Aby zdrowym być ;
- czosnek niedzwiedzi 9.04.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/04/czosnek-niedzwiedzi.html
- maje 3.05.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/04/maje.html
- pokrzywa 15.05.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/05/pokrzywa.html
- dziki bez 5.06.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/06/dziki-bez-kwiaty.html
- truskawki 19.06.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/06/truskawki.html
- maliny 1.07.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/07/maliny.html
- kurkuma 21.08.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/08/keczup-kozi-ser-i-kurkuma.html
- topinambur 6.11.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/11/topinambur.html
- ocet jabłkowy 25.11.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/11/ocet-jabkowy.html
- kurdybanek 21.05.2017 http://kocham-wies.blogspot.com/2017/05/weekend-z-kurdybankem-w-tle.html
Witam w Chabaziewie

sobota, 31 grudnia 2016
Kulinarny misz masz 2015 - 2016 r
Kuchenne wyczyny
- pizzerinki 18.11.2015 :http://kocham-wies.blogspot.com/2015/11/nadal-jestem-w-odwiedzinach-u-corki-i.html
- schab gotowany kwadrans 9.12.2015 http://kocham-wies.blogspot.com/2015/12/kulinarne-przygotowania-do-swiat.html
- wędlina długodojrzewająca
- boczek po ukraińsku
- zupa gołąbkowa 17.02.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/02/moje-chabaziewo-smaczna-kuchnia.html
- ser koryciński 6.03.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/03/moj-ser-korycinski-i-nie-tylko.html
- riccota
- pasztet 13.03.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/03/kolejny-tydzien.html
- sałatka selerowa 20.03.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/03/swiateczne-przygotowania.html
- szynka
- ser pleśniowy 2.04.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/04/moj-ser-plesniowy.html
- zupa z czosnku niedzwiedziego 9.04.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/04/czosnek-niedzwiedzi.html
- pesto z czosnku niedzwiedziego
- sałatki wiosenne 26.04.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/04/maje.html
- miodzik z maji
- zupa z pokrzywy 15.05.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/05/pokrzywa.html
- wino z kwiatów z dzikiego bzu 5.06.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/06/dziki-bez-kwiaty.html
- nalewka z kwiatów z dzikiego bzu
- syrop z kwiatów z dzikiego bzu
- truskawki w syropie 19.06.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/06/truskawki.html
- różany syrop z truskawek
- konfitura rabarbarowo - truskawkowa
- ogórki kiszone 25.06 2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/07/maliny.html
- sok malinowy 1.07.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/06/wreszcie-wakacje.html
- nalewka malinowa
- domowy jogurt
- placuszki z malinami
- dżem z malin 9.07.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/07/wakacje-z-wnuczkami.html
- musztarda 17.07.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/07/musztarda.html
- kremowa zupa z młodej cebuli
- patisony a'la kotlety 30.07.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/07/cukinie-kabaczki-parisony.html
- leczo
- zupa z cukini
- pasztet z cukini
- placki z cukini
- frittata grzybowa 6.08.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/08/letnie-grzybobranie.html
- placki grzybowe
- grzyby marynowane
- keczup z cukini 2108.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/08/keczup-kozi-ser-i-kurkuma.html
- zupa serowa z pieczarkoami 4.09.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/09/skonczyy-sie-wakacje.html
- niedzielna zapiekanka
- kremowa zupa z dyni 18.09.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/09/dynia-i-nie-tylko.html
- placuszki z dyni
- ryż z jabłkami 25.09.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/09/takie-sobie-bajdurzenie.html
- buraczki z cukinią 2.10.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/10/i-na-koniec-buraki.html
- buraczki marynowane
- botwinka do barszczu
- mięsne kulki 23.10.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/10/i-w-droge.html
- zupa z soczewicy 30.10.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/10/co-dobre-szybko-sie-konczy-ale.html
- sznycle z indyka
- ocet jabłkowy 25.11.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/11/ocet-jabkowy.html
- schab z kością w czerwonej cebuli ze śliwkami 3.12.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/12/no-i-wreszcie-weekend-poprzedni-bo.html
- wyjątkowy w smaku karczek
- kwas buraczany 11.11.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/12/a-swieta-tuz-tuz.html
- schab z kością w czerwonej cebuli ze śliwkami http://kocham-wies.blogspot.com/2016/12/no-i-wreszcie-weekend-poprzedni-bo.html
- wyjątkowy w smaku karczek
- pizzerinki 18.11.2015 :http://kocham-wies.blogspot.com/2015/11/nadal-jestem-w-odwiedzinach-u-corki-i.html
- schab gotowany kwadrans 9.12.2015 http://kocham-wies.blogspot.com/2015/12/kulinarne-przygotowania-do-swiat.html
- wędlina długodojrzewająca
- boczek po ukraińsku
- zupa gołąbkowa 17.02.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/02/moje-chabaziewo-smaczna-kuchnia.html
- ser koryciński 6.03.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/03/moj-ser-korycinski-i-nie-tylko.html
- riccota
- pasztet 13.03.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/03/kolejny-tydzien.html
- sałatka selerowa 20.03.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/03/swiateczne-przygotowania.html
- szynka
- ser pleśniowy 2.04.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/04/moj-ser-plesniowy.html
- zupa z czosnku niedzwiedziego 9.04.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/04/czosnek-niedzwiedzi.html
- pesto z czosnku niedzwiedziego
- sałatki wiosenne 26.04.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/04/maje.html
- miodzik z maji
- zupa z pokrzywy 15.05.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/05/pokrzywa.html
- wino z kwiatów z dzikiego bzu 5.06.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/06/dziki-bez-kwiaty.html
- nalewka z kwiatów z dzikiego bzu
- syrop z kwiatów z dzikiego bzu
- truskawki w syropie 19.06.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/06/truskawki.html
- różany syrop z truskawek
- konfitura rabarbarowo - truskawkowa
- ogórki kiszone 25.06 2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/07/maliny.html
- sok malinowy 1.07.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/06/wreszcie-wakacje.html
