stanowią już niejako nieodłączny element rodzimego krajobrazu. Znajdziemy je w najróżniejszych lokalizacjach – we wsiach, w lasach, na polach, na rozdrożach i skrzyżowaniach, ale również w przydomowych ogródkach, na strumieniami oraz rzekami. Dla wielu z nas ich występowanie nie jest niczym niezwykłym, bo wydaje nam się że istnieją w tych miejscach od zawsze. Jedne są bardzo skromne, inne rozbudowane i kolorowe.
  Stanowią one swoistą perełkę i ozdobę. Dają nam również świadectwo wiary pośród naszych przodków, ich kultury oraz tradycji. Wiele kapliczek, które przez lata zachowały się do dnia dzisiejszego stanowią obecnie najcenniejsze zabytki w swojej okolicy. Budowane były z najprostszych dostępnych materiałów – kamienie, drewno itp. Stanowiły miejsce zatrzymania się na krótką modlitwę, o której miały przypominać, były również drogowskazami.
Stworzenie kapliczki najczęściej wymagało poniesienia kosztów. Fundowali je rodziny chłopskie oraz szlacheckie, lokalne parafie lub społeczności. Powodów budowania kapliczek w konkretnych wsiach czy miasteczkach było bardzo wiele. Często wierzono, iż obecność patrona uchroni mieszkańców lub daną rodzinę przed nieszczęściami. Wiele z nich było stworzone w dziękczynieniu za wspaniałe wyzdrowienie, szczęśliwy powrót członka rodziny z wojny, pomyślność czy uchronienie od kataklizmu. Zdarzały się również sytuacje, że wystawienie kapliczki stanowiło pokutę za popełnione grzechy.
Kapliczki stawiano aby czuć obecność i opiekę Jezusa pośród niewielkiej lokalnej społeczności. Wielokrotnie znajdowały się w miejscach, które cieszyły się złą sławą, np. w celu odpędzenia złych duchów. ( wiecznapamiec.pl ).

I jeszcze rzut oka na pobliskie pola,


dzikie łąki,

pobocza,

i drogę gminną w całej okazałości.

Bo mnie jest szkoda lata .....





niedziela, 1 października 2017

Koniec lata

Tak sobie myślę, że w tym roku jakoś to lato szybciej się skończyło, szybciej minęło czy to wina szybciej mijającego czasu?? Czasami mam takie wrażenie, tyle do zrobienia a tu nie ma kiedy. Dni szybko mijają a wieczorki to obowiązkowo szydełko i coś fajnego do oglądania a za chwilę już noc. No i kiedy zrobiło się tak późno??? A przecież emerytura to podobno więcej czasu. No u mnie jakoś to inaczej się dzieje. Na wszystko brak mi go. To chyba przez te moje pomysły tzw. pochłaniacze czasu a co rusz coś przybywa.

Teraz np. zakochałam się w chustach a ponieważ idzie nieuchronnie jesień i zima więc na ten czas parasolki, firanki i obrusy poszły na bok i chwilowo zamieniłam szydełko na druty i coś takiego popełniłam wieczorową porą;

jest to olbrzymi chusto - szal o wdzięcznej nazwie Arabella, składający się z 12 trójkątów. Jeszcze brakuje jednego- czerwonego i będzie skończony. Teraz kombinuję jaką tu wykombinować czapkę. Ale na pewno znajdę coś nietuzinkowego, już nawet mam coś na oku. I to jest kolejne wyzwanie a w kolejce czekają następne. To dzierganie to jest jak narkotyk ciągle musisz i ciągle mało.

W międzyczasie pomiędzy trójkątami znalazłam czas na buraczki. Przecież teraz sezon burakowy więc oprócz przepysznych barszczyków na zmianę z zupą dyniową http://kocham-wies.blogspot.com/2016/09/dynia-i-nie-tylko.html  zabrałam się za ich marynowanie: http://kocham-wies.blogspot.com/2016/10/i-na-koniec-buraki.html , To te najmniejsze nadają się do tego wyśmienicie. A na dodatek pozostała po buraczkach w słoikach zalewa nadaje się wyśmienicie do barszczyku zamiast kupnego koncentratu. To takie 2 w 1.

Urwis Kudi powrócił na łono bliższej rodziny


 czyli do wnuczek a ja wreszcie zabiorę się z porządkowanie ogrodu. Wcześniej niestety nie było to możliwe bo psiaczek odkrył, że może zwiedzać okolicę razem z pieskiem sąsiadki. I tylko czekał na moją nieuwagę. I stało się, udało mu się mi uciec. Jak raz to zrobił tak mu się to spodobało, że nie było szansy aby nad nim zapanować. Turystyka mu się spodobała i kolega również..I właśnie pewnego pięknego dnia wybrał się z kolegą zwiedzać pobliskie pola i knieje. Na moje wrzaski i dziwne ruchy raczył nie zważać. No i wolność się skończyła. Za nic w świecie nie chciałam powtórki i panicznego strachu.... co ja powiem Klarze jak Kudi zginie. Przeżycie jedyne w swoim rodzaju i nie należy do moich ulubionych.