- nalewka malinowa
- domowy jogurt
- placuszki z malinami
- dżem z malin 9.07.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/07/wakacje-z-wnuczkami.html
- musztarda 17.07.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/07/musztarda.html
- kremowa zupa z młodej cebuli
- patisony a'la kotlety 30.07.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/07/cukinie-kabaczki-parisony.html
- leczo
- zupa z cukini
- pasztet z cukini
- placki z cukini
- frittata grzybowa 6.08.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/08/letnie-grzybobranie.html
- placki grzybowe
- grzyby marynowane
- keczup z cukini 2108.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/08/keczup-kozi-ser-i-kurkuma.html
- zupa serowa z pieczarkoami 4.09.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/09/skonczyy-sie-wakacje.html
- niedzielna zapiekanka
- kremowa zupa z dyni 18.09.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/09/dynia-i-nie-tylko.html
- placuszki z dyni
- ryż z jabłkami 25.09.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/09/takie-sobie-bajdurzenie.html
- buraczki z cukinią 2.10.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/10/i-na-koniec-buraki.html
- buraczki marynowane
- botwinka do barszczu
- mięsne kulki 23.10.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/10/i-w-droge.html
- zupa z soczewicy 30.10.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/10/co-dobre-szybko-sie-konczy-ale.html
- sznycle z indyka
- ocet jabłkowy 25.11.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/11/ocet-jabkowy.html
- schab z kością w czerwonej cebuli ze śliwkami 3.12.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/12/no-i-wreszcie-weekend-poprzedni-bo.html
- wyjątkowy w smaku karczek
- kwas buraczany 11.11.2016 http://kocham-wies.blogspot.com/2016/12/a-swieta-tuz-tuz.html
- schab z kością w czerwonej cebuli ze śliwkami http://kocham-wies.blogspot.com/2016/12/no-i-wreszcie-weekend-poprzedni-bo.html
- wyjątkowy w smaku karczek
Sylwestrowe podsumowanie roku 2016
Jest Sylwester a ja tak sobie siedzę i myślę; Jak ten czas szybko leci, dopiero podsumowywałam rok poprzedni i ani się spostrzegłam znów to robię. Tylko, że w roku ubiegłym siedziałam sobie w Chabaziewie. Teraz zdecydowaliśmy się nie jechać. Głównie ze względu na Niuńka:
Mam tutaj na myśli głównie mało zachęcającą temperaturę panującą w domu. My to jakoś dajemy radę, grzaniec, herbatka z prądem i jest OK,a na dodatek pod choinką znalazłam koc elektryczny. Na pewno się przyda. A biedny pies co? Telepie nim przeokrutnie aż serce się ściska. I trwa to dotąd aż zapanujemy nad temperaturą.
Podejrzewam, że jest nam za to wdzięczny, chociaż uwielbia Chabaziewo tak jak my.
A poza tym na te 3 dni jechać ? Jak za dwa tygodnie są ferie i wtedy pobędziemy już bite dwa tygodnie.
Tak, żę tegoroczne moje przemyślenia odbywają się w Rzeszowie w białej sali ( czytaj sypialni ) i z pilotem w ręce. Ale nie tylko, trochę dziergam, szukam rodziny, układam puzzle no i piszę. A poza tym z niecierpliwością czekam wieczorowej pory bo kupiłam dzisiaj książkę Hatszepsut i marzę aby zanurzyć się w świecie faraonów.
Jaki ten rok był ? Tak sobie myślę,że dobry, nie powiem że bardzo bo zawsze może być lepiej, ale do narzekania nie mam powodu. Zresztą i tak staram się tego nie robić. Raczej był spokojny i w zasadzie upłynął w takim tempie jakie mu wyznaczyliśmy.
Ktoś może powiedzieć, że był nudny ale dla nas w sam raz.
Wiosna, lato i jesień upłynęła pod hasłem Chabaziewo. I po raz kolejny muszę powiedzieć, że jestem przeszczęśliwa, że go mam, że spędzam tu wspaniale czas na emeryturze. Piszę głównie o sobie ale mój mąż też zrobił się zdecydowanym fanem Chabaziewa, co nie było takie oczywiste na początku. Tylko, że On dzieli tę przyjemność z pracą zawodową, ale dobrze że są wakacje i wówczas może faktycznie nacieszyć się wsią i od czasu do czasu sobie popracować fizycznie.
Uwielbiam w zimie oglądać zdjęcia, które zrobiłam latem i wspominać te upały, codzienne ganianie z konewką i podlewania kwiatów ( a było ich w różnych pojemnikach 64 ) i kombinować co by tu zmienić:
i liczyć dni i tygodnie do kolejnego chabaziowego szaleństwa.
W tym roku można powiedzieć najbardziej zafascynowała mnie genealogia. I praktycznie każdą wolną chwilę tej nowej pasji poświęcałam. A jest to coś niesamowitego, to coś takiego jak układanie fantastycznych puzzli. Szukasz, szukasz i znajdujesz prędzej czy później brakujący element układanki.
Pamiętam jak znalazłam pierwszą metrykę a był to akt urodzenia mojego dziadka. Czułam się tak jakbym faktycznie uczestniczyła w tym ważnym momencie, czyli podczas chrztu, który odbył się w 1908 roku. Ciśnienie mi się podniosło i patrzyłam z niedowierzaniem. Tym większe były emocje, bo początkowo wydawało mi się, żę sprawa jest nie do przeskoczenia. Przecież ta gałąź mojej rodziny pochodzi z Kresów. Więc jakim cudem mam cokolwiek znaleźć? Wówczas byłam całkowicie zieloną genealożką, chociaż i do tej pory mam mnóstwo braków. Ale dzięki wspaniałym stronom internetowym i osobom które je prowadzą oraz innym genealogom pasjonatom, powoli brnę w ten fascynujący świat. A najciekawsze jest to, że jak się już raz w to wdepnie to nie można przestać.
Drugim najważniejszym momentem moich poszukiwań było znalezienie mojej pra-pra-pra babki. Stało się to w przedświątecznym tygodniu (a pisałam, że nie można przestać? ). To jest jak prezent świąteczny. Po ponad półrocznych poszukiwaniach znalazłam ją. Wcześniej już ustaliłam jak nazywała się z domu, ale niestety nie mogłam natrafić na jej ślad. Aż tu wreszcie zaskoczyły trybiki ,znalazł się brakujący element. Tym elementem było to, że babcia wyszła za mąż za mojego 3 x pra dziadka jako wdowa, w związku z czym miała inne nazwisko. I mój puzzel wreszcie trafił na swoje miejsce.
No i nie mówiłam, że nie można przestać? Nie tylko poszukiwać ale o tym mówić, pisać, myśleć itd.
Powiem jeszcze tylko, że w tych poszukiwaniach znalazłam się w XVIII w. czyli zahaczam o końcowe lata 1700 roku. Przodków przybywa w postępie geometrycznym , dochodzę do 150 osób. A to właściwie tylko jedna gałąz rodziny, no oczywiście z odgałęzieniami ale tylko do poziomu rodzeństwa.
Poza tym w między czasie bawię się w biografkę, bo staram się to wszystko co znajdę + posiadane zdjęcia + moją pamięć z dzieciństwa ( dopóki mnie skleroza nie dopadnie 😉 ) + rozmowy z członkami rodziny + napotkane dokumenty + rys historyczny nanieść na papier, a właściwie na razie na komputer. Ma to być autorska czyli moja historia rodziny.
Nawet pisząc tego bloga widzę jego przydatność dla genealogii. Zawarta jest tutaj wiedza o mnie o tym co robię, jak żyję, o moich pasjach, o pogodzie i o Chabaziewie o kwiatkach o wariacjach kulinarnych czyli o tym wszystkim co ja teraz usiłuję się dowiedzieć o moich antenatach. Czyli przyszłe pokolenia, moi wnukowie, pra, pra-pra....... mają i będą mieć podane to wszystko na talerzu.
A może to już moje genealogiczne skrzywienie???
I tak sobie myślę, jak można nudzić się na emeryturze? Mnie czasami czasu brakuje. Nie znajduję go wystarczająco dużo np na szydełkowanie, na czytanie..... Właściwie w tym roku nie udało mi się nawet skończyć obrusa ale co dziennie coś tam udziergałam. Mam kolejne pomysły ale coś muszę zrobić z tym czasem. A może to ten czas jest jakiś inny niż w młodości, mam wrażenie jakbym się przesiadła do jakiegoś ekspresu.
Koniecznie muszę wspomnieć po raz drugi o moim Chabaziewie. To jest moja kolejna pasja. Uwielbiam wiosnę, jak zaczynam prace polowe, te zakupy kwiatów, ganianie na chalę targową, to sadzenie, zastanawianie się gdzie lepiej posadzić, co przestawić, co zmienić. Co roku to samo, a jednak coś innego, to jest po prostu fascynujące. Lato z kolei to podziwianie wiosennych efektów i zastanawianie się co jeszcze przestawić i dosadzić. I tak sobie biegam z tymi doniczkami aż stwierdzę, że może być. A w samym środku lata wpadają wnuczki , znajomi i rodzina. Wszystko wówczas pięknie kwitnie, pachnie i w ogóle jest pięknie.
Ten zapach i smak grilowanek,
palonych ognisk, sjesty na leżaczku z sudoku w ręce. Czego chcieć więcej, tak wyobrażam sobie raj. I w takim raju przebywam do pónej jesieni.
W tym roku chyba po raz pierwszy udał mi się groszek pachnący i do tej pory czuję jego przepiękny aromat roznoszący się po Chabaziewie:
Co jeszcze fajnego udało mi się zrobić? No oczywiście kontynuowanie tego bloga. To również stało się moją pasją. W pewnym momencie miałam nawet chwile zwątpienia i myślałam, że zabraknie mi tematów, pomysłów i chętnych do czytania. Jedno muszę stwierdzić, że tematów nie brakuje, pisanie sprawia mi przyjemność ( o co bym się nigdy wcześniej nie podejrzewała ) a i osób, czyli Was kochani, którzy znajdujecie czas i chęć aby zajrzeć do mojego bloga jest ci pod dostatkiem, amen.
To blogowanie spowodowało, że bawię się w fotografa, ganiam z aparatem fotograficznym i wszystko fotografuję aby mieć co pokazać i nie zanudzać tylko tekstem pisanym.
No i jak tu się nudzić ? Uważam, że emerytura to najlepszy czas na realizację swoich marzeń i pomysłów. I w zasadzie to właśnie na emeryturze odkryłam część moich obecnych pasji, o których wcześniej nawet nie wiedziałam. A najfajniejsze jest to, że na emeryturze nic się już nie musi.
Wpadłam na pomysł aby ułatwić, sobie również, poruszanie się po blogu i sporządzić taki specyficzny spis treści. Ten spis, a właściwie dwa spisy dotyczą moich rewelacji kuchennych, czyli umieszczonych i przeeksperymentowanych przepisów ( kulinarny misz masz ) i zdrowotnych właściwości roślin, warzyw itp. ( samo zdrowie ). Spisy treści umieszczam pod etykietą o tej nazwie.
I na koniec tych wynurzeń życzę wszystkim i sobie wszystkiego dobrego a raczej najlepszego w Nowym Roku a przede wszystkim aby nie był gorszy od obecnego.
I pamiętajmy o porzekadle: Jaki Nowy Rok taki cały rok.
Ja na wszelki wypadek będę uważała na to co robię i czynię. Tylko same przyjemności
I taki sobie klimacik sylwestrowo - noworoczny z sentymentalną podróżą do lat 70 ubiegłego wieku:
Mam tutaj na myśli głównie mało zachęcającą temperaturę panującą w domu. My to jakoś dajemy radę, grzaniec, herbatka z prądem i jest OK,a na dodatek pod choinką znalazłam koc elektryczny. Na pewno się przyda. A biedny pies co? Telepie nim przeokrutnie aż serce się ściska. I trwa to dotąd aż zapanujemy nad temperaturą.
Podejrzewam, że jest nam za to wdzięczny, chociaż uwielbia Chabaziewo tak jak my.
A poza tym na te 3 dni jechać ? Jak za dwa tygodnie są ferie i wtedy pobędziemy już bite dwa tygodnie.
Tak, żę tegoroczne moje przemyślenia odbywają się w Rzeszowie w białej sali ( czytaj sypialni ) i z pilotem w ręce. Ale nie tylko, trochę dziergam, szukam rodziny, układam puzzle no i piszę. A poza tym z niecierpliwością czekam wieczorowej pory bo kupiłam dzisiaj książkę Hatszepsut i marzę aby zanurzyć się w świecie faraonów.
Jaki ten rok był ? Tak sobie myślę,że dobry, nie powiem że bardzo bo zawsze może być lepiej, ale do narzekania nie mam powodu. Zresztą i tak staram się tego nie robić. Raczej był spokojny i w zasadzie upłynął w takim tempie jakie mu wyznaczyliśmy.
Ktoś może powiedzieć, że był nudny ale dla nas w sam raz.
Wiosna, lato i jesień upłynęła pod hasłem Chabaziewo. I po raz kolejny muszę powiedzieć, że jestem przeszczęśliwa, że go mam, że spędzam tu wspaniale czas na emeryturze. Piszę głównie o sobie ale mój mąż też zrobił się zdecydowanym fanem Chabaziewa, co nie było takie oczywiste na początku. Tylko, że On dzieli tę przyjemność z pracą zawodową, ale dobrze że są wakacje i wówczas może faktycznie nacieszyć się wsią i od czasu do czasu sobie popracować fizycznie.
Uwielbiam w zimie oglądać zdjęcia, które zrobiłam latem i wspominać te upały, codzienne ganianie z konewką i podlewania kwiatów ( a było ich w różnych pojemnikach 64 ) i kombinować co by tu zmienić:
i liczyć dni i tygodnie do kolejnego chabaziowego szaleństwa.