A na ogródku koszmarnie, chabazie, przekwitłe kwiaty i mnóstwo roboty mnie czeka.
Ale zawsze jest coś miłego, zakwitła wreszcie taka dalia:

pewnie jej żywot nie będzie długi bo straszą przymrozkami, ale dobrze choć na chwilę jeszcze oko pocieszyć.


niedziela, 17 września 2017

Dzierganie i rydzowanie

Oj jak pada, oj jaki jaki brzydki ten niedzielny poranek i nie zanosi się, parząc na niebo o jakąś radykalną zmianę. Powiedziała bym nawet, że na żadną. Ale trudno, w domu też mam co robić i to wcale nie z konieczności ale z miłości a mówię tutaj o szydełkowaniu. Deszcz obija się o dach a ja w ciepełku sobie szydełkuję, kończę kolejną parasolkę. A międzyczasie udało mi się zakończyć firankę:


to taki świeżaczek, jeszcze nie prany i nie blokowany. Pozuje tylko do zdjęcia.

No i wreszcie udało mi się odkryć tajniki robienia baniek na choinkę, bo już Święta tuż, tuż i należy pomyśleć o dekoracjach;

do tej pory miałam problem z ogarnięciem tego tematu, ale na tą chwilę wydaje się, że jestem, jak to się mówi w domu.
Oprócz tego pomysłów mam mnóstwo na jesienne i zimowe wieczory a wszystko to dzięki grupom na FB do których należę. W życiu bym nie przypuszczała, że takie piękne rzeczy można robić , np parasolki



 chociaż dziergam właściwie od urodzenia 😊😋. Ale o tym w swoim czasie.

Ale żeby nie było, że tylko dzierganie i dzierganie to mimo tak brzydkiego weekendu przyszły do nas rydze i od razu skojarzyła mi się piosenka Heleny Majdaniec ;

i w rytmie tej piosenki zabraliśmy się do roboty; czyli mycia, segregowania i kiszenia.

A było tego dość sporo, to tylko drobna część:


Z rydzami to akurat jak tylko jest wysyp nie ma problemu, bo tutejsi ludziska traktują go jako jakąś podkategorię i po prostu nie zbierają
Ja przyznam się, że również za nimi nie przepadam ale za to mój mąż pochłania je pod każdą postacią.
Mają one taki dziwny smak,który nie każdemu pasuje. Ale jak się je zamarynuje to jest OK i nawet ja nie mam nic przeciwko.
Teraz jest ich tak dużo, że będą kiszone. Chyba 3 lata temu po raz pierwszy ukisiłam i wyszły super, jeszcze na Święta Wielkanocne były jedzone. Od tej pory, czyli przez 2 lata nie było wysypu no i teraz obrodziło.

A mój przepis na kiszone rydze jest taki: Przygotowuję gliniany garnek ; myję i wyparzam.
Rydze po oczyszczeniu wrzucam na lekko osolony wrzątek i zagotowuję przez 2 -3 min . Wyjmuję, studzę i układam, a raczej mąż układa - bo to Jego przysmak, w gliniaku blaszkami do góry. Każdą warstwę należy posolić. Można dodawać pokrojoną cebulę.
Na koniec ugnieść i obciążyć jakimś ciężarkiem. Po ok 2 dniach powinien wydzielić się sok a jeżeli nie to wlewamy trochę osolonej wody. Rydze muszą być pokryte wodą. I na tym koniec. Po ok 3 tygodniach są już ukiszone. Ja je wynoszę do chłodnej piwnicy i tam sobie stoją aż całkiem znikną.

Powoli powstają warstwy i pokiszą się w kuchni a potem wylądują w piwnicy.

niedziela, 10 września 2017

Drugie wędzenie ale nie tylko

No to poszliśmy za falą, czyli kolejne testowanie i zbieranie doświadczenia w wędzarniczej sztuce. Tym razem postawiliśmy na skrzydełka. Procedura podobna do ćwiartek ale....
nie ma parzenia pierwszego tylko od razu moczenie w solance, ale słabszej ( 5 dkg soli / 1 l wody ) moczenie przez noc ( 12 godzin ), suszenie i wędzenie. Wędziliśmy razem z ćwiartkami, tak dobrze poszło poprzednio, że trzeba było powtórzyć, tylko pół godziny krócej.
I takie sobie wyszły po wyjęciu z wędzarni

i teraz dopiero było parzenie, jak przy ćwiartkach http://kocham-wies.blogspot.com/2017/09/pierwsze-wedzenie.html

Na tym nie koniec. Pokusiliśmy się spróbować uwędzić białą, surową kiełbasę, tak na próbę i oczywiście dla zdobycia bezcennego doświadczenia. Uwędziła się fajnie ale niestety do prawdziwej kiełbasy swojskiej jej daleko. Ale chcieliśmy sprawdzić jak w końcu wygląda to wędzenie, bo studiując przepisy ma się jeszcze większy mętlik w głowie niż przed. Tak, że był to eksperyment na żywym organiźmie i już wiemy, że nie potrzeba walczyć z wędzeniem i suszeniem kilka dni a wszystko da się zamknąć w ciągu jednego.
I nasza biała - wędzona kiełbaska;

wisi sobie i pachnie w kuchni.