W tym roku można powiedzieć najbardziej zafascynowała mnie genealogia. I praktycznie każdą wolną chwilę tej nowej pasji poświęcałam. A jest to coś niesamowitego, to coś takiego jak układanie fantastycznych puzzli. Szukasz, szukasz i znajdujesz prędzej czy później brakujący element układanki.
Pamiętam jak znalazłam pierwszą metrykę a był to akt urodzenia mojego dziadka. Czułam się tak jakbym faktycznie uczestniczyła w tym ważnym momencie, czyli podczas chrztu, który odbył się w 1908 roku. Ciśnienie mi się podniosło i patrzyłam z niedowierzaniem. Tym większe były emocje, bo początkowo wydawało mi się, żę sprawa jest nie do przeskoczenia. Przecież ta gałąź mojej rodziny pochodzi z Kresów. Więc jakim cudem mam cokolwiek znaleźć? Wówczas byłam całkowicie zieloną genealożką, chociaż i do tej pory mam mnóstwo braków. Ale dzięki wspaniałym stronom internetowym i osobom które je prowadzą oraz innym genealogom pasjonatom, powoli brnę w ten fascynujący świat. A najciekawsze jest to, że jak się już raz w to wdepnie to nie można przestać.
Drugim najważniejszym momentem moich poszukiwań było znalezienie mojej pra-pra-pra babki. Stało się to w przedświątecznym tygodniu (a pisałam, że nie można przestać? ). To jest jak prezent świąteczny. Po ponad półrocznych poszukiwaniach znalazłam ją. Wcześniej już ustaliłam jak nazywała się z domu, ale niestety nie mogłam natrafić na jej ślad. Aż tu wreszcie zaskoczyły trybiki ,znalazł się brakujący element. Tym elementem było to, że babcia wyszła za mąż za mojego 3 x pra dziadka jako wdowa, w związku z czym miała inne nazwisko. I mój puzzel wreszcie trafił na swoje miejsce.
No i nie mówiłam, że nie można przestać? Nie tylko poszukiwać ale o tym mówić, pisać, myśleć itd.
Powiem jeszcze tylko, że w tych poszukiwaniach znalazłam się w XVIII w. czyli zahaczam o końcowe lata 1700 roku. Przodków przybywa w postępie geometrycznym , dochodzę do 150 osób. A to właściwie tylko jedna gałąz rodziny, no oczywiście z odgałęzieniami ale tylko do poziomu rodzeństwa.
Poza tym w między czasie bawię się w biografkę, bo staram się to wszystko co znajdę + posiadane zdjęcia + moją pamięć z dzieciństwa ( dopóki mnie skleroza nie dopadnie 😉 ) + rozmowy z członkami rodziny + napotkane dokumenty + rys historyczny nanieść na papier, a właściwie na razie na komputer. Ma to być autorska czyli moja historia rodziny.
Nawet pisząc tego bloga widzę jego przydatność dla genealogii. Zawarta jest tutaj wiedza o mnie o tym co robię, jak żyję, o moich pasjach, o pogodzie i o Chabaziewie o kwiatkach o wariacjach kulinarnych czyli o tym wszystkim co ja teraz usiłuję się dowiedzieć o moich antenatach. Czyli przyszłe pokolenia, moi wnukowie, pra, pra-pra....... mają i będą mieć podane to wszystko na talerzu.
A może to już moje genealogiczne skrzywienie???
I tak sobie myślę, jak można nudzić się na emeryturze? Mnie czasami czasu brakuje. Nie znajduję go wystarczająco dużo np na szydełkowanie, na czytanie..... Właściwie w tym roku nie udało mi się nawet skończyć obrusa ale co dziennie coś tam udziergałam. Mam kolejne pomysły ale coś muszę zrobić z tym czasem. A może to ten czas jest jakiś inny niż w młodości, mam wrażenie jakbym się przesiadła do jakiegoś ekspresu.
Koniecznie muszę wspomnieć po raz drugi o moim Chabaziewie. To jest moja kolejna pasja. Uwielbiam wiosnę, jak zaczynam prace polowe, te zakupy kwiatów, ganianie na chalę targową, to sadzenie, zastanawianie się gdzie lepiej posadzić, co przestawić, co zmienić. Co roku to samo, a jednak coś innego, to jest po prostu fascynujące. Lato z kolei to podziwianie wiosennych efektów i zastanawianie się co jeszcze przestawić i dosadzić. I tak sobie biegam z tymi doniczkami aż stwierdzę, że może być. A w samym środku lata wpadają wnuczki , znajomi i rodzina. Wszystko wówczas pięknie kwitnie, pachnie i w ogóle jest pięknie.
Ten zapach i smak grilowanek,
palonych ognisk, sjesty na leżaczku z sudoku w ręce. Czego chcieć więcej, tak wyobrażam sobie raj. I w takim raju przebywam do pónej jesieni.
W tym roku chyba po raz pierwszy udał mi się groszek pachnący i do tej pory czuję jego przepiękny aromat roznoszący się po Chabaziewie:
Co jeszcze fajnego udało mi się zrobić? No oczywiście kontynuowanie tego bloga. To również stało się moją pasją. W pewnym momencie miałam nawet chwile zwątpienia i myślałam, że zabraknie mi tematów, pomysłów i chętnych do czytania. Jedno muszę stwierdzić, że tematów nie brakuje, pisanie sprawia mi przyjemność ( o co bym się nigdy wcześniej nie podejrzewała ) a i osób, czyli Was kochani, którzy znajdujecie czas i chęć aby zajrzeć do mojego bloga jest ci pod dostatkiem, amen.
To blogowanie spowodowało, że bawię się w fotografa, ganiam z aparatem fotograficznym i wszystko fotografuję aby mieć co pokazać i nie zanudzać tylko tekstem pisanym.
No i jak tu się nudzić ? Uważam, że emerytura to najlepszy czas na realizację swoich marzeń i pomysłów. I w zasadzie to właśnie na emeryturze odkryłam część moich obecnych pasji, o których wcześniej nawet nie wiedziałam. A najfajniejsze jest to, że na emeryturze nic się już nie musi.
Wpadłam na pomysł aby ułatwić, sobie również, poruszanie się po blogu i sporządzić taki specyficzny spis treści. Ten spis, a właściwie dwa spisy dotyczą moich rewelacji kuchennych, czyli umieszczonych i przeeksperymentowanych przepisów ( kulinarny misz masz ) i zdrowotnych właściwości roślin, warzyw itp. ( samo zdrowie ). Spisy treści umieszczam pod etykietą o tej nazwie.
I na koniec tych wynurzeń życzę wszystkim i sobie wszystkiego dobrego a raczej najlepszego w Nowym Roku a przede wszystkim aby nie był gorszy od obecnego.
I pamiętajmy o porzekadle: Jaki Nowy Rok taki cały rok.
Ja na wszelki wypadek będę uważała na to co robię i czynię. Tylko same przyjemności
I taki sobie klimacik sylwestrowo - noworoczny z sentymentalną podróżą do lat 70 ubiegłego wieku:
sobota, 24 grudnia 2016
Wesołych Świąt
Ręce mi opadły, strasznie przykra rzecz mnie spotkała.
Cały tydzień pisałam posta, dopieszczałam go i już miałam go opublikować i klops. Zniknął. Nie wiem co udało mi się zmajstrować, ale taki jest na tą chwilę stan rzeczy. W tej chwili nie będę o tym pisać bo jestem wściekła.
Ciekawe jak to zaskutkuje w Nowym Roku?
Jeszcze mam nadzieje, co prawda nikłą, ale zawsze, że może wnuczka Klara coś poradzi, ale na tą chwilę jest dopiero na lotnisku.
Ale, żeby za długo nie amanować moim złym nastrojem:
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia
życzę WAM nadziei, własnego skrawka nieba,
zadumy nad płomieniem świecy,
filiżanki dobrej, pachnącej kawy,
piękna poezji, muzyki,
pogodnych świąt zimowych,
odpoczynku, zwolnienia oddechu,
nabrania dystansu do tego, co wokół,
chwil roziskrzonych kolędą,
śmiechem i wspomnieniami.
Wesołych świąt!
To by było na tyle .
Cały tydzień pisałam posta, dopieszczałam go i już miałam go opublikować i klops. Zniknął. Nie wiem co udało mi się zmajstrować, ale taki jest na tą chwilę stan rzeczy. W tej chwili nie będę o tym pisać bo jestem wściekła.
Ciekawe jak to zaskutkuje w Nowym Roku?
Jeszcze mam nadzieje, co prawda nikłą, ale zawsze, że może wnuczka Klara coś poradzi, ale na tą chwilę jest dopiero na lotnisku.
Ale, żeby za długo nie amanować moim złym nastrojem:
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia
życzę WAM nadziei, własnego skrawka nieba,
zadumy nad płomieniem świecy,
filiżanki dobrej, pachnącej kawy,
piękna poezji, muzyki,
pogodnych świąt zimowych,
odpoczynku, zwolnienia oddechu,
nabrania dystansu do tego, co wokół,
chwil roziskrzonych kolędą,
śmiechem i wspomnieniami.
Wesołych świąt!
To by było na tyle .
sobota, 17 grudnia 2016
Och ta genealogia....nawet przed Wigilią
Ciekawe czy zastanawialiście się jak wyglądały Święta Bożego Narodzenia np.100 lat temu?
Jak już nieraz wspominałam, historia jest obecnie w moim kręgu zainteresowań. Ta nie tak odległa ( 100 - 200 lat w tył ) pozwala mi jako genealożce odkrywać świat moich przodków. Jak żyli, czym się zajmowali, na co chorowali, ich zwyczaje i codzienne życie. Jest to niesamowicie fascynujące. Ponieważ zakorzeniona jestem w Galicji więc na tą chwilę moje wysiłki zostały skierowane włąśnie w tym kierunku.
Chociaż przypuszczam, że w innych częściach kraju było podobnie, przynajmniej w tych najistotniejszych sprawach.
Teraz zbliża się czas Bożego Narodzenia więc zdwoiłam wysiłki aby dowiedzieć się czym były Święta i jak wyglądały u naszych przodków. Jak dekorowano domy, co stawiano na stole, jak wyglądała wigilia w dworze, a jak w biednej wiejskiej chałupie.
I co się dowiedziałam? Aby dawkować wiedzę i nie zanudzić niepragnących jej, parę zdań o Wigilii ( Świętami zajmę się kolejnym razem )
Najbardziej uroczystym dniem w roku była Wigilia Bożego Narodzenia. Wierzono, że ma on wpływ na to, jaki będzie cały przyszły rok. Dzień wigilijny upływał na przygotowaniu wieczornej wieczerzy i odpowiednim przybraniu izby.
Najstarszym, tradycyjnym przybraniem była "jutka" - ścięty wierzchołek sosenki lub jodełki, zawieszony u sufitu. Przybierano ją zrobionymi z opłatków pieczonych w domu tzw. "światami" lub pieczywem w formie roślin lub zwierząt. W niektórych rejonach ozdobą był ozdobiony snopek siana ustawiony w kącie izby. Choinka pojawiła się dopiero przed I wojną światową i to początkowo na arystokratycznych dworach.
Wieczerza wigilijna, zwana pośnikiem, składała się z siedmiu, dziewięciu lub dwunastu potraw, które jedzono wspólnie z dużej misy. Rozpoczynano ją wraz z pierwszą gwiazdą i uważano, aby przy stole była parzysta liczba osób, bo to oznaczało, że nikt w najbliższym czasie nie umrze. Odbywała się w skupieniu i powadze, wszyscy składali sobie życzenia.
Liczba wigilijnych dań różniła się w zależności od regionu, stanu czy pochodzenia. „Na jednych stołach smakołyków wiele, na innych kasza, śledzie i korpiele” – to powiedzenie podkreślało różnice w świętowaniu Wigilii przez różne warstwy społeczne. Pięć lub siedem dań podawano u włościan, dziewięć u szlachty, a 11 lub 13 u arystokracji. Zwyczaj przyrządzania 12 potraw wigilijnych ukształtował się prawdopodobnie na przełomie XIX i XX wieku. „Dwunastka” symbolizowała 12 miesięcy w roku, bogactwo, czy 12 Apostołów.
Wigilijna wieczerza proponowana np przez autorkę książki kucharskiej z XIX wieku: Lucynę Ćwierciakiewiczową nie mogła się odbyć bez barszczu z uszkami z farszem grzybowym.
W wielu domach obok lub zamiast barszczu podawało się aromatyczną zupę grzybową z polskich suszonych leśnych grzybów, najlepiej z cienkimi, domowymi łazankami. Na stołach, głównie na Podkarpaciu nie mogło zabraknąć żuru z uszkami.
A jeśli chodzi o ryby to na stole królowały śledzie - w oleju lub zupa śledziowa, a w zamożniejszych domach i inne ryby.
Ciekawostką jest, że tak popularny obecnie karp został spopularyzowany dopiero po II Wojnie Światowej, a to ze względu na stosunkowo niską cenę, łatwość hodowli i rozmnażania. I od tego czasu jest można rzec główną rybą wigilijną.