Ale na tym nie koniec, eksperymentów kulinarnych było więcej, a jeden nawet wybuchowy, myślę tutaj o kwasie chlebowym. Co prawda późno zabraliśmy się za niego, bo powinien gasić pragnienie w upalne dni lata, no ale przynajmniej zdobyta wiedza na przyszłość się przyda.

Zakupiłam bochenek razowego chleba, przyznam się że nie było to łatwe, ale dałam radę. Pokroiłam na kromki i przypiekłam w piekarniku ( niektóre nawet dość znacznie ). Po upieczeniu było tego 0,5 kg.
Zagotowała 5 litrów wody i wrzątkiem zalałam chleb w kamionce. Postawiłam w ciepłym miejscu, na słoneczku, i tak się moczył się 24 godziny. Po tym czasie przecedziłam i odcisnęłam przez gazę chleb.

I dalej, bierzemy 4 dkg świeżych drożdży, rozkruszamy do miseczki dodajemy łyżeczkę cukru i odrobinę ciepłej wody. Mieszamy i odstawiamy na 10 min. W międzyczasie rozpuszczamy 15 dkg cukru w gorącej wodzie. Wszystko wlewamy do kwasu, mieszamy i przelewamy do butelek. Przechowujemy w chłodnym miejscu i po 3 - 4 dniach możemy zabrać się do degustacji. Ale tutaj należy zachować szczególne środki ostrożności, można powiedzieć, że jest to mieszanka wybuchowa😉. U mnie tak to wyglądało:

a potem lejeczek i z powrotem do butelki.


Do butelki wrzuciłam rodzynki, można też dodać więcej cukru jak kto woli. Ja np wlewam troszkę soku malinowego do szklaneczki  i jest super.

A jeśli chodzi o kwas chlebowy, to poza tym że gasił wyśmienicie pragnienie naszym antenatom, nam również powinien, ma on wiele prozdrowotnych właściwości m.in reguluje trawienie, wzmacnia odporność, oczyszcza organizm. Dawniej był napojem leczniczym, który po sutych szlacheckich imprezach łagodził wszelakie dolegliwości żołądkowe. Obecnie również można go stosować aby złagodzić nadkwasotę i wzdęcia.

No i jeszcze coś na później, czyli pomidory w zalewie. Oczytałam się na fb jakie to dobre więc nie była bym sobą gdybym nie wypróbowała. Tak na początek tylko 3 słoiki, jak się sprawdzi przejdziemy na masówkę.

Wszystko widać w słoikach:

czyli wkładamy pomidory ( podobno co niektórym nie pękają jak je nakłujemy, mi niestety popękały ), po 2 plasterki cebuli, gorczycę, troszkę pieprzu. Zalewa; 1 litr wody, łyżeczka cukru, łyżka soli. Taką zalewą zalewamy pomidory i pasteryzujemy ok 10 min.

Podobno zalewa jest wyśmienita na kaca, szkoda że kilka lat wcześniej tego nie wiedziałam 😊

Tak, że tydzień upłynął pod znakiem eksperymentowania, ale przynajmniej nie było nudno, coś się działo a to oczekiwanie co z tego wyniknie jest bezcenne.

Tak, że aż pieski się zmęczyły i padły zgodnie






Dawniej kwas chlebowy był także napojem leczniczym, gdyż łagodził dręczące szlachtę po sutych ucztach dolegliwości. Także obecnie kwas chlebowy można stosować, by zlikwidować nadkwasotę, wzdęcia i inne zaburzenia trawienia - zwłaszcza po zjedzeniu tłustych i ciężkostrawnych potraw. Właściwości zdrowotne kwasu chlebowego wynikają głównie z tego, że jest on probiotykiem, tzn. zawiera bakterie kwasu mlekowego, dzięki czemu wspomaga i reguluje mikroflorę jelitową, wspomaga trawienie oraz przemianę materii. W związku z tym, że dobrze działa na przemianę materii, można go włączyć do diety odchudzającej, tym bardziej, że ma także właściwości oczyszczające organizm.

http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/kwas-chlebowy-wlasciwosci-zdrowotne-przepis-na-kwas-chlebowy_38444.html
Dawniej kwas chlebowy był także napojem leczniczym, gdyż łagodził dręczące szlachtę po sutych ucztach dolegliwości. Także obecnie kwas chlebowy można stosować, by zlikwidować nadkwasotę, wzdęcia i inne zaburzenia trawienia - zwłaszcza po zjedzeniu tłustych i ciężkostrawnych potraw. Właściwości zdrowotne kwasu chlebowego wynikają głównie z tego, że jest on probiotykiem, tzn. zawiera bakterie kwasu mlekowego, dzięki czemu wspomaga i reguluje mikroflorę jelitową, wspomaga trawienie oraz przemianę materii. W związku z tym, że dobrze działa na przemianę materii, można go włączyć do diety odchudzającej, tym bardziej, że ma także właściwości oczyszczające organizm.

http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/kwas-chlebowy-wlasciwosci-zdrowotne-przepis-na-kwas-chlebowy_38444.html