Nie mogło być Wigilii bez maku (jego ziarna symbolizowały szczęście). W rodzinach o korzeniach kresowych czy galicyjskich na deser przyrządzano kutię z pszenicy z dodatkiem mielonego maku, miodu, migdałów, orzechów włoskich oraz suszonych czy kandyzowanych owoców, czasami nasączonych porto czy innym alkoholem. W przeszłości kutia – deser i arystokracji, i włościan - miała przede wszystkim znaczenie magiczne (przyrządzano ją z jęczmienia, uważanego za ziarno boskie). Mak to także nieodłączny składnik innego ważnego wigilijnego deseru, czyli makowca z ciasta drożdżowego lub krucho-drożdżowego. Pod koniec XIX w. na stołach królowała nie tylko kutia czy łamańce z makiem: w Galicji królową deserów była strucla z makiem.
Dzień wigilijny upływał pod znakiem postu, aż do uroczystej kolacji. Często też „suszono”, czyli powstrzymywano się od spożywania napojów.
Wigilijny stół nakrywano białym obrusem, pod który wkładano trochę siana. Zachowała się tradycja zostawiania dodatkowego nakrycia. I powszechne jest przekonanie, że przeznaczone jest ono dla zbłąkanego wędrowca.
Nasi przodkowie głęboko wierzyli, że dusze ich bliskich przybywają podczas wieczerzy wigilijnej. Nie wolno było zachowywać się głośno i nieostrożnie Zakazane było też szycie i przędzenie, ponieważ groziło to zranieniem przebywającej w domu duszy.Wierzono również, że w ty dniu zwierzęta przemówią ludzkim głosem.
Zakończenie wieczerzy było hasłem dla młodzieży do rozpoczęcia figlów i psot, które kończyły się o północy. Wówczas wszyscy udawali się na Pasterkę.
Takie urocze zdjęcie znalazłam w sieci. Jest ono dla mnie kwintesencją wszystkiego co było, minęło o czym warto pamiętać. Jakbym widziała oczami wyobraźni pra-pra-pra... czekających aby zasiąść do wigilijnego stołu. Tak właśnie kiedyś wyglądały izby naszych antenatów. Piszę naszych bo czy nam się to podoba czy nie zdecydowana większość nie ma nic wspólnego z arystokracją.
Choinka przypomina mi dzieciństwo, ale o tym pisałam rok temu; http://kocham-wies.blogspot.com/2015/12/swiateczny-czas-wspomnienia.html

Jak wiele przetrwało do dzisiejszych czasów? pewnie jest z tym różnie. Ja w każdy bądź razie uważam, że w tradycji ukryta jest nasza tożsamość. Warto ją kultywować i przekazywać kolejnym pokoleniom.
U mnie np.
- jest 12 potraw, każdy wszystkie musi skosztować aby zapewnić sobie dostatek na cały rok,
- jest rybia łuska, którą mąż obdarowuje wszystkich, to z kolei zapewnia pieniądz w portfelu,
- cały dzień się pości a dzięki temu mniej się zje i więcej dla nas zostaje 😉,
- jest dodatkowy talerz dla samotnego gościa,
- jest sianko pod obrusem,
- jest i pierwsza gwiazdka, no chyba że pochmurnie,
- no i pilnuję aby się nie kłucić, bo rok będzie kłutliwy.
A czego nie ma ? śniegu. No może nie do końca, bo przeważnie w drugi dzień Świąt wyjeżdżamy do Chabaziewa a tam nie ma MPC-u, świateł na skrzyżowanich, suszarek, mikrofalówek i innych wynalazków cywilizacji a za to możemy się cieszyć do woli śniegiem.
Choinka przypomina mi dzieciństwo, ale o tym pisałam rok temu; http://kocham-wies.blogspot.com/2015/12/swiateczny-czas-wspomnienia.html

Jak wiele przetrwało do dzisiejszych czasów? pewnie jest z tym różnie. Ja w każdy bądź razie uważam, że w tradycji ukryta jest nasza tożsamość. Warto ją kultywować i przekazywać kolejnym pokoleniom.
U mnie np.
- jest 12 potraw, każdy wszystkie musi skosztować aby zapewnić sobie dostatek na cały rok,
- jest rybia łuska, którą mąż obdarowuje wszystkich, to z kolei zapewnia pieniądz w portfelu,
- cały dzień się pości a dzięki temu mniej się zje i więcej dla nas zostaje 😉,
- jest dodatkowy talerz dla samotnego gościa,
- jest sianko pod obrusem,
- jest i pierwsza gwiazdka, no chyba że pochmurnie,
- no i pilnuję aby się nie kłucić, bo rok będzie kłutliwy.
A czego nie ma ? śniegu. No może nie do końca, bo przeważnie w drugi dzień Świąt wyjeżdżamy do Chabaziewa a tam nie ma MPC-u, świateł na skrzyżowanich, suszarek, mikrofalówek i innych wynalazków cywilizacji a za to możemy się cieszyć do woli śniegiem.
niedziela, 11 grudnia 2016
A Święta tuż tuż
Właśnie dotarło do mnie, że to już Święta za progiem. Jak ten czas leci jeszcze pamiętam przygotowania do Świąt poprzednich a tu już pora intensywnie zacząć myśleć o zbliżających się.
Zresztą zima też jakoś niespodziewanie 😉 zaśnieżyła się.
Ciekawe na jak długo?
Aż trudno uwierzyć. Właśnie wróciliśmy z Chabaziewa i tam tak:
z jednej strony domu zaspy, Niuniek nawet nie ma ochoty na wystawienie ogona :
z drugiej strony zaspy, tutaj lepiej widać, wejście do domu zostało całkowicie zablokowane:
i rzut okiem na zaśnieżony ogród:
A w Rzeszowie nie ma śladu po zimie.
A jeżeli mowa o zimie i o jej pierwszym miesiącu, czyli grudniu, ciekawe czy wszystkim wiadomo skąd wzięła się nazwa grudzień. Być może Ameryki nie odkryję ale ja np. nie wiedziałam.
A więc trochę się powymądrzam: W grudniu ziemia zamienia się w grudy, jest ściśnięta mrozem, stąd nazwa grudzień. A ponieważ jestem domorosłą genealożką i interesuje mnie wszystko co było i jak było kiedyś więc doszukałam się również : że dawniej mówiono też na ten miesiąc prosinec. Określenie to miało związek z czasownikiem sijać, czyli jaśnieć, były też w obiegu nazwy jadwent albo jadwient od słowa adwent lub gódnik od słowa Gody czyli Boże Narodzenie.
Stąd polskie przysłowie : W grudniu rzeki kryją lody, a lud cieszy się na Gody.
A te wszystkie mądrości znalazłam na FB - Kultura i obyczaje w XIX wieku. Jak dla mnie jest to fantastyczna strona.
Ale wracając do sedna czyli okresu przedświątecznego.
Zauważyłam, że dużą popularnością w przestrzeni wirtualnej cieszą się przepisy na domowy zakwas buraczany. A ponieważ należy się tym odpowiednio wcześniej zająć więc tutaj również zaproponuję mój a właściwie mojego męża sprawdzony przepis. Robi to już od kilkunastu lat i nie zdarzyło się aby nie wyszedł. Wręcz mąż uchodzi w rodzinie za guru w tym zakresie.
Moja pomoc ogranicza się tylko do zakupu ok 5 kg buraków.
I dalej; buraki obiera, myje i kroi na mniejsze części. Gotuje wodę i studzi. Do kamionki wkłada buraki i zalewa wodą ( buraki nie mogą wystawać ). Na wierzch kładzie kromkę czerstwego razowego chleba.
Przykrywa ściereczką i tak sobie stoi ok 5 dni. U nas odbywa się to w temp. ok 18 st. C ( jeżeli jest cieplej okres jest krótszy ). W każdym bądz razie jeżeli wokół chleba zaczną się pojawiać małe bąbelki jest to sygnał, że należy wyjąć chleb. I teraz dobrze wszystko zamieszać drewnianą łyżką i zostawić aż uznamy, że kwaskowatość jest dobra. Jeszcze jedna uwaga; w międzyczasie może się pojawić na powierzchni białawy nalot, należy go delikatnie ściągnąć. Mąż robi to watą / gazą.
No to do roboty, od jutra zabieramy się za kwas buraczany.
A to coś do słuchania i wprawienia się w przed świąteczny nastrój. Mnie przynajmniej : Mariah Carey - All I Want For Christmans Is You
w taki nastrój wprawia już od dobrych kilku lat.
Zresztą zima też jakoś niespodziewanie 😉 zaśnieżyła się.
Ciekawe na jak długo?
Aż trudno uwierzyć. Właśnie wróciliśmy z Chabaziewa i tam tak:
z jednej strony domu zaspy, Niuniek nawet nie ma ochoty na wystawienie ogona :
z drugiej strony zaspy, tutaj lepiej widać, wejście do domu zostało całkowicie zablokowane:
i rzut okiem na zaśnieżony ogród:
A w Rzeszowie nie ma śladu po zimie.
A jeżeli mowa o zimie i o jej pierwszym miesiącu, czyli grudniu, ciekawe czy wszystkim wiadomo skąd wzięła się nazwa grudzień. Być może Ameryki nie odkryję ale ja np. nie wiedziałam.
A więc trochę się powymądrzam: W grudniu ziemia zamienia się w grudy, jest ściśnięta mrozem, stąd nazwa grudzień. A ponieważ jestem domorosłą genealożką i interesuje mnie wszystko co było i jak było kiedyś więc doszukałam się również : że dawniej mówiono też na ten miesiąc prosinec. Określenie to miało związek z czasownikiem sijać, czyli jaśnieć, były też w obiegu nazwy jadwent albo jadwient od słowa adwent lub gódnik od słowa Gody czyli Boże Narodzenie.
Stąd polskie przysłowie : W grudniu rzeki kryją lody, a lud cieszy się na Gody.
A te wszystkie mądrości znalazłam na FB - Kultura i obyczaje w XIX wieku. Jak dla mnie jest to fantastyczna strona.
Ale wracając do sedna czyli okresu przedświątecznego.
Zauważyłam, że dużą popularnością w przestrzeni wirtualnej cieszą się przepisy na domowy zakwas buraczany. A ponieważ należy się tym odpowiednio wcześniej zająć więc tutaj również zaproponuję mój a właściwie mojego męża sprawdzony przepis. Robi to już od kilkunastu lat i nie zdarzyło się aby nie wyszedł. Wręcz mąż uchodzi w rodzinie za guru w tym zakresie.
Moja pomoc ogranicza się tylko do zakupu ok 5 kg buraków.
I dalej; buraki obiera, myje i kroi na mniejsze części. Gotuje wodę i studzi. Do kamionki wkłada buraki i zalewa wodą ( buraki nie mogą wystawać ). Na wierzch kładzie kromkę czerstwego razowego chleba.
Przykrywa ściereczką i tak sobie stoi ok 5 dni. U nas odbywa się to w temp. ok 18 st. C ( jeżeli jest cieplej okres jest krótszy ). W każdym bądz razie jeżeli wokół chleba zaczną się pojawiać małe bąbelki jest to sygnał, że należy wyjąć chleb. I teraz dobrze wszystko zamieszać drewnianą łyżką i zostawić aż uznamy, że kwaskowatość jest dobra. Jeszcze jedna uwaga; w międzyczasie może się pojawić na powierzchni białawy nalot, należy go delikatnie ściągnąć. Mąż robi to watą / gazą.
No to do roboty, od jutra zabieramy się za kwas buraczany.
A to coś do słuchania i wprawienia się w przed świąteczny nastrój. Mnie przynajmniej : Mariah Carey - All I Want For Christmans Is You
w taki nastrój wprawia już od dobrych kilku lat.
sobota, 3 grudnia 2016
No i wreszcie weekend...
No i wreszcie weekend ( poprzedni, bo piszę czasem z opóźnieniem ) spędziliśmy na wsi. Niestety w okresie zimowym pobyty w Chabaziewie są i będą zdecydowanie rzadsze a to ze względu na temperaturę. Teraz było to 8 stopni , w domu!! a będzie jeszcze gorzej jak się zima na dobre rozkręci. Najgorszy jest pierwszy dzień, potem to już szkoda wyjeżdżać. W drewnianym niewielkim domku robi się bardzo ciepło i przytulnie. Tego klimatu nigdy nie osiągnie się w domach murowanych .
Nieraz już pisałam, że jest tam taki specyficzny klimat , co prawda nie było śniegu ale szron jak najbardziej:
Miałam również czas na kulinarne rewelacje, zresztą teraz tego czasu jest zdecydowanie więcej na różne eksperymenty, nie tylko kulinarne. Ale tym razem zajęłam się pichceniem.
Na obiad zaserwowałam schab ale w niecodziennym wydaniu. Potrawa ta zwie się schab z kością w czerwonej cebuli ze śliwkami a znalazłam ją na stronie doradca smaku. Można powiedzieć, że wyszedł z tego świąteczny obiad o ciekawym kwaśno - słodkim smaku. Naprawdę, potrawa dla smakoszy.
A potrzeba do tego:
to co na zdjęciu:
czyli :
- ok 1kg schabu z kością ( 5 plastrów ),
- 4 czerwone cebule,
- 20 dkg suszonych śliwek,
- sól, pieprz, kardamon, cynamon do przyprawienie mięsa,
- 1/2 szklanki octu jabłkowego,
- plasterek imbiru,
- 3 łyżki sosu sojowego,
- 2 łyżki brązowego cukru
Plastry schabu nacieramy przyprawami i smażymy ok 1 min na rozgrzanym oleju ( z obu stron ).
W tym czasie cebulę kroimy w pióra. Schab wyjmujemy z patelni. Do garnka ( najlepiej szerokiego ) wlewamy odrobinę oleju i wkładamy cebulę i śliwki. Chwilę smażymy ( ok 10 min ), mieszamy aby się nie przypaliło. Dodajemy pozostałe składniki; czyli utarty imbir, ocet, sos sojowy i cukier. Mieszamy , wkładamy schab i dolewamy wodę aby przykryła cebulę. Dusimy pod przykryciem do miękkości. Można dolać jeszcze wody ale na koniec powinniśmy otrzymać gęsty sos. Ja na koniec odparowywałam wodę.
I taki specyfik podany z ziemiakami, palce lizać!
Ale na tym nie koniec. Zainteresował mnie jeszcze wyjątkowy w smaku karczek i oczywiście postanowiłam tą wyjatkowość sprawdzić w praktyce. I muszę powiedzieć, że faktycznie zasługuje na ten przymiotnik.
A więc zakupiłam 2 kg karkówki ( 1/3 w trakcie pieczenia zmieniła stan na ciekły ).
I do tego przyprawy:
- 6 ziarenek czarnego pieprzu,
- ziarenka ziela angielskiego,
- 4 ziarenka jałowca,
- 4 ziarenka kolendry,
- 6 ząbków czosnku,
- 2 łyżeczki sol,
- 1 łyżeczka kminku (mielonego),
- 1 łyżeczka majeranku,
- kurkuma, pieprz cayenne, pieprz ziołowy ( każdej po 1/4 łyżeczki ),
- 2 łyżki oleju,
- 2 liście laurowe
Trochę tego jest ale zaręczam, że warto się do tego przyłożyć i zaopatrzyć.
Wszystkie przyprawy ziarniste miażdżymy w moździerzu, młynku tudzież innym urządzeniu, czosnek rozdrabniamy, metoda dowolna. Wszystkie przyprawy, oprócz liści laurowych wkładamy do miseczki, dodajemy olej i razem mieszamy. Nacieramy mięso.
Wkładamy do rękawa, dodajemy liście laurowe i odstawiamy do lodówki noc.
Na drugi dzień wkładamy do naczynia żaroodpornego i pieczemy w tem 175 st. C około 2 godzin.
Wyjmujemy z rękawa dopiero po ostudzeniu. Cieńkie plasterki serwujemy jako zdrową wędlinkę na kanapki. Pyszne mięsko. Na ciepło do obiadu również będzie smakować.
Nieraz już pisałam, że jest tam taki specyficzny klimat , co prawda nie było śniegu ale szron jak najbardziej:
Miałam również czas na kulinarne rewelacje, zresztą teraz tego czasu jest zdecydowanie więcej na różne eksperymenty, nie tylko kulinarne. Ale tym razem zajęłam się pichceniem.
Na obiad zaserwowałam schab ale w niecodziennym wydaniu. Potrawa ta zwie się schab z kością w czerwonej cebuli ze śliwkami a znalazłam ją na stronie doradca smaku. Można powiedzieć, że wyszedł z tego świąteczny obiad o ciekawym kwaśno - słodkim smaku. Naprawdę, potrawa dla smakoszy.
A potrzeba do tego:
to co na zdjęciu:
czyli :
- ok 1kg schabu z kością ( 5 plastrów ),
- 4 czerwone cebule,
- 20 dkg suszonych śliwek,
- sól, pieprz, kardamon, cynamon do przyprawienie mięsa,
- 1/2 szklanki octu jabłkowego,
- plasterek imbiru,
- 3 łyżki sosu sojowego,
- 2 łyżki brązowego cukru
Plastry schabu nacieramy przyprawami i smażymy ok 1 min na rozgrzanym oleju ( z obu stron ).
W tym czasie cebulę kroimy w pióra. Schab wyjmujemy z patelni. Do garnka ( najlepiej szerokiego ) wlewamy odrobinę oleju i wkładamy cebulę i śliwki. Chwilę smażymy ( ok 10 min ), mieszamy aby się nie przypaliło. Dodajemy pozostałe składniki; czyli utarty imbir, ocet, sos sojowy i cukier. Mieszamy , wkładamy schab i dolewamy wodę aby przykryła cebulę. Dusimy pod przykryciem do miękkości. Można dolać jeszcze wody ale na koniec powinniśmy otrzymać gęsty sos. Ja na koniec odparowywałam wodę.
I taki specyfik podany z ziemiakami, palce lizać!
Ale na tym nie koniec. Zainteresował mnie jeszcze wyjątkowy w smaku karczek i oczywiście postanowiłam tą wyjatkowość sprawdzić w praktyce. I muszę powiedzieć, że faktycznie zasługuje na ten przymiotnik.
A więc zakupiłam 2 kg karkówki ( 1/3 w trakcie pieczenia zmieniła stan na ciekły ).
I do tego przyprawy:
- 6 ziarenek czarnego pieprzu,
- ziarenka ziela angielskiego,
- 4 ziarenka jałowca,
- 4 ziarenka kolendry,
- 6 ząbków czosnku,
- 2 łyżeczki sol,
- 1 łyżeczka kminku (mielonego),
- 1 łyżeczka majeranku,
- kurkuma, pieprz cayenne, pieprz ziołowy ( każdej po 1/4 łyżeczki ),
- 2 łyżki oleju,
- 2 liście laurowe
Trochę tego jest ale zaręczam, że warto się do tego przyłożyć i zaopatrzyć.
Wszystkie przyprawy ziarniste miażdżymy w moździerzu, młynku tudzież innym urządzeniu, czosnek rozdrabniamy, metoda dowolna. Wszystkie przyprawy, oprócz liści laurowych wkładamy do miseczki, dodajemy olej i razem mieszamy. Nacieramy mięso.
Wkładamy do rękawa, dodajemy liście laurowe i odstawiamy do lodówki noc.
Na drugi dzień wkładamy do naczynia żaroodpornego i pieczemy w tem 175 st. C około 2 godzin.
Wyjmujemy z rękawa dopiero po ostudzeniu. Cieńkie plasterki serwujemy jako zdrową wędlinkę na kanapki. Pyszne mięsko. Na ciepło do obiadu również będzie smakować.
Subskrybuj:
Posty (Atom)